Duchowni o duchownych. Artur Nowak

Duchowni o duchownych - Artur Nowak


Скачать книгу
I wtedy odszedłem do Kościoła ewangelickiego. Zrozumiałem, że w Kościele katolickim nie mam już nic do szukania.

      Założysz rodzinę?

      To niemożliwe. Po tym, co przeszedłem, nie mam do ludzi zaufania i nie mógłbym z kimkolwiek dzielić swojego życia. Jeśli coś czuję, to obrzydzenie do ludzkiego ciała. Tuż po odejściu z Kościoła przeżyłem poważne załamanie. Nie potrafiłem się odnaleźć, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Zrozumiałem, że nie mam żadnych perspektyw, mam trzydzieści lat, brak doświadczenia w jakimkolwiek opłacalnym zawodzie, brak jakiegokolwiek celu w życiu. Postanowiłem, że pójdę do lasu, położę się i będę czekać na śmierć. Ale spotkałem wilka. Spojrzał mi w oczy i tym uratował mi życie. To trwało ułamek sekundy, ale zmieniło wszystko. Zrozumiałem, że nie ma duchowego Boga. Bóg jest w przyrodzie, Bóg to Wszechświat. To mnie zahipnotyzowało. Poczułem, że spotkałem istotę, która wie o mnie więcej niż ja sam o sobie. Teraz prowadzę szczęśliwe, zupełnie inne życie. Chcę studiować biologię. Założyłem też stronę internetową, wziąłem psa ze schroniska. Jestem dzisiaj szczęśliwy i wiem, czego chcę w życiu. Chciałbym, żeby to, co przeżyłem, nie poszło na marne, ale było ostrzeżeniem. Jeśli miałbym coś powiedzieć maturzystom, którzy rozważają pójście do seminarium, to tylko jedno: nie idźcie tam.

ROBERT SAMBORSKI

      W latach 2003–2009 studiował w Wyższym Seminarium Duchownym w Legnicy. Otrzymał tytuł magistra teologii i święcenia diakonatu w roku 2008. Obecnie mieszka w Jeleniej Górze i pracuje jako kontroler jakości. Od 2014 roku jest członkiem Kościoła ewangelicko-augsburskiego. W parafii ewangelickiej w Jeleniej Górze prowadzi chór parafialny. Przygotowuje się do studiowania biologii. Z przekonania panteista, kocha Przyrodę i zwierzęta. Mieszka z cudownym malamutem Baronem adoptowanym z fundacji Północniaki w Jeleniej Górze. Prowadzi stronę internetową templeofwolf.eu, na której publikuje artykuły o biologii, panteizmie, wilkach i religii naturalnej.

      MARCIN KUŚMIEREK

Były ksiądz

      Ciężko się odnaleźć po wyjściu z Kościoła?

      Jest rzeczywiście trudno. Na początku każdy gratulował mi odwagi, podziwiał. Pomocy od „swoich” jednak nie było. Problem z pracą mam cały czas. Te, które wykonywałem, były na krótką metę. Ciężko złapać stabilizację.

      Rodzina?

      Nie dostałem od nich żadnego wsparcia. Nie mam z nimi kontaktu.

      Zacznijmy od pytania, jak działa Kościół?

      Kościół to maszyna i działa jak maszyna. To, że jego funkcjonowanie nie ma związku z ideą, widzą wszyscy. Choć nie brakuje oczywiście bałwanów, którzy tego nie dostrzegają, ale oni tej idei po prostu nie rozumieją. Większość jednak rozumie doskonale. To się potwierdza w rozmowach przy kawie i wódce. Nie mówię tu o zgorzknieniu, bo ktoś, kto jest zgorzkniały, bije się z myślami, buntuje się. Tymczasem to jest świadomy wybór pomiędzy pragnieniem bycia sobą a chęcią zostania bossem mafii.

      Kiedy to zobaczyłeś?

      Widziałem to zawsze, ale poczułem na własnej skórze, jak poszedłem na swoją pierwszą parafię. Trafiłem na proboszcza, o którym mówiło się, że nie szanuje ludzi. Ten bardzo mierny człowiek stworzył wokół siebie Bizancjum. Myślałem, że dam radę, że przecież mam powołanie, i to jest na tyle silne, żeby podołać. Byłem naiwny. To, co tam zastałem, przerosło i mnie, i moje powołanie. Nie było żadnego znieczulenia, rzeczywistość brutalnie chwyciła mnie za twarz. Proboszcz otaczał się całującymi go po rękach dziećmi. Żył dość wygodnie. Z dnia na dzień potrafił zmienić samochód. Żeby nie rzucać się w oczy, zostawiał markę, kolor, model. Kupował nowszy rocznik. Mnie dawał trzysta złotych na miesiąc. Tyle miało mi starczyć na jedzenie, paliwo i tak dalej. Mój kolega, który był przede mną, odszedł przez tego człowieka z kapłaństwa. Nie chodziło o stosunek proboszcza do pieniędzy, ale o sposób bycia tego człowieka. Podam ci przykład. Kiedy umarł mi ojciec, miałem z nim wojnę. Powiedziałem, że muszę jechać na pogrzeb. Wiesz co odpowiedział? „Jednego śmiecia mniej”.

