Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy. Tatiana Freidensson

Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy - Tatiana Freidensson


Скачать книгу
– Proszę nie filmować fotografii, nie chcę, by brata widziano w takim stanie.

      – Dobrze – odpowiadam. – Dlaczego jednak Norman wygląda tu na tak samotnego? Gdzie jego rodzina, gdzie dzieci?

      Niklas zaciska wargi:

      – Brat powiedział kiedyś, że syn zbrodniarza wojennego nie powinien mieć dzieci. I słowa dotrzymał. Nigdy dzieci nie miał. Co do mnie – uważam, że to bez sensu. Dzieci przecież nic nie zawiniły. Tak się złożyło, że z wyroku Boga lub dzięki przypadkowi mój brat i ja urodziliśmy się w tej właśnie rodzinie. I nie ma to żadnego związku z faktem, że nasz ojciec został potem zbrodniarzem. Twierdzenie brata nie miało żadnych podstaw. I zawsze byłem mu przeciwny. Ale on był uparty.

      Pamiętam, brat strasznie zakochał się w pewnej kobiecie imieniem Ellen. Pobrali się. Kilka lat byli szczęśliwi. A potem jego żona odebrała sobie życie. Pewnie rozczarowało ją i to małżeństwo, i mój brat. Widziała, że jest ich troje – Norman, ona i Hans Frank, skazany na śmierć ojciec. Brat często zamykał się w sobie, nie rozmawiał z nikim, godzinami o nim rozmyślał. A to mało interesowało jego żonę, co jest przecież całkiem normalne. Była młoda, piękna i nie chciała grzebać się w starych brudach. To była druga trauma w życiu mojego brata, po egzekucji ojca – samobójstwo ukochanej kobiety. Kiedy to się stało, przeprowadziłem się do  niego i starałem się być, jak sam to określałem, najsurowszą w Niemczech pielęgniarką. Miałem wtedy prawie trzydzieści lat. Nie dawałem sobie rady – brakowało mi odpowiednich nawyków i wykształcenia. Nic nie jadł, nie pił. Próbował podsumować swój życiowy bilans. Bardzo ciężko to przeżywał. Także dlatego, że on, jak sam mówił, najlepiej znał ojca. I nadal go kochał, choć zdawał sobie sprawę, co on wyprawiał. Norman zrozumiał to przed nami wszystkimi, dziećmi Hansa Franka.

      To się stało, kiedy Norman miał około czternastu, piętnastu lat. Ojciec rządził wtedy Polską. Jakoś w Krakowie – był to początek lat czterdziestych – Norman grał w piłkę z innymi niemieckimi chłopakami i jeden z nich raptem powiedział: „Znowu Polaków rozstrzeliwują”. Usłyszeli, jak w oddali śpiewano polski hymn. Rzucili grę, pobiegli za śpiewem, minęli dwa skrzyżowania i zobaczyli drgające jeszcze w agonii ciała. To byli ludzie, których dobierano według jakiejś zasady, a nieraz po prostu chwytano na ulicy i rozstrzeliwano, na przykład mszcząc się za to, że żołnierze Armii Krajowej zabili jakiegoś Niemca. I oto ojciec, wszechmocny generalny gubernator, siedzi przy obiedzie ze swoim starszym synem. Stół jest nakryty po królewsku. Norman zwraca się do niego i pyta: „Słuchaj, tato, graliśmy w futbol, a obok rozstrzeliwano ludzi, po co to się robi?” W odpowiedzi wszechmocny generalny gubernator rzuca widelec na talerz, gwałtownie podnosi się z krzesła i krzyczy na syna: „Ja nie chcę nic o tym wiedzieć! Nie życzę sobie o tym słyszeć!” I wychodzi z jadalni.

      Oto wcielenie nieczystego sumienia. Brak męstwa, brak sił. Stanął niczym nagi król przed synem – jedyną osobą, która zadała ojcu nieprzyjemne pytanie. Choćby tylko za to kochałem mojego brata. A on, mimo wszystko, kochał ojca. Strasznie przeżywał, kiedy Amerykanie w maju 1945 roku, po wyzwoleniu obozów koncentracyjnych, wpadli we wściekłość po tym, co zobaczyli, i dosłownie wymłócili ojca szpicrutami w więzieniu Tegernsee. Ojcowskie rany przez całe życie sprawiały ból duszy Normana.

      – Mówił pan, że to mama prowadzała was do norymberskiego więzienia? Norman też tam chodził, widział ojca przed egzekucją?

