Stara Flota Tom 6 Wolność. Nick Webb

Stara Flota Tom 6 Wolność - Nick  Webb


Скачать книгу
Admirał Shelby Proctor – rozległ się głos z silnym akcentem, którego nie potrafiła rozpoznać. Francuski? Naleciałości gwary bolivarskiej? – Wygląda pani na bezbronną. Wyszła pani na kosmiczny spacer?

      – Och, wie pan – odpowiedziała obojętnym tonem, a wyświetlacz w hełmie oznakował kolejny generator do wymiany, zaledwie dziesięć metrów dalej. – Każda kobieta musi od czasu do czasu się wyrwać. Rozpuścić włosy. Wyjść na spacer. Pooglądać krajobraz.

      – Tutaj nie ma nic do oglądania, admirał Proctor. – Do pirata najwyraźniej nie dotarł sarkazm. – Ale to interesujące. Nie potrafimy nic wykryć w pobliżu. Jakby poruszała się pani w kosmicznej próżni, a powierzchnia, na której stawia pani stopy, znajdowała się tylko w pani wyobraźni… albo była doskonale zamaskowana.

      Aha. Czyli wiedzieli o technologii kamuflażu, która podobno była ściśle tajna. Chociaż, szczerze mówiąc, każdy, kto widział, co się stało dwa tygodnie temu w pobliżu Ziemi, mógł się domyślić. Flota zapewne podjęła jakieś działania, aby powstrzymać kryzys i przekonać media, by nie próbowały za bardzo spekulować, ale bez wątpienia wykonano mnóstwo nieautoryzowanych nagrań i wymyślono równie dużo nowych teorii spiskowych. Niektóre zapewne były prawdziwe, wziąwszy pod uwagę ostatnie wydarzenia.

      – Zdaje się, że nic się przed panem nie ukryje.

      – Nic, admirał Proctor. A jeśli zależy pani na życiu, nie będzie pani stawiać oporu, gdy zabierzemy ją na pokład naszego okrętu. Mamy coś, co chcielibyśmy… pokazać.

      Zapewne celę albo lufę pistoletu. Za głowę Proctor wyznaczono fortunę, nawet gdyby piraci pojmali ją martwą.

      – Nie, nie sądzę, abym chciała to zobaczyć. Nie wybieram się na pański okręt. – Pochyliła się i zwolniła ręcznie zaczepy na kolejnym generatorze pola kwantowego. – Ale mam dla pana propozycję.

      – Propozycję?

      Proctor wyrwała uszkodzony generator i wyrzuciła go w próżnię, a potem sięgnęła do torby po nowy. Ze wszystkich sił starała się nie oddychać zbyt głoś­no, aby nie zdradzić, jak ciężko pracuje. Lepiej, żeby piraci nie domyślili się, co robi, bo skończyłaby jako ich trofeum.

      – Odlećcie, to was nie zabiję.

      Po drugiej stronie linii rozległy się śmiechy kilku osób. Trochę czasu minęło, zanim się opanowali, a potem znowu odezwał się pirat z wyraźnym akcentem:

      – Och, pani admirał. Nie może nam pani grozić. Przygotować się do abordażu. Nie możemy zobaczyć pani okrętu, ale panią widzimy jak na dłoni.

      – Nie radziłabym. Lepiej… och, nieważne.

      Czy to możliwe, żeby byli tak głupi? Proctor potrzebowała tylko trochę czasu, żeby wymienić jeszcze pięć generatorów i wrócić na mostek. A potem mogłaby się wymknąć. Gdyby tylko udało się jej przeciągnąć tę rozmowę trochę dłużej…

      – Zaraz, zaraz. O co chodzi? Co chciała pani powiedzieć?

      Naprawdę byli tak głupi.

      – Hm… Nie wiem, czy to w ogóle ma znaczenie. Chyba już zdecydowaliście, że chcecie odebrać nagrodę za moją głowę. Nie ma sensu mówić wam o znacznie większej… Cholera, wie pan co? Nieważne. Ruszajcie. Złapcie mnie.

      Usłyszała przyciszoną kłótnię wśród piratów. Prawie skończyła wymieniać szósty generator. Zostało jeszcze cztery i będzie wolna. Będzie mogła wrócić do domu. A przynajmniej polecieć za Tytanem na Brytanię, aby pomóc w obronie jednego z głównych ośrodków cywilizacji przed największym wrogiem ludzkości. Zapewne wtedy Proctor i załoga zginą, ale wolność zawsze wiązała się z ryzykiem.

