Galeria umarłych. Chris Carter
się po brodzie.
– Nie na sto procent, ale powinniśmy lada moment uzyskać potwierdzenie.
Dyrektor rozparł się w swym fotelu chesterfield, położył ręce na podłokietnikach i splótł palce tuż przed twarzą. Jego oczy miały niezwykły odcień niebieskiego: ciemne, ale jednocześnie rozjaśnione wewnętrznym blaskiem, wprost emanujące wiedzą i doświadczeniem.
– Zatem podsumujmy, agencie Williams. Przepychasz się z moją sekretarką, prawie wyważasz drzwi mojego gabinetu – dodam, że bez pukania – przerywasz niezwykle ważną rozmowę telefoniczną z prokuratorem generalnym, żeby dać mi „może”?
Podwładny przestąpił z nogi na nogę. Przez chwilę unikał kontaktu wzrokowego z przełożonym.
– Odbiło ci?
– Przepraszam, dyrektorze, ale to on, wiem to. Potrzebujemy tylko oficjalnego potwierdzenia.
– A na czym opierasz tę swoją wiedzę?
Agent wyciągnął z kieszeni kartkę.
– Około drugiej nad ranem w bazie VICAP szukano morderstw, gdzie sprawca zostawił na miejscu zbrodni pisemną wiadomość. Dokładniej mówiąc, wiadomość po łacinie.
Na Kennedym ta informacja nie zrobiła wrażenia.
– I to wydarzenie dało ci prawo do niezapowiedzianego wparowania do mojego gabinetu?
– To jeszcze nie wszystko.
– Mam szczerą nadzieję – odparł z przekąsem dyrektor.
– To wyszukiwanie nie przyniosło żadnych wyników, więc przeprowadzono następne: wiadomość wycięta na ciele ofiary.
Przez twarz Adriana przemknął skurcz.
– Kontynuuj.
– Ponownie – doskonale wiemy dlaczego – baza VICAP nie dostarczyła żadnych wyników. Wówczas wprowadzono trzecie, bardziej szczegółowe zapytanie: zwłoki z wyciętymi na plecach kombinacjami liter i symboli.
Tym razem skurcz był bardziej widoczny.
– To musi być on, panie dyrektorze – upierał się Williams. – Niemożliwe, żeby z jakiegoś innego powodu ktoś przeszukiwał bazę w ten sposób: wiadomość po łacinie wyglądająca jak dziwna kombinacja liter i symboli, wycięta w skórze pleców ofiary. – Pozwolił, aby ta myśl zawisła w powietrzu. – Wiem, że pan nie wierzy w takie zbiegi okoliczności. To musi być on. Nikt inny.
Kennedy zaakceptował te wyjaśnienia pojedynczym skinieniem głowy.
– W porządku. Gdzie jest agentka specjalna Fisher?
Podwładny zerknął na zegarek.
– W tej chwili jest w drodze. Dołączę do niej jak najszybciej. Miałem jednak przeczucie, że będzie pan chciał się tam udać osobiście.
Dyrektor westchnął i wstał zza biurka.
– Więc gdzie tym razem lecimy?
– Do Los Angeles.
Adrian właśnie sięgał po telefon: chciał nakazać swojej sekretarce, żeby odwołała wszystkie spotkania zaplanowane na najbliższe dwa dni, kiedy coś do niego dotarło.
– Poczekaj chwilę – powiedział, wyciągając przed siebie lewą dłoń. – Los Angeles w Kalifornii?
Agent spojrzał bezradnie na swojego przełożonego.
– Nigdy nie słyszałem o innym Los Angeles.
Usta Kennedy’ego powoli wygięły się w enigmatycznym uśmiechu.
Zagubiony Williams zerknął do tyłu.
– Czy coś przeoczyłem, panie dyrektorze?
– Jeśli masz rację… jeśli to faktycznie Chirurg, to być może popełnił właśnie swój pierwszy i zarazem największy błąd.
