Paragraf 22. Joseph Heller
że wyprzedza swoje czasy o dwadzieścia lat, i gotowanie dla szerokich mas nie zaspokajało jego ambicji. – On ma list od doktora Daneeki, upoważniający go do pobierania każdej ilości owoców i soków.
– Co to jest?! – zawołał Yossarian, kiedy Milo pobladł i zachwiał się na nogach.
– To jest porucznik Milo Minderbinder, panie kapitanie – powiedział kapral Snark, mrugając znacząco. – Jeden z naszych nowych pilotów. Został oficerem żywnościowym, kiedy pan był w szpitalu.
– Co to jest?! – zawołał McWatt nieco później tego samego popołudnia, kiedy Milo wręczył mu połówkę jego prześcieradła.
– To jest połowa prześcieradła, które skradziono z twojego namiotu dzisiaj rano – wyjaśnił Milo podniecony i dumny z siebie, poruszając ryżawym wąsem. – Na pewno nawet nie zauważyłeś, że ci je ukradli.
– Dlaczego ktoś miałby kraść pół prześcieradła? – spytał Yossarian.
– Nic nie rozumiesz – zdenerwował się Milo.
Yossarian nie rozumiał również, dlaczego Milo przywiązywał taką wagę do listu doktora Daneeki, który był wzorem zwięzłości.
„Proszę wydawać Yossarianowi tyle suszonych owoców i soków, ile zażąda – napisał doktor Daneeka. – Twierdzi, że ma chorą wątrobę”.
– Taki list – mruczał przygnębiony Milo – może zrujnować najlepszego oficera żywnościowego na świecie.
Milo przyszedł do namiotu Yossariana, żeby jeszcze raz przeczytać ten list. Szedł za pudłem ze straconymi dla siebie produktami jak za trumną kogoś bliskiego.
– Muszę dawać ci tyle, ile zażądasz. W tym liście nie jest nawet powiedziane, że masz to wszystko zjeść sam – powiedział.
– Całe szczęście – odparł Yossarian – bo ja tego nie biorę do ust. Mam chorą wątrobę.
– Ach, prawda, zapomniałem. – Milo z szacunkiem zniżył głos. – Czy to coś poważnego?
– Dosyć – odpowiedział Yossarian z zadowoleniem.
– Aha. Co to znaczy?
– To znaczy, że nie może być lepiej…
– Obawiam się, że nie rozumiem.
– …jeśli się nie pogorszy. Teraz rozumiesz?
– Aha. Nie, obawiam się, że nadal nie rozumiem.
– Nie przejmuj się tym. Wystarczy, że ja się przejmuję. Widzisz, tak naprawdę, to ja nie jestem chory. Mam tylko objawy. Syndrom Garnetta-Fleischakera.
– Aha – powiedział Milo. – A co to jest ten syndrom Garnetta-Fleischakera?
– Choroba wątroby.
– Aha – powiedział Milo i zaczął z wyrazem zmęczenia masować swoje czarne brwi, jakby dręczył go jakiś wewnętrzny ból, jakby chciał się uwolnić od jakiegoś gryzącego niepokoju. – W takim razie – dokończył po chwili – musisz zapewne bardzo uważać na to, co jesz?
– Tak, to prawda – przyznał Yossarian. – Dobry syndrom Garnetta-Fleischakera nie trafia się co dzień i nie mam zamiaru lekkomyślnie się go pozbywać. Dlatego właśnie nie jadam owoców.
– Teraz rozumiem – powiedział Milo. – Owoce szkodzą ci na wątrobę?
– Nie, owoce pomagają mi na wątrobę i dlatego ich nie jadam.
– Więc co z nimi robisz? – spytał Milo, brnąc uparcie przez te narastające nieporozumienia, żeby wreszcie wyrzucić z siebie pytanie, które od początku cisnęło mu się na wargi. – Sprzedajesz?
– Nie, rozdaję.
– Komu?! – krzyknął Milo głosem załamującym się z przerażenia.
– Każdemu, kto chce! – krzyknął w odpowiedzi Yossarian.
