Kod Leonardo Da Vinci. Дэн Браун
przykład układały się w progresję lub wzór. Ale wydawało się, że nic tutaj – pentagram, tekst, liczby – w żaden sposób się ze sobą nie łączy.
– Wysunął pan wcześniej przypuszczenie – powiedział Fache – że to, co Saunière tutaj zrobił, było próbą przesłania nam jakiejś wiadomości… Na temat kultu Wielkiej Bogini czy coś w tym guście… Jak ta wiadomość wpisuje się w pańską hipotezę? – Przerwał. – Mam wrażenie, że ten tekst to coś w rodzaju oskarżenia.
Langdon próbował wyobrazić sobie ostatnie minuty życia kustosza Luwru w pułapce, samotnie umierającego w Wielkiej Galerii muzeum. To wydawało się logiczne.
– Przypuszczam, że może to być oskarżenie wysunięte pod adresem mordercy.
– A moim zadaniem jest przypisać tej osobie nazwisko. Pozwoli pan, że spytam, panie Langdon. Pańskim zdaniem, oprócz tych liczb, co jest w tej wiadomości najdziwniejsze?
Najdziwniejsze? Umierający mężczyzna zabarykadował się w galerii, narysował na swoim ciele pentagram i wypisał na podłodze tajemnicze oskarżenie. Co w tym wszystkim nie jest dziwne?
– Saunière był Francuzem – odezwał się Fache sucho. – Mieszkał w Paryżu. A jednak uważał, że tę wiadomość należy napisać…
– Po angielsku – dokończył Langdon, zdając sobie teraz sprawę, o co chodziło kapitanowi.
Fache skinął głową.
– Précisément. Ma pan jakiś pomysł dlaczego?
Langdon wiedział oczywiście, że Saunière mówił bezbłędnie po angielsku, jednak powód, dla którego wybrał ten język, żeby napisać ostatnie w życiu słowa, był dla Langdona absolutnie zagadkowy. Wzruszył ramionami.
Fache raz jeszcze wskazał pentagram na brzuchu Saunière’a.
– To nie ma nic wspólnego z kultem szatana? Wciąż jest pan tego pewny?
Langdon nie był już pewny niczego.
– Nie wydaje się, by istniała jakaś zbieżność między symbolem a tekstem. Przykro mi, ale nie mogę panu więcej pomóc.
– Może to coś nam wyjaśni. – Fache cofnął się do ciała, znów podniósł latarkę świecącą czarnym światłem, a jej promień zatoczył szerszy krąg. – A teraz?
Ku zdziwieniu Langdona wokół ciała kustosza zajaśniał kształt koła. Widocznie Saunière położył się i obrysował kilkoma ruchami dłoni, tak że łuki połączyły się w kształt okręgu.
Jeden błysk i wszystko stało się jasne.
Człowiek witruwiański. Langdona wprost zatkało.
Człowiek witruwiański, rysunek Leonarda da Vinci, stał się współczesną ikoną kultury, na całym świecie pojawiał się na plakatach, podkładkach pod myszy komputerowe i T-shirtach. Ten wysoko ceniony rysunek przedstawiał figurę nagiego mężczyzny wpisaną w koło i kwadrat – z rękami i nogami ułożonymi w kształt pozbawionego piór orła z rozpostartymi skrzydłami.
Da Vinci. Langdon się zdumiał. Nie sposób zaprzeczyć, że intencje Saunière’a były jasne. W ostatnich chwilach życia kustosz Luwru zdjął z siebie ubranie i ułożył ciało tak, by tworzyło wyraźny obraz Człowieka witruwiańskiego Leonarda da Vinci.
Okrąg był brakującym ogniwem. Kobiecy symbol ochrony – okrąg wokół nagiego ciała mężczyzny – dopełniał przekazu Leonarda da Vinci – harmonii między pierwiastkiem męskim i kobiecym. Teraz rodziło się pytanie, dlaczego Saunière chciał odtworzyć ten słynny rysunek?
– Panie Langdon – powiedział Fache – taki człowiek jak pan niewątpliwie jest świadom, że Leonardo da Vinci interesował się czarną magią.