– Nie rozumiem.
Adrian wziął do ręki komórkę.
– Wyjaśnię ci, jak dotrzemy na miejsce.
Dziewiętnaście
Hunter usiadł na krześle, próbując przyswoić informacje przekazane przez doktor Hove.
Jak to możliwe, że w tak brutalnie wyglądającym miejscu zbrodni zabrakło właśnie brutalności? To nie miało sensu, chyba że…
– Czy kobieta padła ofiarą przemocy seksualnej? – zapytał detektyw.
– Nie znalazłam nic, co by na to wskazywało. Nie widać żadnych zasinień mięśni krocza, pochwy czy odbytu. Nie ma również śladów nasienia ani lubrykantu, który z kolei pozostałby, gdyby sprawca założył prezerwatywę.
– To całkowicie pewne, że ofiara została uduszona, zanim odarto ją ze skóry? – dociekał Garcia.
– Tak, na sto procent. – Carolyn zdawała się nieco zirytowana tym pytaniem. – Zginęła najpierw, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Dlaczego tak dopytujesz?
– Widziałaś zdjęcia z miejsca zbrodni? – Tym razem włączyła się kapitan Blake, która przysunęła składane krzesło bliżej biurka Huntera.
– Nie, jeszcze nie. Przyszłam tutaj bardzo wcześnie i od razu przywitało mnie zlecenie sekcji „poziomu zero”, które – jak wiecie – ma pierwszeństwo przed czymkolwiek innym. Dokumentacja od techników była bardzo skromna – bez zdjęć – a potem nie miałam czasu na sprawdzanie e-maili. Czemu pytasz?
– Całe miejsce zbrodni zostało pokryte krwią – wyjaśniła Barbara. – Podłoga, ściany, meble: wszystko. Mieliśmy tu kilka różnych teorii, z których jedna zakładała, że te wszystkie plamy powstały, kiedy udręczona ofiara, umazana własną krwią, próbowała wyrwać się napastnikowi. Ale skoro mówisz, że jej ciało poddano całemu temu okrucieństwu dopiero po śmierci, to ta teoria właśnie upadła.
– Niekoniecznie – odparła doktor Hove.
– Co masz na myśli?
– Dłonie ofiary – powiedział Robert.
– Zgadza się. Jak już mówiłam, nie widziałam jeszcze zdjęć z miejsca zbrodni, zatem trudno mi formułować jakieś opinie na temat tych plam krwi, ale nie znaleziono dłoni i stóp denatki. Zanim je odrąbano, mogły krwawić na skutek ran odniesionych podczas walki z mordercą: wówczas opisany przez ciebie scenariusz byłby możliwy.
– Tak, ale to dalej nie wyjaśnia, dlaczego nic się nie przewróciło ani nie poprzestawiało – skontrował Garcia.
– Przepraszam, ale co się nie przewróciło ani nie poprzestawiało? – zapytała Carolyn.
– Nic takiego, chodzi o te teorie, o których wspominała kapitan. Czy udało ci się ustalić czas zgonu?
– Tak, oczywiście. Według moich obliczeń ofiara zginęła jakieś pięćdziesiąt osiem do sześćdziesięciu pięciu godzin temu. Czyli w poniedziałek w nocy, między dziewiątą wieczorem a północą.
– Jesteś w stanie stwierdzić, czego morderca użył do amputowania kończyn? – zainteresował się Hunter.
– To było niewielkie ząbkowane ostrze – odparła z pewnością w głosie. – Ślady na kości strzałkowej i piszczeli wskazują na cienkie narzędzie z malutkimi ząbkami, położonymi bardzo blisko siebie. Takie jak piła, a nie nóż kuchenny. Cięcia są zbyt nierówne jak na urządzenie elektryczne. Musiał posługiwać się ręczną piłką, mniej więcej taką, jakiej używa się przy obróbce drewna. Niestety to zbyt popularne narzędzie, aby dało się je wyśledzić.
– Czyli