Ultima. L.S. Hilton

Ultima - L.S. Hilton


Скачать книгу
razie… Witaj, Judith. Przejdziemy od razu do rzeczy? Wtedy, w Belgradzie, niestety mnie okłamałaś. Przekazałem twoją wiadomość Ivanowi Kazbichowi pod warunkiem, że tak jak to podobno planowałaś, zwrócisz… znany nam przedmiot. Obiecałaś, że przekażesz go mocodawcy pana Kazbicha w Szwajcarii. Jednak okazuje się, że pana Kazbicha nie ma już wśród nas, a przedmiot zaginął. Gdzie on jest?

      „Przedmiotem” był pomysłowo wykonany rysunek na płótnie, rzekomy Caravaggio. Kazbich usiłował sprzedać go Pawłowi Jermołowowi, ale pomieszałam mu szyki. Miałam chyba do tego talent.

      – Można powiedzieć, że go wyrzuciłam. A przynajmniej to, co z niego zostało. Był bezwartościowy, o czym bez wątpienia dobrze wiesz.

      – W rzeczy samej. Tak czy inaczej, był bardzo przydatny. Przysporzyłaś mi wielu kłopotów. Prawdę mówiąc, gdyby nie pan inspektor – Raznatović spojrzał na da Silvę, który siedział obok mnie – mogłabyś skończyć jak pan Kazbich. Ale inspektor zaproponował lepsze rozwiązanie.

      – Czego chcecie? – Zadawanie tego pytania zaczynało mnie szczerze nudzić.

      – Kiedy przedmiot zniknął, zwróciłem się do pana da Silvy. Wiedział o tobie kilka rzeczy, o których ja nie miałem pojęcia, i jednomyślnie… Chyba tak się mówi? Tak, jednomyślnie uznaliśmy, że możesz pomóc nam obu wywiązać się ze wspólnego zobowiązania.

      – Tak, a jeśli odmówię, to mnie zabijecie. Stara śpiewka.

      Prawdę mówiąc, nie chciałam umierać. Nie miałam też ochoty rehabilitować się za podłe uczynki, spędzając resztę życia na pomaganiu trędowatym, ale naprawdę nie chciałam umierać. Ale ponieważ jeszcze nie zginęłam, wiedziałam, że dwóch siedzących przede mną mężczyzn nic w tym kierunku nie zrobi. Przynajmniej na razie. Próbowali mnie tylko zastraszyć, a ja zawsze źle na to reagowałam.

      – Oczywiście – przytaknął Dejan. – Ale nie od razu. Najpierw zabijemy twoją matkę. Proszę, pokaż jej zdjęcia.

      Da Silva wyjął swój telefon, wyszukał fotografie i podał mi komórkę. Rzeczywiście, była na nich moja matka. Wchodziła do pubu na naszym starym osiedlu. Chyba powinnam być wdzięczna, że nie sfotografowali jej, jak z niego wychodziła. Na kolejnym ujęciu matka pchała wózek w supermarkecie. Miała na sobie kurtkę, którą przysłałam jej z Włoch na ostatnie urodziny – granatową dwurzędową kurtkę marynarską z woskowanego lnu od MaxMary. Wiedziałam, że uzna ją pewnie za nudną, ale chciałam, by wyglądała bardziej elegancko. Zdziwiłam się, że w ogóle ją nosi. Ostatnie zdjęcie zrobiono przez okno kawiarni, gdzie piła cappuccino ze swoją przyjaciółką Mandy. Nigdy do końca nie przebolałam faktu, że cappuccino dotarło do Liverpoolu. Tym razem kurtkę marynarską zastąpiła ciężka kurtka ze sztucznego futra na zimniejszą pogodę, ale na wypadek, gdybym miała wątpliwości, kiedy zrobiono zdjęcia, szpieg Dejana umieścił na drugim planie egzemplarz „Mirrora” z aktualną datą. Delikatnie dotknęłam ekranu, a potem podniosłam wzrok i spojrzałam w głębokie, ciemne oczy Raznatovicia. Ostatnio miałam okazję kilka razy spojrzeć w wylot lufy, ale te oczy były o wiele bardziej przerażające. Chciałam odpędzić od siebie lęk, ale odkryłam, że się nie boję. W tym przypadku Dejan nie miał nade mną przewagi. Wszystko, co miałam kiedyś do stracenia, dawno straciłam. Wszystko oprócz własnego życia.

      – Wiem tylko, że jesteś w stanie dotrzeć do mojej matki. Ale to, że potrafisz wysłać swojego zbira samolotem do Anglii, nie robi na mnie żadnego wrażenia. Mówiłam ci: stara śpiewka. Nie obchodzi mnie, czy zabijecie moją matkę. Mam to gdzieś.