Milo wydał przeciągły, żałosny jęk i zachwiał się na nogach, a na spopielałej twarzy wystąpiły mu krople potu. Drżał na całym ciele i skubał w rozterce swój nieszczęsny wąs.
– Dużo daję Dunbarowi – kontynuował Yossarian.
– Dunbarowi – powtórzył tępo Milo.
– Tak. Dunbar może opychać się owocami do woli, bo to mu w niczym nie pomoże. Po prostu zostawiam pudło tam, gdzie każdy może się częstować. Aarfy przychodzi zawsze po śliwki, bo twierdzi, że w stołówce dostaje za mało śliwek. Możesz się zająć tą sprawą przy okazji, bo to wcale nie jest zabawne, kiedy Aarfy się tu kręci. Kiedy kończą mi się zapasy, każę je kapralowi Snarkowi uzupełnić. Nately zabiera masę owoców, ile razy jedzie do Rzymu. Zakochał się tam w pewnej dziwce, która mnie nienawidzi, a nim też się wcale nie interesuje. Ona ma młodszą siostrę, która ani na chwilę nie zostawia ich samych w łóżku, a mieszkają razem z parą staruchów i kilkoma innymi zawsze skorymi do figli dziewczynami o pięknych, tłustych udach. Nately, ilekroć przyjeżdża, przywozi im całe pudło owoców.
– Sprzedaje?
– Nie, daje w prezencie.
Milo zmarszczył brwi.
– Tak, myślę, że to bardzo hojnie z jego strony – mruknął bez entuzjazmu.
– Myślę, że tak – zgodził się Yossarian.
– I bez wątpienia jest to całkowicie legalne – powiedział Milo – bo przecież ta żywność jest twoją własnością. Myślę, że wobec trudnej sytuacji ci ludzie są bardzo wdzięczni za pomoc?
– Tak, oczywiście – zapewnił go Yossarian. – Dziewczęta sprzedają wszystko na czarnym rynku i kupują sobie za to sztuczną biżuterię i tanie perfumy.
Milo ożywił się.
– Sztuczna biżuteria! – zawołał. – Nie wiedziałem. Ile one płacą za te tanie perfumy?
– Staruch kupuje za swoją dolę whisky i zdjęcia pornograficzne. To rozpustnik.
– Rozpustnik?
– Jeszcze jaki!
– Czy w Rzymie jest duży popyt na zdjęcia pornograficzne? – spytał Milo.
– Jeszcze jaki! Weź na przykład takiego Aarfy’ego. Znając go, nigdy byś nie przypuścił, prawda?
– Że to rozpustnik?
– Nie, że to nawigator. Znasz kapitana Aardvaarka, prawda? To ten sympatyczny facet, który podszedł do ciebie w dniu twojego przyjazdu i przedstawił się: „Nazywam się Aardvaark, nawigacja to mój folwark”. Miał fajkę w gębie i na pewno spytał cię, gdzie studiowałeś. Pamiętasz go?
Milo nie słuchał.
– Weź mnie na wspólnika! – zawołał błagalnie.
Yossarian odrzucił jego propozycję, chociaż nie wątpił, że całymi ciężarówkami mogliby upłynniać owoce, które by pobierali z kantyny na podstawie listu doktora Daneeki. Milo był przygnębiony, ale od tej chwili zwierzał się Yossarianowi ze wszystkich swoich sekretów z wyjątkiem jednego, rozumując logicznie, że człowiek, który nie chce okraść nawet ukochanej ojczyzny, nie okradnie nikogo. Milo powierzał Yossarianowi wszystkie swoje sekrety z wyjątkiem tego, gdzie zakopuje pieniądze od dnia, w którym wrócił ze Smyrny z samolotem pełnym fig i dowiedział się od Yossariana, że do szpitala przybył facet z Wydziału Śledczego. Milo, który był tak naiwny, że dobrowolnie zgłosił się na stanowisko oficera żywnościowego, traktował tę funkcję niezwykle poważnie.
– Nie miałem pojęcia, że dajemy za mało śliwek – przyznał