Ultima. L.S. Hilton

Ultima - L.S. Hilton


Скачать книгу
krętych, wyboistych uliczkach pełnych kobiet w brudnych, nylonowych burnusach. Biedaczki pchały dziecięce lub zakupowe wózki, lawirując między obskurnymi stoiskami z jedzeniem i otwartymi studzienkami kanalizacyjnymi. Zauważyłam też nadzwyczajną liczbę bezpańskich psów przemykających nieustraszenie pomiędzy kłębiącymi się na ulicach pojazdami. Chociaż na zimowym niebie nie było chmur, światło słoneczne wydawało się zamglone i z trudem przedzierało się pomiędzy chwiejącymi się wieżami bloków mieszkalnych, których ostatnie piętra spowijał smog. Na twarzy da Silvy, który najwyraźniej bywał tu wcześniej, malowała się niewzruszona obojętność – nawet wtedy, gdy zatrzymaliśmy się na światłach i zupełnie nagi żebrak, odziany jedynie w zarzucony na ramiona kwiecisty obrus, zastukał nam w tylną szybę. Kierowca wysunął głowę i krzyknął coś na temat prowadzenia się matki bezdomnego, a ten odszedł, powłócząc nogami.

      W końcu wyjechaliśmy z miasta i ruszyliśmy nowiutką ekspresówką. Ruch na niej był mniejszy, ale kierowcy zdawali się traktować wszystkie sześć pasów jak prywatny tor wyścigowy. Zamknęłam oczy, gdy ogromna ciężarówka pojawiła się nagle przed nami i dopiero w ostatniej sekundzie zjechała na przeciwny pas ruchu. Da Silva poklepał mnie po ramieniu.

      – Szaleństwo, co? A mówi się, że Włosi są agresywnymi kierowcami. Powinnaś zobaczyć drogę do Tirany. Jest dosłownie zasłana ciałami.

      – Dzięki, cudowna wizja.

      Celem naszej podróży była wielka willa w brzoskwiniowym kolorze, do której podjeżdżało się prosto z drogi. Kiedy minęliśmy elektrycznie sterowaną, zwieńczoną drutem kolczastym bramę, chudy mężczyzna z wydatnym brzuszkiem skrytym pod fioletową koszulą i beżową kaszmirową marynarką przytruchtał ochoczo do samochodu. Przywitał inspektora wylewnie po włosku, czemu towarzyszyło intensywne potrząsanie rąk i klepanie po plecach, ale w jego podkrążonych, szarawych oczach dostrzegłam nieufność. Otworzył mi drzwi i elegancko, acz przelotnie skinął mi głową, obserwując za moimi plecami da Silvę. Czyżby myślał, że jestem jego dziewczyną?

      – To pani Teerlinc. – Policjant użył mojego fałszywego nazwiska, symbolizującego życie, którego, jak mi się naiwnie wydawało, zawsze pragnęłam.

      – Buongiorno, signorina – przywitał się formalnie mężczyzna.

      Cieszyłam się, że nie musimy podawać sobie rąk. Jego byłaby z pewnością tak samo lepka jak spocone ze zdenerwowania czoło.

      – Wszystko gotowe? – zapytał obcesowo da Silva.

      – Certo, certo, tutto a posto!3

      W kąciku ust nieznajomego mężczyzny dostrzegłam zaschniętą ślinę. Był naprawdę nakręcony.

      Da Silva zamienił parę słów z kierowcą, który po chwili odjechał samochodem za budynek, my zaś we trójkę ruszyliśmy wręcz pedantycznie wybrukowaną ścieżką do obszernego, otoczonego murem dziedzińca. W jednym rogu stała huśtawka dla dzieci, a pośrodku fontanna z plastikowym łabędziem. Resztę dekoracji stanowiły: plastikowy stolik z krzesłami, kilka starych mercedesów oraz klęczący mężczyzna z rękami wykręconymi na plecach przez dwóch łysych, wytatuowanych wykidajłów w dżinsach. Kiedy mężczyzna zobaczył da Silvę, zaczął błagalnie krzyczeć, próbując wyjaśnić po włosku, że zaszła pomyłka, że to nie jego wina, że on nigdy… Jakby tłumaczeniem mógł zyskać na czasie. Nie dowiedziałam się, czego nigdy nie zrobił, gdyż inspektor wyminął mnie szybko, wyciągając po drodze broń, i trzykrotnie strzelił tamtemu w pierś.

