Galeria umarłych. Chris Carter
Nie tym razem.
– Co? Twoim zdaniem nie ma żadnego wyjaśnienia dla tych plam? – Jej pytający wzrok przeskakiwał od jednego detektywa do drugiego. – A walka? Zakrwawiona ofiara próbuje wyrwać się napastnikowi i wpada na ściany… meble… Nie mogło tak być?
– Na początku tak właśnie myśleliśmy – przytaknął Carlos. – Ale proszę uważniej przyjrzeć się zdjęciom. – Wskazał na trzy fotografie ukazujące meble w sypialni Lindy Parker: komodę, toaletkę i stolik nocny. Wszystkie były wysmarowane krwią. – Jeśli te plamy powstały podczas desperackiej próby ucieczki, to czego tutaj brakuje?
Barbara studiowała je dokładnie przez chwilę.
– Bałaganu – oznajmiła w końcu, rozumiejąc, do czego zmierzał detektyw. – Nie ma bałaganu.
– Otóż to. Wszystko jest na swoim miejscu. Nic nie spadło na ziemię. Wazon, budzik, lampka nocna, zdjęcia w ramkach, kosmetyki, biżuteria… Każdy przedmiot w pokoju wydaje się leżeć dokładnie tam, gdzie powinien. Nic nie walało się po podłodze. Nawet spinka do włosów. Sprawdzaliśmy dokładnie. Gdyby walczyła o życie, wpadała na meble, zostawiając te wszystkie plamy krwi, jej rzeczy byłyby rozrzucone po całym pomieszczeniu.
Kapitan nie mogła niczego zarzucić rozumowaniu Garcii, co zaczęło ją odrobinę przerażać.
– Zatem twoim zdaniem te wszystkie plamy i smugi zostały zrobione celowo? Żeby zamienić pokój w… dzieło… rzeźbę… płótno… czy coś w tym rodzaju.
Ponownie zaczęła wodzić wzrokiem od jednego detektywa do drugiego.
W końcu Hunter się odezwał.
– W tej chwili tak właśnie uważamy.
Czternaście
Mężczyzna zawsze wolał podróżować nocą. Niskie temperatury znacznie lepiej oddziaływały na silnik i opony, w dodatku o tej porze na drogach panował o wiele mniejszy ruch. To jednak nie wszystkie powody.
Od dziecka był stworzony dla nocy. To było oczywiste. Uwielbiał jej dźwięki, jej zapach, jej tajemnice. Uwielbiał sposób, w jaki ciemności go przerażały, a jednocześnie dawały wolność. Najbardziej jednak uwielbiał to, że mógł się w nich bez trudu schować.
Mężczyzna doskonale pamiętał, o której matka kazała mu się kłaść: o 21.00. Co do minuty. Każdego dnia. Bez wyjątku.
Nigdy się z nią o to nie kłócił. Nie miało to sensu, ponieważ do żadnej kłótni by nie doszło. Jeśli tylko próbował pyskować albo sprzeciwiać się matce, otwierały się przed nim wrota piekieł. Zatem za każdym razem, kiedy tylko zegar wybił dziewiątą wieczorem, chłopak szedł do swojego łóżka – cicho i spokojnie. Matka nie musiała nawet nic mówić. Sztuczka polegała na tym, że chłopiec wówczas wcale nie zasypiał. Leżał w pościeli i udawał. Udawał, że jest gdzie indziej. Udawał, że jest kimś innym.
A jego wyobraźnia była potężna.
Potężniejsza od wrót piekieł.
Potężniejsza od samego piekła.
To jednak stare dzieje. Tamte wrota zostały zamknięte na zawsze.
Niestety otwarły się nowe: ulepszone i znacznie groźniejsze.
Szczekanie psa oderwało mężczyznę od wspomnień. Dzięki jeździe w nocy udało mu się skrócić podróż z siedmiu godzin do pięciu i pół, dojechał więc na miejsce ze znacznym zapasem czasu.
Spojrzał na zegarek. Centrum zostanie otwarte za kilka godzin.
