Nasze małe kłamstwa. Sue Watson

Nasze małe kłamstwa - Sue  Watson


Скачать книгу
mąż przyzwyczaił się do powrotów z pracy do ciepłej, przytulnej kuchni, spokojnej żony oraz ciasta studzącego się na kratce. Kiedy mam lepsze dni, nadal udaje mi się sprawiać wrażenie, że nad wszystkim panuję i że lada chwila otrzymam nominację na Żonę i Matkę Roku. Może nawet udałoby mi się na powrót znaleźć zmysłową przyjemność w prasowaniu jego grubych bawełnianych koszul, gdyby nie powiedział „Caroline” z tak szczególnym upodobaniem.

      Wręczam mu termos z kawą oraz kanapki – francuski brie na żytnim chlebie, z domowej roboty marmoladą z cebuli.

      – Czyli co? Zgadzamy się, że chcesz, abym powiedział tej kobiecie, iż masz dużo ważniejsze sprawy niż głupie plotkowanie? – pyta łagodnie, wracając do mojego, teraz już odwołanego, spotkania na kawę z Jen. Wyjmuje mi z ręki brązową papierową torebkę z lunchem.

      – Tak, ale… nie mów tego dokładnie w ten sposób. – Uśmiecham się, trochę zmartwiona, że Simon obrazi Jen.

      – Oczywiście, że tego nie zrobię. Będę absolutnie czarujący. – Także się uśmiecha. – A ty możesz teraz zostać w swojej pięknej kuchni, z nosem w książce odcieni farb od Farrowa i Balla.

      Odpowiadam mu uśmiechem. Simon nadal potrafi mnie rozbawić, jeśli tylko chce.

      – Jeżeli twój pomysł na dekorację wnętrz jest tak dobry, jak przypuszczam, może nawet pomyślimy o zorganizowaniu w tym roku bożonarodzeniowego przyjęcia z drinkami? – Unosi brwi, machając mi przed nosem tą możliwością niczym lśniącą bombką choinkową.

      Połykam przynętę. Zazwyczaj nie urządzamy przyjęć. Simon tego nie lubi.

      – Och, Simon, to byłoby wspaniale – odpowiadam. Bardzo chcę poznać nowych przyjaciół, otworzyć podwoje naszego pięknego domu dla sąsiadów. Przede wszystkim jednak chcę dowieść Simonowi, że nadal potrafię być tym, kim chce, żebym była – i że nie potrzebuje nikogo innego.

      Pomimo że święta Bożego Narodzenia nadejdą dopiero za cztery miesiące, głowę już mam wypełnioną wizerunkami lśniących tac z koreczkami i sznurów światełek ozdabiających każdy zakątek. Widzę siebie witającą gości, w koktajlowej sukni z czerwonego aksamitu, stojącą u boku mojego przystojnego męża. Słyszę, jak mówią: „Wilsonowie, no wiecie, ten chirurg i jego wspaniała żona”. Widzę ich wyraźnie – kobiety usiłujące zwrócić na siebie uwagę Simona, flirtujące z nim i wsuwające mu karteczki z numerami telefonów, kiedy mnie nie ma w pobliżu. Wiem, że zastanawiają się, co takiego Simon we mnie widzi, i zabawiają się wzajemnie historyjkami o tym, jak to go usidliłam i jakie sztuczki stosuję, żeby go przy sobie zatrzymać. Ale one nic nie wiedzą. Dopiero nasze przyjęcie rozjaśni im w głowach. „Och, a więc to w niej widzi. Jest fantastyczną gospodynią. Wszystko jest po prostu idealne, a ta czerwona suknia podkreśla jej kształty. Można by się dać zabić za taki quiche i te miękkie meble. Próbowałyście jej ciasteczek krabowych? Och, teraz wreszcie rozumiem. To ona jest przysłowiową kobietą, która stoi za mężczyzną. Jest przystojny, genialny, osiąga sukcesy, ale bez niej byłby niczym. Czy wiecie, że nawet kolor ścian w dużym pokoju to jej wybór? Dlaczego miałby chcieć odejść gdzie indziej?” Rozpromieniam się na samą myśl i zaczynam układać w głowie listę gości, jednocześnie zgarniając chłopców i ich rzeczy.

      – Charlie, nie zapomnij, że po szkole musisz wrócić prosto do domu, żebym mogła cię zawieźć na lekcję gry na skrzypcach – ostrzegam. – Och, Alfie, włożyłeś już do mojego samochodu wiolonczelę? Masz lekcję z panną Pickering o siedemnastej i nie chcę kursować ze szkoły do domu i z powrotem, żeby przywieźć ci twój instrument, tak jak to się działo w zeszłym semestrze – mówiąc to, zerkam na Simona. Zazwyczaj bywa zdumiony tym, że każdego dnia pamiętam, które dziecko ma jakie zajęcia. Tym razem jednak jest wyraźnie zamyślony.