Langdon był zdziwiony, że Fache ma taką wiedzę o malarzu; tu z pewnością należało szukać wyjaśnienia podejrzliwości kapitana w odniesieniu do kultu szatana. Da Vinci nigdy nie był wygodnym tematem dla historyków, szczególnie tych związanych z tradycją chrześcijańską. Genialny artysta był homoseksualistą, ekshumował zwłoki, by studiować na nich anatomię człowieka; pisał tajemnicze dzienniki nieczytelnym pismem wspak; wierzył, że ma alchemiczną moc zamieniania ołowiu w złoto, a nawet że potrafi oszukać Boga i stworzyć eliksir życia.
Niezrozumienie rodzi nieufność, pomyślał Langdon.
– Rozumiem pańskie obawy – powiedział teraz Langdon – ale Leonardo da Vinci w gruncie rzeczy nigdy nie oddawał się praktykom czarnoksięskim. Był człowiekiem niezwykle uduchowionym, choć w nieustannym konflikcie z Kościołem.
Langdon dokładnie ważył słowa.
Saunière’a i Leonarda wiele łączyło, między innymi troska, że współczesny Kościół demonizuje Wielką Boginię.
Spojrzenie Fache’a spoważniało.
– Uważa pan, że Saunière określa Kościół „mianem czorta”?
Langdon musiał przyznać, że może posunął się zbyt daleko.
– Chcę tylko powiedzieć, że pan Saunière poświęcił życie badaniu historii Wielkiej Bogini, a nikt nie zrobił więcej, by wymazać tę historię z pamięci ludzkości, niż Kościół katolicki. Wydaje się rozsądne, że Saunière, żegnając się ostatecznie ze światem, mógł chcieć wyrazić swoje rozczarowanie.
– Rozczarowanie? – powtórzył Fache, teraz wyraźnie zły. – W tym przekazie słychać raczej wściekłość, nie rozczarowanie, nie sądzi pan?
Fache zacisnął zęby i mówił, prawie nie otwierając ust.
– Panie Langdon, widziałem już niejedną śmierć i coś panu powiem: kiedy człowieka morduje inny człowiek, to na pewno jego ostatnią myślą nie jest wypisanie jakiegoś przedziwnego duchowego credo, którego nikt nie zrozumie. Sądzę, że mordowany człowiek myśli tylko o jednym. – Syczący szept Fache’a ciął powietrze jak nóż. – La vengeance. Uważam, że Saunière napisał to, co napisał, żeby nam powiedzieć, kto go zabił.
Langdon spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Przecież to nie ma żadnego sensu.
– Nie?
– Nie – odparował Langdon zmęczony i sfrustrowany. – Powiedział pan, że Saunière’a napadł ktoś w jego biurze, ktoś, kogo on sam zaprosił.
– Tak.
– Wynika stąd rozsądny wniosek, że kustosz znał swojego napastnika.
Fache skinął głową.
– Proszę mówić dalej.
– A więc jeżeli Saunière znał osobę, która go zabiła, co tu ma być oskarżeniem? – Pokazał na podłogę. – Kod numeryczny? Miano czorta? Dolina na video? Pentagram na brzuchu? To jest zbyt głęboko zaszyfrowane. Powiedziałbym, że jeżeli Saunière chciał przekazać panu, kto go zabił, powinien był napisać czyjeś nazwisko.
Kiedy Langdon wymawiał te słowa, przez usta Fache’a przemknął chytry uśmieszek. Uśmiechnął się po raz pierwszy tego wieczoru.
– Précisément – powiedział.
Tuż obok, w biurze Saunière’a, porucznik Collet siedział skulony nad konsolą audio ustawioną na ogromnym biurku kustosza. Było mu tu wygodnie, jeśli zapomnieć o niesamowitej, przypominającej robota lalce przedstawiającej średniowiecznego rycerza, który patrzył na niego z narożnika biurka. Collet poprawił słuchawki i sprawdził poziom sygnału wejściowego zapisywanego na twardym dysku. Wszystkie systemy były w pełni sprawne. Dźwięk rozmowy odbywającej