Duchowni o duchownych. Artur Nowak
za zmarłych, msze i robi się z tego milion. Jak proboszcz jest sprawny, to zaprasza na kolędę biskupa. Wszyscy są zachwyceni. Ekscytują się, że biskup przyjeżdża do naszego księdza z wizytą. Nie wiedzą jednak, że biskup dostaje w kopercie co roku za to, że przyjechał na parafię, pięćdziesiąt tysięcy złotych. Do tego dochodzi około dziesięciu tysięcy za bierzmowanie. No i taki proboszcz wie, że nikt go nie ruszy. A jak jesteś biskupem? To miej takich parafii dziesięć…
Ktoś te pieniądze liczy, księguje?
Nie rozśmieszaj mnie. W Kościele nie ma kontroli nad pieniędzmi. Każdy robi, co chce. Od najmniejszego do największego. Można skubnąć zarówno z dużej, jak i z małej tacy. Nikt nic nie wpisuje. W księgach figuruje fikcja. Zresztą to, co trzeba wpisać, wpisuje się rok do przodu. Moja kasa ma się zgadzać – to jest myślenie ludzi Kościoła o pieniądzach. Dużych pieniądzach. Każdy myśli o sobie. To jest właśnie ten inny świat, którego ludzie nie widzą. Ja też go na początku nie widziałem. Odkrywasz to po seminarium. Bo taki chłopak, który idzie do seminarium, to jest prosty dzieciak. Nic nie rozumie. Modelowo nie ma ojca, a jak już ma, to ten ojciec stoi pod budką z piwem. Nagle kończy seminarium i w wieku dwudziestu pięciu lat dostaje na rękę kilka średnich krajowych. Dwa tysiące ze szkoły, półtora z intencji, następne dwa za śluby i pogrzeby. Do tego dochodzą pieniądze za kolędę i za wypominki – po dziesięć tysięcy, poza tym jeszcze ze trzy tysiące za poświęcenie pól. Przecież on nie będzie robił porządku z proboszczem. Będzie funkcjonował dokładnie tak samo, bo taki ma przykład. Chce być swojakiem, jak w mafii. W Kościele promuje się ludzi lojalnych. Trzeba dmuchać w tę samą trąbkę.
A co decyduje o awansach?
Jeśli chodzi o kariery, to z mojego doświadczenia wynika, że największe robią homoseksualiści. Zaczyna się już w seminarium. Nie sposób tego nie zauważyć. Pamiętam z czasów seminarium kilka par. Nie rozumiałem pewnych sytuacji. Na przykład kiedy nagle bliscy koledzy przestawali ze sobą chodzić na spacery, do sklepu. Prawda była taka, że to był koniec związku. Porzucony cierpiał, był zazdrosny, rzucający czuł ulgę. To psuło atmosferę w całym seminarium. Dziwiłem się, bo dla mnie normalne jest to, że faceta ciągnie do kobiety. Nigdy nie zapomnę takiej pary: jeden oderwany od pługa, łapy miał jak grabie, prosty chłopak. Drugi gładki, inteligentny. Dziś są wysoko, na kierowniczych stanowiskach w diecezji. Czasem mam wrażenie, że moja heteroseksualność blokowała mój rozwój. W kurii siedziały same lewusy. Był taki jeden hetero, to wyjątek, ale on strasznie pił. Może dzięki temu jakoś się uchował. Reguła jest jednak taka, że jak chcesz się przebić, to musisz być homo.
Skąd zatem w Kościele homofobia?
Homofobia to stara technika. Chodzi o odwrócenia od siebie uwagi.
A celibat?
Najczęściej zaczyna się na spowiedzi. Konfesjonał to miejsce spotkania. Młody chłopak nie jest przygotowany na to, że przyjdzie do niego fajna dziewczyna, która opowie mu swoją historię. Potem przychodzi częściej, ksiądz wie o niej coraz więcej. W pewnym momencie staje się częścią jej historii. Dużo nie potrzeba. Mówi jej: będziesz miała problem, odezwij się. Jest fejs, komunikatory albo esemes. Tak się buduje relację. Zaczyna się jednak od zrozumienia. Nie ma w tym nic złego, że ktoś ma dla ciebie czas, mądrze mówi, wysłucha. Od tego jest przecież ksiądz. Wiem, że większość księży ma takie doświadczenia. Nie potrzeba więc dużo. No i załóżmy, że jesteś tym księdzem. Zastanawiasz się, dlaczego ta kobieta przychodzi właśnie do ciebie. Ma przecież wybór. Zaczynasz się czuć wyjątkowo jako mężczyzna, w pewnym sensie nawet lepiej niż mąż tej kobiety. I jeśli jest ci trudno nad tym zapanować, to znaczy, że wszystko jest tak, jak powinno być. Jak zaczynasz się przyzwyczajać i jest to dla ciebie fajne, to znaczy, że popłynąłeś. Księża rozmawiają o tym, spowiadają się nawet nawzajem z tego.
