Ultima. L.S. Hilton

Ultima - L.S. Hilton


Скачать книгу
Fitzpatrick. Rupert i Fitzpatrick próbowali naciągnąć dom akcyjny, sprzedając falsyfikat. Po tym, jak Rupert mnie zwolnił, ukradłam ten obraz, a następnie zabiłam Fitzpatricka. Usunęłam z okręgu cząstkę skórki oznaczoną „F”. Przy sprzedaży falsyfikatów Fitzpatrick współpracował z włoskim bankiem oraz mężczyzną, którego znałam pod nazwiskiem Moncada. Podpisałam fragment skórki „M” i szybko położyłam obok kolejny kawałek. To Cleret. Renaud Cleret. Kolega da Silvy z policji. Zabiłam go. Pstryknięciem wystrzeliłam skórkę poza krąg.

      Co potem? Poczułam się pobudzona, miałam cel. Potem przeprowadziłam się do Wenecji i przybrałam nową tożsamość. Judith Rashleigh zniknęła. Stałam się Elisabeth Teerlinc, kuratorką wystaw i właścicielką galerii Gentileschi. Ostrożnie wyciągnęłam nitkę ze stęchłej koszulki i owinęłam ją wokół skórki Judith. A potem wokół kolejnej, oznaczonej literą „K” – jak Kazbich. Moncada handlował z Kazbichem, który z kolei działał na zlecenie Baleńskiego. Następny kawałek skórki. Kazbich i Baleński wspólnie prali brudne pieniądze pozyskane ze sprzedaży broni i lokowali je w dziełach sztuki. Pstryknięciem wyrzuciłam poza krąg Moncadę i Baleńskiego. Obaj już nie żyją. Kto więc został?

      Piórko ze śpiwora oznaczyło kolejną postać: Jermołow. Paweł Jermołow, bogaty rosyjski kolekcjoner sztuki. Kazbich próbował sprzedać mu Caravaggia. A przynajmniej twierdził, że to Caravaggio. Razem z Jermołowem rozpracowałam powiązanie pomiędzy Kazbichem, Moncadą i Baleńskim. Jermołowa zostawiłam w kręgu. Jedyną rzeczą, której do tej pory nie rozumiałam i nie dostrzegałam, była obecność da Silvy, który cały czas czaił się w ciemności. Cały czas mnie obserwował. Mamrotałam nad kupką śmieci jak kapłanka voodoo. „A” – jak Alvin Spencer. Alvin mi po prostu… zawadzał. Błąkający się po świecie sztuki szczyl z kontaktami w domu aukcyjnym, w którym dawniej pracowałam. Trochę za bardzo się mną interesował, dlatego musiał zniknąć. Niestety, jakimś cudem nie całkiem pozbyłam się dowodów. Wzięłam do ręki kawałek skórki i położyłam go obok żuka. Da Silva dowiedział się o Alvinie i udawał, że chce mnie aresztować. Tyle że tego nie zrobił. Leżałam i kontemplowałam ułożone w mozaikę fetysze.

      Da Silva chciał, żebym dla niego pracowała. Tak powiedział na plaży. A jeśli nie zechcę? Pewnie łatwiej będzie pozbyć się mnie tutaj niż w Wenecji. Wiedziałam, że z pewnością ma kontakty, znajomych, których może wezwać – takich jak mężczyźni, którzy przywieźli mnie tutaj. Gdziekolwiek jest owo „tutaj”. Mafia. Uznałam, że łatwiej będzie mi się przetoczyć niż wstać, gdyż moje nogi nie były w najlepszej formie, więc podczołgałam się do obierek i ułożyłam je ponownie wokół żuka. Moncada pracował dla mafii. Kazbich i Baleński też mieli z nią powiązania. Da Silva był brakującym ogniwem. Podekscytowana podreptałam ludzikami ze skórek bliżej żuka. Byłam jak dziecko bawiące się figurkami z klocków Lego.

      Mieszkając w Wenecji, dowiedziałam się całkiem sporo na temat mafii – na przykład tego, że wielu wpływowych ludzi we Włoszech nadal zaprzecza jej istnieniu. Jedną z takich osób był na przykład arcybiskup Palermo, który jakieś dwadzieścia lat temu był przesłuchiwany w procesie przeciwko mafii i zapytany o to, czym ona jest, odpowiedział, że o ile mu wiadomo, to marka detergentu. A później okazało się, że kościół na Sycylii miał bliskie powiązania z bossami Cosa Nostry. To publiczne zaprzeczenie stanowi najlepszy dowód na to, że mafia do cna przeniknęła włoskie społeczeństwo. Bo jeśli udało jej się zwerbować biskupa, to dlaczego nie policjanta? To by tłumaczyło łatwość, z jaką da Silva zdołał mnie tu przywieźć. Ale skoro miał takie powiązania, to kim był ów zabójca z plaży, którego ciało spływało teraz ku wybrzeżu Apulii? Gdy stanęłam oko w oko z tym pytaniem, mój przemoczony umysł odmówił posłuszeństwa i ponownie zasnęłam, tym razem głęboko. A kiedy się przebudziłam, światło pod drzwiami zdążyło już zniknąć.