      Gospodarz przeżegnał się ostentacyjnie i skinął da Silvie głową. Ciało zabitego, którego serce przeżyło kilka sekund dłużej niż mózg, osunęło się na ziemię pomiędzy ponurymi ochroniarzami, bryzgając na asfalt krwią. Czułam przyprawiający o mdłości, żelazisty zapach krwi i woń prochu na dłoni da Silvy, który prowadził mnie teraz do domu. Patrząc na jego twarz, można by pomyśleć, że przed chwilą strzepnął szczyptę popiołu ze spodni swojego munduru.

      Wyczułam między nami delikatne, niewidzialne przyciąganie, gdyż w tym samym momencie oboje bez słowa uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy ulepieni z jednej gliny.

      Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam, jak osiłki ładują ciało do obszernego bagażnika jednego z samochodów. Chudy mężczyzna pojawił się u mego boku. Jego ziemista twarz była blada i zroszona potem. Wyglądał, jakby za chwilę miał zwymiotować, ale zmusił się do uśmiechu.

      – Proszę tędy, signorina – oznajmił chrapliwie. – Lunch jest gotowy.

      3

      – Nie chcę żadnego lunchu.

      Tak naprawdę umierałam z głodu, gdyż ostatnim moim posiłkiem była sucha bułka, którą zjadłam poprzedniego wieczoru, ale ta cała wyprawa zaczynała mnie wkurzać. Jednak paradoksalnie, pomimo tego, co właśnie zobaczyłam, resztki wzbudzonego na nowo lęku przed da Silvą ulotniły się wraz z zapachem prochu z dziewięciomilimetrowego naboju. Nie pierwszy raz widziałam przecież zwłoki. Gdyby da Silva naprawdę wiedział o mnie tyle, ile sugerował, że wie, bardziej by się przyłożył, by mnie zszokować i przestraszyć. Znudziło mnie już bycie przerzucaną z miejsca na miejsce jak jakaś paczka i niezależnie od tego, czego inspektor od mnie chciał, byłam gotowa zmierzyć się z tym i wypieprzyć go z mojego życia. A właściwie tego, co z tego życia zostało. Odsunęłam się od obu mężczyzn i zwróciłam do da Silvy.

      – Czego chcesz, inspektorze? – zapytałam po angielsku. – Wyjaśnij mi, czego dokładnie ode mnie chcesz. Bo naprawdę mam gdzieś gościnność twojego przyjaciela i ten mały teatrzyk, który właśnie odstawiłeś. Jasne? Powiedz mi i już.

      Da Silva wzruszył ramionami.

      – W porządku. Po prostu myślałem, że możesz być głodna. W takim razie chodź ze mną.

      – Nie. Ta gówniana scenka miała mnie przestraszyć?

      Drugi mężczyzna majstrował nerwowo przy zastawie dla trzech osób przygotowanej na bogato zdobionym, mahoniowym stole ze szklanym blatem i udawał, że nie zwraca na nas uwagi. Wzięłam oddech i ściszyłam głos.

      – Nie wiozłeś mnie taki szmat drogi, bym została świadkiem zabójstwa. Więc o co chodzi?

      Na twarzy inspektora pojawiło się pełne znużenia rozbawienie, co spowodowało, że nagle gorąco zapragnęłam złamać mu jego kształtny nos.

      – Nie wszystko zawsze kręci się wokół ciebie. To była wiadomość. Nie dla ciebie. Pójdziesz wreszcie ze mną? Pan Raznatović nie będzie czekał cały dzień.

      – Jest tutaj?

      – Cóż, miałaś rację: nie wiozłem cię taki szmat drogi, byś zobaczyła, jak kogoś zabijam. Proszę.

      Podłużne pokoje willi umeblowano ohydnymi podróbkami antyków, przy czym stylizacja ta nie obejmowała podłóg, które, podobnie jak poplamione krwią podwórze, wylano z betonu. Da Silva poprowadził mnie obok stołu do salonu z wielkim, płaskim telewizorem, a następnie do pomieszczenia, które mogłoby być sypialnią, gdyby zawierało coś więcej niż trzy składane krzesła. Jedno z nich zajmowała potężna postać Dejana Raznatovicia.

      Na jego widok boleśnie uświadomiłam sobie trzy rzeczy: że w pokoju jest przenikliwie zimno, że moje włosy są w tragicznym stanie i że gdyby tylko Raznatović wyciągnął rękę, mógłby zrobić sobie z mojego kręgosłupa naszyjnik.

      – Mniemam, że już się znacie – zagaił da Silva, najwyraźniej przekonany, że wykazał się niezwykłym dowcipem.

      Spojrzałam na niego obojętnie i usiadłam na jednym z krzeseł naprzeciwko Raznatovicia. Nasze ostatnie spotkanie


Скачать книгу

<p>3</p>

Certo… (wł.) – Oczywiście, oczywiście, wszystko w porządku!