      – Rozumie się. W październiku 1946 roku Norman miał osiemnaście lat. I z nim ojciec spotkał się osobno. Na pożegnanie życzył najstarszemu synowi, by ten nie mówił o ludziach tego, co mówił on. A mówił okropne rzeczy o wszystkich, którzy mieli wtedy być zgładzeni. Zamiast powiedzieć synowi, żeby nie popełniał takich zbrodni, ojciec, jeśli właściwie interpretuję jego słowa, mówił: „Możesz myśleć wszystko, co chcesz, ale nie wypowiadaj tego głośno”. Uważam, że z Normanem postąpił równie niegodziwie, jak ze mną. Brat opowiedział mi o tym zaledwie pięć czy sześć lat temu. Wcześniej nie chciał, bo sam był zdruzgotany tym postępkiem ojca.

      Frank włożył zdjęcie do szuflady, wstał i przy akompaniamencie skrzypiącego parkietu podszedł do okna. Długo patrzył przez nie w milczeniu.

      Jest wieczór. Siedzimy pod markizą jednej z norymberskich restauracji. Oczy Niklasa po każdym kieliszku błyszczą coraz bardziej. Patrzy na świecę i słucha deszczu. Ja też słucham deszczu. Wszyscy milczą. Postanawiam przerwać ciężką ciszę.

      – Panie Niklasie, pracował pan w znanym tygodniku „Stern”. I gdzie jeszcze?

      Patrzy na mnie ze zdumieniem, usiłując zrozumieć, dlaczego ni stąd ni zowąd zadaję mu to pytanie. Gasi w popielniczce kolejnego papierosa, podpiera głowę ręką i zaczyna opowieść:

      – Wcześniej pracowałem jako dziennikarz w „Playboyu” i gazecie „Welt am Sonntag”. Ale większą część życia zawodowego spędziłem w „Sternie”. To była znakomita praca. Tam zawsze panował chaos, ale w nim można było znaleźć swoją szansę. Podobało mi się to. Zacząłem jako redaktor rubryki książkowej, potem przeniosłem się do działu kultury, przez jakiś czas nim nawet kierowałem, ale byłem pewnie najgorszym kierownikiem działu kultury w całej historii pisma. Potem przeszedłem na reportaż i przez ostatnie dziesięć lat jeździłem po gorących, kryzysowych punktach. Tam znowu miałem do czynienia z torturami i morderstwami. Wszystko to widziałem na własne oczy. Kilka razy moje życie wisiało na włosku, ale jakoś się udało. Właściwie w kwestii zawodu dopisało mi szczęście. Nie byłem, co prawda, wybitnym dziennikarzem, muszę się przyznać. Czasem nawet nie rozumiem, dlaczego mnie nie wywalono z pisma.

      – Kokieteria – mówię.

      – Nie, ja całkiem poważnie – zaprzecza Frank.

      – No dobrze. Proszę mi teraz opowiedzieć o swojej żonie, Hannelore. Kiedy się dowiedziała, kim był pański ojciec? Jak zareagowała?

      Niklas uśmiecha się:

      – Gdy poznałem Hannelore, moją drogą żonę, mieliśmy po dwadzieścia dwa lata. Początkowo ona w ogóle nie wiedziała, kim jestem, z jakiej rodziny. Byliśmy studentami, nikt nie wytykał mnie palcem i nie pytał, czy ona wie, z czyim synem się całuje. Wtedy było to nieważne. Oczywiście, wkrótce jej o wszystkim powiedziałem, w tym także o moim zamiarze napisania książki. Moją żonę interesował nie mój ojciec, lecz moja przeszłość, chwała Bogu. Nasza córka Franziska urodziła się w 1966 roku, doroślała już wraz z moimi poszukiwaniami i badaniami. Wiedziała o wszystkim od początku, ponieważ codziennie przynosiłem do domu materiały o moim ojcu, jej dziadku. Niedawno powiedziała mi, że w związku z tym pojawiło się u niej pewnego rodzaju poczucie winy. Ja tego zupełnie nie zauważyłem, bardzo żałowałem, że tak wyszło. Ona uznała, że nawet drugie pokolenie niesie jakąś część winy. Chociaż ja jej nigdy nie mówiłem niczego takiego. Cały czas twierdziłem tylko jedno – my jesteśmy niewinni.

      Nawet byłabym gotowa uwierzyć Frankowi, że nie brał na swoje barki części winy, że tylko usiłuje „przerwać zmowę milczenia” i wszystko w tym duchu, gdyby nie ostatnia uwaga, którą rzucił, kiedy kelnerka przyniosła rachunek.

      Z pijanym uśmieszkiem mrugnął do niej i powiedział:

      – A czy pani wie, jak się nazywam? Nazywam się Niklas Frank-myślnik-Oświęcim.

      Mimo przedłużenia się naszej niezwykłej kolacji, która trwała około dwóch godzin, oraz pokaźnych ilości spożytego alkoholu, Eisenstein i Frank zdecydowali się nakręcić do filmu kilka ujęć miasta. Nie zwracali uwagi na fakt, że deszczyk zamienił się już w ulewę, mocno się ochłodziło i z naszych ust wali para.


Скачать книгу