Jak wygląda taka relacja?
Jeśli to poważne, to po prostu tworzy się para. Mieszkają razem nawet do końca życia. O zmianie parafii decyduje Michałowa.
Michałowa?
Już tłumaczę. Proboszcz dostaje propozycję zmiany parafii, ale on o tym nie decyduje. Decyzję podejmuje jego kobieta, która z nim żyje na co dzień. Jadą i oglądają, zastanawiają się, kalkulują. Ona zazwyczaj jest katechetką, pielęgniarką czy kucharką.
To nie wychodzi na zewnątrz?
Raczej nie, ale mogę mówić tylko o swoim doświadczeniu. Pamiętam pewną aferą. Księdzu spodobał się pan, który na plebanii wykonywał jakieś drobne naprawy. Przeprowadził się nawet do tego księdza. Jego żona zrobiła awanturę, że mąż zostawił ją dla duchownego. Facet popełnił samobójstwo. No i zaczął się problem, bo człowiek nie żyje. Ksiądz dalej jest księdzem. Nie wiem, jak to się skończyło.
Wróćmy do twojej historii. Jak odnalazłeś się na drugiej parafii?
Miało być dobrze. Mieszkałem przy dużym sanktuarium. Poznałem tam księdza, którego szanowałem. Mądry facet. Niestety alkoholik. Pijany był już na mszy o ósmej rano. I tak było codziennie. Miałem niedaleko niego pokój. Wołał mnie czasem, żeby mu pomóc nalać. Był w takim stanie, że nie umiał już nawet sięgnąć po butelką z wódką. Zaszczany, zarzygany. Był w związku z zakonnicą. Ona zresztą jest teraz dość wysoko postawiona. Zastałem ich kiedyś na gorącym uczynku. Tak to po prostu wyglądało – miał rozsunięty rozporek.
A ludzie? Jaki miałeś kontakt z wiernymi?
Bardzo dobry. Na końcu mojej posługi w tym miejscu poznałem pewnego maturzystę. Był dość krnąbrny. Mówili, że to satanista. Moje mieszkanie było otwarte właśnie dla takich ludzi jak on. Widywałem go też dość często w szkole. Dużo ze sobą rozmawialiśmy. Cieszyłem się, że mi zaufał. Niestety dzień przed maturą popełnił samobójstwo. Bardzo to przeżyłem, do dziś mam kontakt z jego bliskimi. W dniu pogrzebu dowiedziałem się, że podczas mszy, którą będę odprawiał, inny wikary odczyta list, którego treści nie znałem. Zabolało mnie to. Kolega był biały ze strachu, jak czytał ten tekst. W kościele było spokojnie ponad tysiąc osób. W pewnym momencie usłyszałem, że gdybym lepiej zajmował się młodzieżą w tej szkole, to ten chłopak by żył. To było oskarżenie. Proboszcza na mszy w tym dniu nie było. Myślę, że by go zlinczowali, gdyby pokazał się w kościele. Dałem sobie miesiąc i poszedłem z tym do biskupa. Sekretarz biskupa wziął ode mnie list. To nie był szczególnie przychylny mi ksiądz, ale widziałem, że bardzo go ta sprawa poruszyła.
Odszedłeś z tej parafii?
Musiałem odejść. Wikary tego nie zrobił sam z siebie, został zmuszony, pewnie przez proboszcza. Nie rozmawiałem nigdy o tym ani z wikarym, ani z proboszczem. Nie wiem, po co to zrobili. Nie chodzi nawet o mnie, ale o tych ludzi. Proboszcz odszedł do zakonu. Zaczął tam od początku, jak nowicjusz – od obierania kartofli. Dał się upokorzyć. Myślę, że dostał ultimatum. To był dla wielu osób wstrząs. Pomimo wszystkiego, co się między nami działo, uważam go jednak za kogoś wyjątkowego. To był jeden z niewielu ludzi, który wiele rozumiał i umiał wybaczyć.
Z czym wiążesz alkoholizm księży?
To zagłuszenie. Dla mnie Kościół to jest Jezus. Trwanie przy Jezusie i patrzenie na Niego nie oznacza oczywiście, że jesteś idealny. W seminarium uczono nas tymczasem, że trzeba być idealnym. A ponieważ taki nie jesteś, to się znieczulasz. Chcesz być święty, ale bycie świętym nie daje ci szansy. Twoi koledzy mają kobiety, proboszcz gospodynię albo narzeczonego. No i zaczynasz pić. Masz siłę patrzeć na Jezusa, ale też masz kobietę. No i to jest dramat.
Z czego to wynika?
Z pychy.