      – Niech pani mówi. Już! Albo otworzymy ogień. Ciekawe, co zrobią z panią pociski z dział magnetycznych.

      Proctor zachichotała.

      – Nie radzę. Taki pocisk, nawet wystrzelony z najmniejszą prędkością, zmieni mnie w niedużą krwawą chmurę. Rozumie pan, pociski z wolframu poruszające się z ułamkiem prędkości światła, gdy tylko zetkną się z moją skórą, wytworzą falę ciśnienia o tak wielkiej sile, że ciało ulegnie kawitacji. Wie pan, co to jest kawitacja, prawda? Występuje wtedy, gdy spadek ciśnienia jest tak duży, że prowadzi do wyparowania nośnika, przez który przechodzi. Następuje przemiana fazowa ze stanu ciekłego w gazowy. ­Czyli z płynu w parę. W tym przypadku tkanki stałe i płynna krew zmienią się w gazową chmurkę. Tyle zostanie z admirał Proctor. A za małą czerwoną chmurkę gazu nie dostanie się żadnej nagrody, o ile dobrze pamiętam.

      Pirat zaklął.

      – Gra pani na czas i tyle. Zaraz panią złapiemy, a nie zamierzamy być delikatni…

      – Och, dobra. Powiem panu. Wiecie o nagrodzie za moją głowę, ale nie macie pojęcia, że mam bogatych przyjaciół na bardzo wysokich stanowiskach. I mogę zapewnić, że… Chwila, mam coś na bucie… czekajcie… Cholera. Muszę się przesunąć w lepsze miejsce, bo nie mogę ustać.

      Wcale nie kłamała. Rzeczywiście coś złapało ją przy kostce i właśnie zsuwało się niżej. Jednak Proctor wyczerpały się już pomysły, jak grać na zwłokę. Na szczęście stanęła obok siódmego generatora i użyła go, aby podważyć but.

      – Admirał Proctor, chce pani powiedzieć, że może załatwić większą sumę niż pięćdziesiąt milionów?

      – Phi! Raczej pięćset. Dla tych ludzi pięćdziesiąt milionów to drobne. Chętnie zapłacą o wiele więcej, żeby towarzyszka bohatera Ziemi nie znalazła się w areszcie i nie została skazana za zabójstwo, którego nie popełniła.

      Przedmiot na bucie oderwał się i Proctor znowu mogła włączyć magnesy w podeszwach. Dwadzieścia sekund później skończyła wymieniać generator.

      Zostały jeszcze trzy.

      Nie wiedziała jednak, jak długo jeszcze uda jej się powstrzymywać piratów.

      Na dodatek gra na zwłokę chyba już przestała mieć sens. Gdy admirał wynurzyła się zza wybrzuszenia w kadłubie „Wyzwania”, dostrzegła dwie postacie w skafandrach kosmicznych. Szły po poszyciu jej okrętu i trzymały karabiny. Wymierzyły broń, gdy tylko dostrzegły Proctor.

      ROZDZIAŁ 11

      W pobliżu Brytanii

      Wewnątrz jednostki Roju, kokpit myśliwca

      Drony. Automatyczne, a przynajmniej na takie wyglądały, bo były zbyt małe, aby pomieścić groteskowe stwory, które wcześniej widział. Zivik zaklął, gdy jedna z maszyn podleciała na tyle blisko, żeby ostrzelać go amunicją dość małego kalibru. Pociski same w sobie nie mogły wyrządzić zbyt wiele szkód, ale…

      Zivik rozejrzał się uważniej. Wokół były tysiące niewielkich dronów. Pewnie nawet z dziesięć tysięcy. Były tak małe, że zastanawiał się, czy „Niepodległość” mogła je w ogóle wykryć, zwłaszcza że znajdowała się dość daleko od myśliwca. Okręt miał zaraz wystrzelić paczkę z antymaterią. Prosto w tę chmarę dronów. Niedobrze, bo to wywoła przedwczesną eksplozję ładunku, a na składzie nie mieli ich zbyt dużo.

      Pora zrobić coś głupiego. A to specjalność Zivika, co tu kryć.

      – Zivik do mostka. Wstrzymajcie się z Wrednym Cztery. Lecę sam. Te drony są na tyle sprytne, że mogą zestrzelić naszą paczkę, ale nie dość sprytne, by załatwić mnie.

      Brzęk i następujący po nim sygnał alarmu wskazywały, że wypowiedział tę przechwałkę przedwcześnie.


Скачать книгу