      Da Silva chrząknął lekko zaskoczony. La mamma to dla Włochów świętość. Nawet Raznatović przez chwilę wyglądał na zszokowanego.

      – W takim razie, Dejanie, dwie sprawy – kontynuowałam. – Zakładam, że facet z bronią, który kilka dni temu zginął na plaży, był jednym z twoich ludzi. Ponieważ chciałeś odzyskać pieniądze za „przedmiot”, który nasz obecny tu przyjaciel gdzieś zapodział. Dlatego da Silva mnie schował poza twoim zasięgiem, dopóki się nie dogadacie.

      Raznatović powoli przytaknął. Spojrzałam na inspektora.

      – A facet na podwórzu? To on zorganizował zamach na ciebie na plaży, prawda? Więc go zabiłeś, żeby pokazać wszystkim w swojej ekipie, że wy dwaj znów się przyjaźnicie, tak? „Wiadomość”, tak to nazwałeś? Gest dobrej woli w waszym wspólnym odnowionym układzie?

      Obaj wpatrywali się we mnie. Dejan chciał się odezwać, ale zbyłam go lekceważącym machnięciem ręki. Muszę przyznać, że lubię ten gest.

      – Nie mam pojęcia, dlaczego babracie się w tym gównie. Ta cała omertà wychodzi już z mody. Nie macie nic lepszego do roboty? I ten Big Brother z moją matką… Ale nieważne. Tak czy inaczej, szkoda gościa w bagażniku. Podejrzewam, że obaj chcecie dostać coś w zamian za wasz „przedmiot”. Mam rację? I uważacie, że mogę wam to załatwić.

      – Ho detto che è brava4 – wymamrotał da Silva.

      – Zgadza się – odparł Raznatović już nieco cieplejszym tonem.

      – A więc: tak. Jak już powiedziałam, mam gdzieś moją matkę, ale odpowiedź brzmi „tak”. Zrobię, co będę mogła. Ale najpierw skończmy, proszę, z tymi wygłupami. Bądźmy poważni. Możemy się tak umówić?

      Miałam nadzieję, że kupią moją brawurę. Gdybym zdołała ich przekonać, że nie traktuję ich poważnie, mogłabym zyskać na czasie i dowiedzieć się, czego chcą. Wtedy miałabym szansę wyjść stamtąd na własnych nogach. Granie twardej pomagało mi również powstrzymać silne mdłości, które narastały pod moją odrażającą kurtką. Miałam świadomość, co ci dwaj mogą mi zrobić, więc ulżyło mi na widok uśmiechu na twarzy Dejana.

      – Co ci powiedziałem, kiedy odwiedziłaś mnie w Belgradzie, Judith?

      – Że jestem bardzo odważna. Ale też głupia.

      – Właśnie. Ale zgadzam się. Możemy zrezygnować z tych, jak się raczyłaś wyrazić, „wygłupów”.

      – A więc? O co chodzi?

      – W Belgradzie zaproponowałaś mi sprzedaż dzieła sztuki. Podejrzewam, że nie było oryginalne, tylko je… wyprodukowałaś. Czy tak?

      – Cóż, rozpaczliwie chciałam cię poznać.

      – Myślisz, że mogłabyś stworzyć kolejne?

      „Dzieło”, które pokazałam Dejanowi, składało się z kilku zaledwie zdjęć – był to kolaż weneckiej ikony i paru odrażających, współczesnych prac. Nigdy nie był „prawdziwy”, od początku stworzyłam go tylko dla ściemy.

      Zawahałam się.

      – Znam się na obrazach, i to całkiem dobrze. Ale nie potrafię ich tworzyć. Nie umiem malować.

      – Mój kolega ma ludzi, którzy mogą zająć się wykonaniem.

      – Tak podejrzewałam.

      – Bez impertynencji, proszę. Zmarnowałaś już całkiem sporo mojego czasu. Twoim zadaniem będzie wymyślić dzieło: artystę, proweniencję. Musi być idealne, tak żeby sprzedało się jako autentyk. Rozumiesz?

      – Taaak…

      – Jesteś w stanie to zrobić?

      – Dlaczego ja? Na pewno takie szychy jak wy mają na swoich usługach cały zastęp szemranych marszandów.

      Na moment zapadła cisza, a potem da Silva powiedział cicho:

      – Prawdę mówiąc, nie mamy.

      Kazbich,


Скачать книгу

<p>4</p>

Ho detto… (wł.) – Mówiłem, że jest bystra.