      Leżałam na boku z głową na śpiworze. Musiałam znowu zasnąć. Była noc i zrobiło się jeszcze zimniej niż wcześniej. Czułam, że w niewidocznym świecie za murami mojego więzienia panuje jeszcze gęstszy i jeszcze łagodniejszy bezruch. Mój wzrok powędrował w kierunku ułożonej przeze mnie i tylko dla mnie zrozumiałej mozaiki. Poza kręgiem leżała kulka z chleba. Podniosłam ją i zaczęłam obracać w palcach, aż zmiękła, a wtedy uformowałam z niej kształt, który miał przypominać maleńkie, pulchne ciałko. Katherine. Moja siostrzyczka Katherine.

      W komisariacie w Wenecji przyznałam się do zabicia Alvina Spencera. Cóż innego mogłam zrobić, skoro jego zwłoki siedziały na fotelu w moim mieszkaniu? Nie byłam w stanie się ich pozbyć. A kiedy da Silva zapytał mnie, dlaczego to zrobiłam, do głowy przyszła mi jedynie Katherine. Moja biedna mała siostrzyczka, która utonęła w pachnącej migdałami kąpieli.

      Nigdy nie myślałam o Katherine. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Ponieważ kiedy to robiłam, wspomnienia zaczynały się mieszać i zacierać, mętne jak woda po dodaniu do niej olejku. Wiesz, co zrobiłaś. Ale to nie była twoja wina. Nie była, prawda? To była wina twojej matki.

      Pospiesznie zgarnęłam wszystkie elementy układanki, chwiejnym krokiem przeszłam przez pomieszczenie i wrzuciłam je do służącego za toaletę wiadra. Tam było ich miejsce. Żuk podskoczył obrzydliwie pośród śmieci.

      Nie jestem w stanie powiedzieć, ile czasu spędziłam w tym prowizorycznym więzieniu, ale były to chyba trzy dni. Drugi raz obudziłam się, gdy za plecami usłyszałam walenie w drzwi. Głos mówiący po włosku z silnym akcentem, który rozpoznałam jako należący do Rybnego, kazał mi stanąć w rogu twarzą do ściany i zawiązać na oczach przepaskę. Pędem wykonałam polecenie. Potem usłyszałam skrzypnięcie trzech rygli i Rybny wszedł do środka. Nie odezwał się. Słyszałam, jak przechodzi przez pomieszczenie i stawia coś na posadzce, a potem lekkie chlupotanie, gdy zabrał wiadro. Cieszyłam się, że musi to robić, bo to go upokarzało. Drzwi ponownie się otworzyły i zamknęły. Przez tę krótką chwilę próbowałam poczuć zapach spalin albo liści oliwnych, może nawozu lub choćby chleba – czegokolwiek, co mogłoby sugerować, gdzie się znajduję. Ale czułam jedynie woń kurzu. Znowu usłyszałam dźwięk ryglowania i głos Rybnego informujący, że mogę już zdjąć przepaskę z oczu. Podbiegłam do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać. Rozpoznałam cichnący odgłos kroków Rybnego, a potem dźwięk odpalanego silnika.

      Dostawa składała się z kolejnej butelki wody, paczki wilgotnych chusteczek, jeszcze jednej kanapki z szynką, paczki herbatników z czekoladą, małego, postrzępionego ręcznika, banana i jogurtu truskawkowego. Żadnej łyżeczki. Obmyłam się najlepiej, jak mogłam, i włożyłam z powrotem wilgotne dżinsy, które zaczynały już pachnieć stęchlizną. Nadal owinięta śpiworem zjadłam powoli przyniesiony posiłek, świadomie smakując każdy kęs. Miło by było zapalić, ale uznałam, że krótki detoks mi nie zaszkodzi. Wyczyściłam zęby wilgotną chusteczką i szorstkim wnętrzem skórki od banana.

      Ta sama procedura powtórzyła się kolejnego dnia. Część czasu spędziłam, chodząc w tę i z powrotem i dla rozgrzewki robiąc pompki oraz burpees, czyli ćwiczenie łączące przysiad, deskę i wyskok. Plastik z kubka po jogurcie był zbyt cienki, by zrobić z niego jakąś broń, ale pomyślałam, że mogę się zaczaić za drzwiami, zamachnąć się na Rybnego wiadrem i uciec, gdy on będzie ocierał z oczu moje siki. Odgłos jego kroków sugerował, że schodził w dół, a potem skręcał w lewo, w kierunku samochodu, więc mogłam pobiec w prawo. Tylko dokąd? Nawet jeśli Rybny nie miał przy sobie broni, nie było pewności, że jest sam. No i nie miałam też butów, ponieważ tenisówki, które włożyłam w Wenecji, zniknęły w morzu. Panująca wokół cisza wskazywała na to, że znajduję się na odludziu, więc musiałam sobie odpowiedzieć na podstawowe pytanie: Jeśli nawet zdołam uciec z tej komórki – czy co to


Скачать книгу