Paragraf 22. Joseph Heller
na przykład Yossariana od dalszych lotów. A obowiązkowy czas w powietrzu musiał wylatać każdego miesiąca, żeby otrzymać dodatek lotniczy. Doktor Daneeka bardzo nie lubił latać. W samolocie czuł się jak w więzieniu. Z samolotu nie było wyjścia, można było co najwyżej przejść do innego pomieszczenia. Doktor Daneeka słyszał, że ludzie z przyjemnością wchodzący do wnętrza samolotu ujawniają podświadomą tęsknotę za powrotem do łona matki. Powiedział mu to Yossarian, który umożliwił doktorowi pobieranie dodatku lotniczego bez potrzeby wracania do łona. Yossarian namówił McWatta, żeby wpisywał nazwisko doktora Daneeki do księgi lotów podczas lotów szkoleniowych albo wycieczek do Rzymu.
– Wiesz, jak to jest – podlizywał mu się doktor Daneeka, puszczając cwaniackie, porozumiewawcze oko. – Po co mam ryzykować, jeżeli to nie jest konieczne?
– Jasne – godził się Yossarian.
– Co za różnica, czy jestem w samolocie, czy nie?
– Żadnej.
– No właśnie – mówił doktor Daneeka. – Kto smaruje, ten jedzie. Ręka rękę myje. Rozumiesz? Ty mnie podrapiesz w plecy, to i ja ciebie podrapię w plecy.
Yossarian zrozumiał.
– Nie zrozumiałeś mnie – powiedział doktor Daneeka, kiedy Yossarian zaczął go drapać po plecach. – Mam na myśli współpracę. Przysługa za przysługę. Ty zrobisz coś dla mnie, ja zrobię coś dla ciebie. Rozumiesz?
– Zrób coś dla mnie – zażądał Yossarian.
– Nie da rady – odparł doktor Daneeka.
Było coś napawającego lękiem w tym, jak doktor Daneeka zgnębiony siedział całymi dniami na słońcu przed wejściem do swego namiotu, w letnich spodniach koloru khaki i bluzie z krótkimi rękawami, która na skutek codziennego prania przybrała kolor aseptycznie szarawy. Wyglądał jak człowiek, który zastygł kiedyś z przerażenia i nigdy już całkowicie nie odtajał. Siedział skulony, z głową wciśniętą w ramiona, i opalonymi dłońmi o lśniących, jakby srebrnych paznokciach gładził się delikatnie po założonych rękach, jakby mu było zimno. W istocie doktor był człowiekiem pełnym serdeczności i współczucia i ani na chwilę nie przestawał się nad sobą litować.
– Dlaczego właśnie ja? – brzmiała jego niezmienna skarga i było to bardzo dobre pytanie.
Yossarian mógł coś na ten temat powiedzieć, ponieważ kolekcjonował dobre pytania i używał ich do wprowadzania zamętu na zajęciach wychowawczych, jakie Clevinger prowadził kiedyś dwa razy tygodniowo w namiocie kapitana Blacka z kontrwywiadu wraz z kapralem okularnikiem, o którym wszyscy wiedzieli, że jest najpewniej wywrotowcem. Kapitan Black wiedział, że kapral jest wywrotowcem, ponieważ nosił okulary, używał słów takich, jak utopia i panaceum i krytykował Adolfa Hitlera, który położył przecież wielkie zasługi w zwalczaniu antyamerykańskiej działalności w Niemczech. Yossarian chodził na te zajęcia wychowawcze, ponieważ chciał się dowiedzieć, dlaczego tylu ludzi uparło się, żeby go pozbawić życia. Inni lotnicy też chcieli się dowiedzieć różnych rzeczy, toteż zadano wiele dobrych pytań, kiedy Clevinger i kapral wywrotowiec na zakończenie pogadanki mieli nieostrożność zapytać, czy są jakieś pytania.
– Kto to jest Hiszpania?
– Dlaczego jest Hitler?
– Cóż jest prawda?
– Gdzie był ten garbaty blady staruszek, na którego wołałem tata, kiedy popsuła się karuzela?
– Co było atu w Monachium?
– Ho-ho beriberi.
i
– Takiego wała!