Nadal siedząc za kierownicą, rozprostował plecy i rozmasował kark. Ruch na ulicach powoli się zwiększał, ponieważ zbliżała się pora, gdy ludzie zaczynają pracę. Przystanki autobusowe się zapełniały, chodniki stawały się tłoczne, a dźwięki uliczne przybierały na sile z minuty na minutę.
Mężczyzna usiadł wygodnie i zastanowił się, co zrobić. Mógłby pójść na śniadanie do jakiejś pobliskiej kawiarni i wdać się w rozmowę z osobą za ladą albo przy sąsiednim stoliku. W ten sposób miałby możliwość przetestować swoją nową postać: Mike’a. Takie właśnie imię dla niej wybrał.
Tak, pomyślał. To dobry plan.
Później wróci do samochodu i zabandażuje sobie rękę.
Piętnaście
Kapitan Blake próbowała przez chwilę przyswoić sobie to, co sugerowali Hunter i Garcia. Nie trzeba było być ekspertem, żeby zauważyć jej wahanie.
– Jak już powiedział Carlos, jest za wcześnie, aby na tym etapie śledztwa móc cokolwiek brać za pewnik – oznajmił Hunter, przyciągając uwagę przełożonej. – To oznacza, że wszyscy musimy mieć otwarte umysły. Jestem przekonany, że ktoś zdolny do takiego okrucieństwa ma bardzo wypaczoną wizję rzeczywistości.
– Dlaczego mnie to nie dziwi? – odparła Barbara. W jednostce SO rzadko kiedy sprawy przybierały logiczny obrót. – Zatem kim ona jest? – zapytała, zakładając nogę na nogę. – Mamy jakieś informacje o jej przeszłości?
– Mamy, ale mało szczegółowe – odpowiedział Garcia, po czym sięgnął po swój notes. – Nazywała się Linda Parker, urodzona dziewiątego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku w Harbor City. Jedyne dziecko Emily i Vincenta Parkerów. Matka zajmowała się domem, ojciec pracował jako księgowy. Prowadził własną firmę w Rolling Hills. Linda poszła do liceum Newport Harbor i ukończyła je w 2011 roku. Najwyraźniej okres dorastania był dla niej łaskawy, ponieważ już jako trzynastolatka stawiała pierwsze kroki w zawodzie modelki. W szkole trzy lata z rzędu wybierano ją Królową Balu. Rówieśnicy w głosowaniu uznali, że „najprawdopodobniej zostanie supermodelką”. Zanim skończyła liceum, na sesjach do katalogów zarabiała już niemal tyle samo, co jej ojciec. Nie poszła na studia, zamiast tego zajęła się na poważnie karierą. Zapewne zamierzała współpracować z czołowymi projektantami z całego świata. Udało jej się pojawić na kilku znanych pokazach w Europie, ale prawdziwa sława była jeszcze przed nią.
– Co masz na myśli, mówiąc o katalogach? – dociekała Barbara.
Carlos przerzucił stronę w notatniku.
– Ubrania, buty, kostiumy kąpielowe, odzież sportowa, bielizna, biżuteria i tym podobne. Jak już mówiłem, na razie mamy mało szczegółów, ale zespół już nad tym pracuje.
– Jakieś sesje tylko dla dorosłych?
– Nic nam o tym nie wiadomo.
– Tak czy inaczej, była modelką. Taki miała zawód – skwitowała kapitan.
– Zgadza się.
– Zatem zakładam, że pewnie miała fanów.
– Tak, i to całkiem sporo – potwierdził Garcia, zerkając do notatek. – Bardzo żywo udzielała się w internecie. Standardowo: Facebook, Twitter, Instagram, a także YouTube, gdzie dawała porady na temat makijażu, stylizacji włosów i mody. Łącznie ponad ćwierć miliona fanów.
Barbara zaczęła dwoma palcami masować lewą skroń. Już czuła nadchodzący ból głowy.
– Ponad ćwierć miliona fanów? – Skrzywiła się. – No to mamy cholernie dużo podejrzanych, prawda? Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale kiedy morderca okalecza swoją ofiarę, w szczególności jej twarz, to zazwyczaj oznacza obsesję na jej punkcie? Zwłaszcza w przypadku Lindy, która była niesamowicie piękna. – Spojrzała na Huntera, czekając na potwierdzenie.
– Teoretycznie tak – odparł.
– Jako