      Nie dało się jakoś z proboszczem dogadać?

      Mogę mówić za siebie. Nie chciałem się dostosować. On nas ignorował. Niby wszyscy wiedzieli, jaki on jest, ale nikt z tym nie mógł nic zrobić. Były kontrole z kurii, z seminarium. Zalecał je biskup. Mieliśmy indywidualne rozmowy o naszych relacjach z proboszczem, potem miały być wspólne, z jego udziałem. Proboszcz powiedział jednak, że nie będzie z nami rozmawiał i tyle. Traktował nas jak powietrze, a te wszystkie kontrole miał gdzieś. W pewnym momencie się zbuntowałem. Poszło o to, że kolega wikary chciał pogadać z proboszczem, wyjaśnić wszystko raz na zawsze. Ale proboszcz nie miał ochoty na rozmowę. Dosłownie pogonił kolegę. Na skutek tego nie mógł już z nami jeść wspólnych posiłków. Powiedziałem więc, że skoro kolega siedzi teraz głodny, bo ksiądz nie chce z nim rozmawiać, to nie będę tu siedzieć, obżerać się i udawać, że wszystko jest w porządku. Takich proboszczów jest zresztą wielu. Nie radzą sobie z możliwością sprawowania nad kimś władzy. Pieniądze i apanaże są przy okazji, jako instrument kontroli, jednak dla takich ludzi najważniejsza jest władza.

      Co było dalej?

      Przyszedł taki dzień, kiedy mój organizm po prostu wysiadł. Miałem słabe wyniki badań, trafiłem do szpitala. Proboszcz rozpowiedział innym księżom, że przedawkowałem narkotyki. To było ciężkie oskarżenie – w życiu nie brałem narkotyków. Za jakiś czas w trakcie mszy, kiedy przekazywaliśmy sobie znak pokoju, powiedziałem mu, że to, co robi, to hańba dla kapłaństwa. Przez chwile popatrzyłem mu w oczy. Zrobił się biały. Potem wziął do ręki ciało Chrystusa, połamał je i msza toczyła się dalej.

      Można się komuś poskarżyć? Powiedzieć o tym, co się dzieje w parafii?

      Można. Spotkałem się z życzliwością u poprzedniego biskupa. Obecny ordynariusz nie rozmawia bezpośrednio z księżmi – ma od tego pośredników. Niewiele jednak z tych rozmów wynika. Kościół to dość brutalna instytucja, która posługuje się bezwzględnymi metodami.

      Co masz na myśli?

      Dyscyplinowanie. To najbardziej sprawdzony środek zaradczy na wszystko. Mam takiego znajomego księdza, jemu zawdzięczam powołanie. Swego czasu był bardzo wysoko ulokowany w hierarchii, zajmował się pieniędzmi. Będąc jeszcze księdzem, założył świetnie prosperujący biznes – bycie księdzem nie przeszkadzało mu w prowadzeniu normalnego życia. Na co dzień żył z kobietą, z którą miał dziecko. Jego sprawności finansowej Kościół bardzo wiele zawdzięcza. Zorganizowano jednak prowokację, żeby nie czuł się zbyt pewnie. Skontaktowała się z nim obca mu kobieta. W związku z rzekomo ciężką sytuacją życiową tej pani (jej bliski krewny niby umierał) mój znajomy ksiądz zaproponował, że ją do niego zawiezie. Wymyśliła, żeby pojechali skrótem przez las. To była atrakcyjna dziewczyna, wyzywająco ubrana, to i owo miała odsłonięte. Wyraźnie go prowokowała. Można się domyśleć, co stało się potem. Ksiądz dostał na drugi dzień zdjęcia. Pytali go, czy mają je też przesłać jego ojcu, który po bardzo trudnej operacji wyszedł kilka dni wcześniej ze szpitala. Ktoś chciał mu pokazać, że mają na niego haka. Więc niby wszyscy widzieli, że prowadzi biznes na boku i ma rodzinę, ale na wszelki wypadek dostał sygnał, że w każdej chwili można go wbić w poczucie winy z powodu straty bliskiej osoby.

      Jak się dostać w otoczenie biskupa?

      Decyduje przypadek i kasa. Jak wchodzisz


Скачать книгу