Ultima. L.S. Hilton

Ultima - L.S. Hilton


Скачать книгу
="#i000000050000.jpg" alt="tyt.png"/>

      Tytuł oryginału:

      Ultima

      Copyright © L S Hilton 2016

      Originally published in the English language as Ultima

      by Bonnier Publishing Fiction, London

      The moral rights of the author have been asserted.

      Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

      Copyright © 2018 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

      Projekt graficzny okładki: Gray318 & Blacksheep-uk.com

      Wykonanie okładki: Monika Drobnik-Słocińska

      Zdjęcie autorki: © Derrick Santini

      Redakcja: Łukasz Kuć

      Korekta: Edyta Malinowska-Klimiuk, Edyta Antoniak-Kiedos

      ISBN: 978-83-8110-740-2

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

      Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!Polska Izba KsiążkiWięcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

      WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

      ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

      tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

      e-mail: [email protected]

      www.soniadraga.pl

      www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

      E-wydanie 2018

      Skład wersji elektronicznej:

      konwersja.virtualo.pl

      Z podziękowaniami dla Michaela Platta

      Prolog

      W noc przed aukcją szliśmy przez miasto, trzymając się za ręce. Patrzyłam na Londyn jakby nowymi oczyma. Był wyjątkowo łagodny wieczór, latarnie wzdłuż Embankment rozświetlały taflę wijącej się jak ogon rzeki, a w St. James’s Park nieruchome cienie pod ciężkimi od letniego listowia drzewami mieniły się odcieniami fioletu.

      Później, w naszej sypialni, kiedy mnie pocałował, na jego ustach nadal majaczył mój zapach. Nie zapalając światła, otworzyłam okno. Chciałam poczuć na swojej rozgrzanej skórze słodkie, brudne londyńskie powietrze. Następnie uklękłam nad jego twarzą, a moje wargi sromowe rozchyliły się wokół jego języka. Powoli wygięłam się do tyłu w kierunku jego fiuta i podparłam na rękach. Moje ciało trwało naprężone w oczekiwaniu jak struna, a potem on obrócił mnie na bok, tak że nogi wyciągnęłam wzdłuż jego klatki piersiowej. Pocałował mnie w kostkę i wśliznął się we mnie. Poruszał się leniwie, przytrzymując mnie otwartą dłonią za brzuch.

      – Ti amo, Judith. Kocham cię.

      – Udowodnij to.

      – Gdzie mam ci się spuścić?

      Wszędzie, wykrzyknęłam w duchu.

      – W cipę. Spuść mi się we włosy, do gardła, na skórę, w tyłek. Pragnę cię do ostatniej kropli. Chcę cię pić, upić się twoją spermą.

      Znowu mnie obrócił, tak że klęczałam na czworaka, trzymając się rękami wezgłowia. Chwycił mnie za nadgarstek, wykręcił mi rękę i przytrzymał ją na plecach, tak że padłam twarzą na poduszki. Wtedy wszedł we mnie z całą mocą jednym, ciężkim ruchem. Rozłożyłam szerzej nogi, otwierając przed nim swoją wilgotną szparkę.

      – Jeszcze?

      Kolejne pchnięcie.

      – Jeszcze?

      Ukląkł za mną i wsunął we mnie palec, potem dwa, a w końcu trzy.

      – Chcę usłyszeć, jak o niego błagasz. No, dalej, błagaj o mojego fiuta.

      – Proszę, nie przestawaj. Musisz mnie zerżnąć. Proszę.

      – Grzeczna dziewczynka.

      Byłam tak mokra, że aż ześliznął się ze mnie, ale potem przeszył mnie znowu. Sięgnęłam pod udem i ujęłam w dłoń jego jądra, a on zaczął poruszać się szybciej, docierając do mojego najczulszego punktu, aż w końcu doszłam, wijąc się z rozkoszy i wydając z siebie pojedynczy, gwałtowny jęk.

      – A teraz odwróć się i otwórz usta.

      Później, gdy już leżeliśmy, ucałowałam go w powieki, kąciki ust i delikatne zagłębienie pod uchem.

      – Czy mogę cię o coś zapytać? – Położyłam głowę w zgięciu jego szyi, ustami wyczuwając znajomy, miarowy puls.

      – O co tylko chcesz, kochanie.

      – Kiedy dokładnie zamierzałeś mnie zabić?

      Nadal leżał spokojnie. Nie wyczułam napięcia ani żadnej innej reakcji. W końcu uniósł się na łokciu i dotknął wargami moich ust. Był to pocałunek z czułą obietnicą bólu.

      – Jutro, kochanie. Albo pojutrze.

      CZĘŚĆ PIERWSZA

      MATERIAŁ

      1

Sześć miesięcy wcześniej

      Nigdy przedtem nie byłam na południu Włoch i wszystko wskazywało na to, że ta wizyta będzie nie tylko krótka, ale też i ostatnia. Głównie dlatego, że Romero da Silva, inspektor włoskiej Guardia di Finanza, celował mi prosto w serce. Staliśmy gdzieś na kalabryjskiej plaży – a dokładniej: na betonowej platformie wrzynającej się we wzburzone, pachnące siarką morze. Jakieś sto metrów dalej cumował potężny, zardzewiały tankowiec połączony grubą, gumową rurą ze znajdującym się obok nas sześciennym budynkiem oczyszczalni wody. Rozważałam, czy nie popłynąć do tego statku, ale da Silva ostrzegł mnie już, że jeśli nie zabije mnie on, to wcześniej czy później zrobią to prądy morskie. I chociaż w ciągu ostatnich kilku godzin zrozumiałam, że przy jego umiejętności prowadzenia podwójnego życia, zwodzenia i oszukiwania moje zabiegi trąciły amatorszczyzną, uwierzyłam mu. Z drugiej strony, ryzyko mnie zawsze kręciło. No i widziałam coś, czego da Silva nie widział: za jego plecami powoli, acz zdecydowanie wzdłuż plaży szedł w naszym kierunku mężczyzna. Nie był raczej przypadkowym spacerowiczem, ponieważ trzymał w rękach karabin.

      – Albo zakończymy wszystko tutaj, albo wrócisz ze mną i sprawdzimy, czy uda nam się przez jakiś czas razem pracować.

      Głos da Silvy był równie opanowany jak jego dłoń na pistolecie.

      – Pracować razem? – syknęłam.

      Mogłam pomyśleć o wszystkich rzeczach, jakie zrobiłam, zdarzeniach, które mnie tu przywiodły, o tym, kim byłam i kim się stałam. Ale nie pomyślałam.

      – No, dalej – odparłam. – Zrób to. Strzelaj.

      W chwili, gdy rozległ się strzał, da Silva wyglądał na bardziej zaskoczonego ode mnie, ale trudno się dziwić – drugi raz w ciągu tygodnia ktoś próbował mnie zabić. Jednak kula nie została wystrzelona z caracala da Silvy, który nadal celował w moją klatkę piersiową, tylko zza jego pleców, z plaży. Zachowując pozycję, inspektor


Скачать книгу