      Simon zawsze entuzjastycznie podchodził do zajęć dodatkowych dla dzieci. Rodzice nie dali mu tej możliwości. Jego ojciec umarł, gdy Simon był mały, a matka trzymała się surowej rutyny zajęć szkolnych i prac domowych. Simon chciał, żeby jego potomstwo doświadczyło rozmaitych rzeczy.

      – Tyle dzieci wraca do domu po szkole i przez resztę dnia tkwi przed telewizorem lub konsolami PlayStation. Ale nie w tym domu – powiada, wyrażając swoje uznanie dla mojego całotygodniowego biegania. Uwielbiam jego minę, kiedy pyta, co dzieci robią danego dnia, a ja od razu wyliczam mu cały program.

      – Nie mam pojęcia, jak ty to wszystko ogarniasz – zawsze powtarza przy takich okazjach. Ja jednak przypominam mu wtedy, że on ma znacznie ważniejsze sprawy do zapamiętania. Poza tym od czasu do czasu zdarza mi się przyjechać po Alfiego do panny Pickering całą godzinę wcześniej, ale o tym już tacie nie mówimy.

      W tej chwili zapewne Simon rozmyśla o czekającym go dniu, a ja przypominam chłopcom o zajęciach czekających ich w tym tygodniu.

      – Francuski we wtorek, klub filmowy w środę i nie zapomnijcie o treningu rugby w czwartek oraz o sztukach walki w piątek. – Poprzestaję na piątku. Weekend jest niczym kostka Rubika do sześcianu i nawet ja czasami gubię się w tym, kto gdzie powinien być i o której godzinie. Jest to tak skomplikowane, że czasem żartobliwie mówię do Simona, iż muszę rozrysować sobie mapę i stawiać małe czerwone kropki tam, gdzie powinno znajdować się każde dziecko. Ale to jest właśnie moja praca. Kocham ją, a Simon kocha mnie za to, że się tym wszystkim zajmuję.

      – Chodźcie, chłopaki. – Zagarnia synów. Odwraca się i całuje mnie, jak zwykle zdawkowo, a potem rusza do wyjścia, wiedziony przez bliźniaczą falę. Robi mi się trochę smutno na myśl o tym, jak szybko rosną te nasze maleństwa. Nie mogę uwierzyć, że zaczynają właśnie drugą klasę.

      – Bądźcie dzisiaj grzeczni, chłopcy. Macie nowego nauczyciela i nową klasę, więc nie zapomnijcie o tym, żebyście przypadkiem nie poszli do swojej dawnej pani. – Całuję ich obu. Poza faktem, iż chciałabym się spotkać z Jen, bardzo bym chciała zobaczyć bliźniaków w ich nowej klasie. Każda chwila jest ważna, jeśli chodzi o dzieci, a początek roku to zawsze przełomowy moment i przykro mi, że nie będę ich mogła dzisiaj zawieźć do szkoły.

      – Jesteś pewien, Simon, że możesz ich zawieźć? Dla mnie to żaden problem – mówię niemal błagalnie.

      Spogląda na mnie dość surowo.

      – Marianne, myślałem, że już o tym rozmawialiśmy?

      Kiwam głową. Simon nie zamierza się poddać. W sumie dla chłopców to miłe, że dla odmiany zawiezie ich do szkoły tata, i oczywiście dzięki temu ja będę miała więcej czasu na to, żeby sprzątnąć w domu i przygotować wieczorny posiłek.

      – Dużo masz dzisiaj pracy, kochanie? – pytam, demonstrując, że pogodziłam się z sytuacją i nie będę go już dłużej męczyła. Idę za nimi na korytarz, szczerze zaciekawiona dzisiejszym grafikiem mojego męża. Skomplikowana operacja mogłaby wyjaśnić, dlaczego cały weekend spędził z nosem w telefonie. Na sobotnim grillu nie odezwał się do nikogo prawie ani słowem. – Czy wszystko… w porządku? – mamroczę, nie patrząc mu w oczy. Chwytam za grzebień leżący na stoliku w przedpokoju i energicznie przyczesuję włosy Charliemu. Chłopiec skrzeczy w proteście, aż robi mi się zimno.

      – Oczywiście, dlaczego miałoby nie być? – odpowiada Simon, a ja słyszę w jego głosie ostrą nutę. Pytam go o pracę, ale tak naprawdę szukam wskazówek, dowodu na to, że coś jest nie w porządku. – Cackasz się z nim, Marianne – mówi.

      – Właśnie, przestań się cackać, mamo – powtarza Charlie, wywijając się spod grzebienia.

      Biorąc pod uwagę moje dawne „trudności”, nie chcę, żeby Simon coś zwietrzył, więc staram się, by mój głos brzmiał lekko i radośnie –


Скачать книгу