Posypało się jak z worka, a potem Yossarian zadał pytanie, na które nie było odpowiedzi:
– Gdzież jest niegdysiejszy Snowden?
Pytanie poruszyło ich do żywego, gdyż Snowden zginął nad Awinionem, kiedy Dobbs dostał ataku szału w samolocie i wyrwał stery Huple’owi.
Kapral udał głupiego.
– Słucham? – spytał.
– Gdzież jest niegdysiejszy Snowden?
– Obawiam się, że nie rozumiem pytania.
– Ou sont Neigedens d’antan? – powiedział Yossarian, żeby mu ułatwić sprawę.
– Parlez en anglais, jak Boga kocham, je ne parle pas francais – poprosił kapral.
– Ja też nie – odpowiedział Yossarian, gotów ścigać go wśród wszystkich słów świata, żeby wydębić z niego odpowiedź, ale przeszkodził mu w tym Clevinger, blady, chudy, z trudem chwytający oddech i już ze łzami błyskającymi w niedożywionych oczach.
Dowództwo grupy było zaniepokojone, bo nigdy nie wiadomo, do czego ludzie się dopytają, skoro raz poczują, że mają prawo zadawać pytania. Pułkownik Cathcart wysłał więc pułkownika Korna, żeby z tym skończył, i pułkownik Korn załatwił sprawę, wydając okólnik odnośnie zadawania pytań. Okólnik był genialny, jak stwierdził sam pułkownik Korn w raporcie do pułkownika Cathcarta. Zgodnie z okólnikiem prawo do zadawania pytań mieli tylko ci, którzy nigdy nie zadawali pytań. Wkrótce zaczęli przychodzić na zajęcia tylko ci, którzy nie zadają pytań, a potem z zajęć w ogóle zrezygnowano, gdyż Clevinger, kapral i pułkownik Korn zgodnie uznali, że nie ma ani potrzeby, ani możliwości upolityczniania ludzi, którzy nie mają żadnych wątpliwości.
Pułkownik Cathcart i podpułkownik Korn mieszkali i pracowali w budynku dowództwa grupy podobnie jak wszyscy oficerowie sztabowi z wyjątkiem kapelana. Dowództwo mieściło się w ogromnym, pełnym przeciągów starym budynku wzniesionym z sypiącego się piaskowca i wyposażonym w pohukującą kanalizację. Na tyłach budynku pułkownik Cathcart kazał urządzić nowoczesną strzelnicę do rzutków, aby zapewnić oficerom grupy ekskluzywną rozrywkę. Dzięki generałowi Dreedle’owi każdy oficer i szeregowiec z personelu latającego musiał spędzić na strzelnicy minimum osiem godzin w miesiącu.
Yossarian też strzelał do rzutków, lecz ani razu nie trafił. Appleby strzelał i nigdy nie chybiał. Yossarianowi strzelanie szło podobnie jak gra w karty. W karty też nigdy nie udawało mu się wygrać. Nie wygrywał nawet wtedy, kiedy oszukiwał, bo zawsze trafiał na większych oszustów. Musiał pogodzić się ze świadomością, że nigdy nie zostanie strzelcem do rzutków i nigdy nie dojdzie do majątku.
„Dzisiaj trzeba mieć nie lada głowę, żeby nie zostać bogatym”, pisał pułkownik Cargill w jednym ze swoich umoralniających okólników, jakie regularnie puszczał w obieg z podpisem generała Peckema. „Każdy głupiec potrafi dziś zbić majątek i większość z nich to robi. Ale co mają robić ludzie myślący i utalentowani? Wymieńcie na przykład choć jednego poetę, który dobrze zarabia”.
– T.S. Eliot – powiedział były starszy szeregowy Wintergreen ze swojego boksu, w którym segregował pocztę, i nie przedstawiając się, trzasnął słuchawką.
Pułkownik Cargill w Rzymie był zupełnie zbity z tropu.
– Kto to był? – spytał generał Peckem.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział pułkownik Cargill.
– Czego chciał?
– Nie wiem.
– A co powiedział?
– T.S. Eliot – poinformował generała pułkownik Cargill.
– Co to znaczy?
– T.S. Eliot – powtórzył pułkownik Cargill.
– T.S. Eliot i nic więcej?
– Tak