Gomorra. Roberto Saviano
znakiem przynależności do Systemu. Wszyscy mogą nazywać się Francesco Schiavone, ale jest tylko jeden Sandokan; wszyscy mogą nosić nazwisko Carmine Alrieri, ale tylko jeden odwróci się, gdy za plecami usłyszy ’O ’Ntufato; może być wielu Francesców Verde, ale tylko jeden odpowie na zawołanie ’O Negus; każdy może być zapisany przy narodzinach w urzędzie stanu cywilnego jako Paolo Di Lauro, ale jest tylko jeden Ciruzzo Milioner.
Ciruzzo zdecydował, że będzie prowadził swoje interesy w sposób dyskretny, podpierając się co prawda „żołnierzami mafii”, ale korzystając z nich tylko w razie ostatecznej potrzeby. Pozostawał w cieniu, przez długi czas nie znały go nawet organa ścigania. Zanim zaczął się ukrywać przed wymiarem sprawiedliwości, tylko raz wezwała go policja, a i to w sprawie syna Nunzia, który zaatakował swojego nauczyciela, bo ten pozwolił sobie na zwrócenie mu uwagi. Paolo Di Lauro potrafił wejść w bezpośredni kontakt z kartelami południowoamerykańskimi, a także organizować rozległą sieć obrotu narkotykami we współpracy z kartelami albańskimi. Drogi narkotyków w ostatnich latach ustaliły się. Kokaina startuje z Ameryki Południowej, dociera do Hiszpanii i tam albo zostaje rozprowadzona, albo przesłana do Albanii drogą lądową. Heroina wyjeżdża z Afganistanu i przemierza drogi Bułgarii, Kosowa i Albanii; haszysz i marihuana wywożone są z krajów Maghrebu i przechodzą przez ręce Turków i Albańczyków. Paolo Di Lauro zdołał nawiązać bezpośrednie kontakty i przy zaopatrywaniu się w narkotyki obywał się bez pośredników. W wyniku żmudnej pracy stał się jednym z najbardziej wpływowych przedsiębiorców w branży skórzanej oraz w narkobiznesie. W 1989 roku założył sławną firmę Confezioni Valent di Paolo di Lauro & C, która zgodnie ze statutem powinna była zamknąć działalność w 2002 roku, ale w listopadzie 2001 roku wyrokiem sądu w Neapolu została zajęta. W poprzednich latach spółka Valent prowadziła bardzo różnorodną działalność. Wygrywała przetargi na sklepy cash and carry w całych Włoszech, działała w sektorze tekstylnym i odzieżowym, w przemyśle meblowym i przy przetwórstwie mięsa. Rozprowadzała wodę mineralną, zaopatrywała stołówki w placówkach państwowych i prywatnych, zajmowała się ubojem zwierząt hodowlanych, działała w branży hotelarskiej, restauracyjnej oraz rozrywkowej. Spółka miała prawo kupować tereny, uczestniczyć pośrednio lub bezpośrednio w budowie centrów handlowych i domów mieszkalnych. W 1993 roku Urząd Miejski w Neapolu wydał jej zezwolenie na prowadzenie handlu. Spółką zarządzał syn Paola Di Lauro, Cosimo. Z powodu klanu Paolo wycofał się z niej w 1996 roku, przekazując swoje kwoty udziałowe żonie Laurze. Rodzina Di Lauro to dynastia powstała dzięki wyrzeczeniom i poświęceniu. Luisa urodziła dziesięcioro dzieci, rodziła je jedno po drugim, w miarę jak rosło imperium finansowe rodziny. Wszyscy synowie weszli do klanu: Cosimo, Vincenzo, Ciro, Marco, Nunzio, Salvatore, a także ci młodsi, jeszcze niepełnoletni. Paolo Di Lauro miał zawsze słabość do Francji, otworzył więc sklepy w Nicei, w Paryżu przy rue Charenton 129 i w Lyonie przy Quai Perrache 22. Pragnął, żeby moda włoska opanowała francuskie rynki poprzez jego sklepy, żeby najpiękniejsze modele przywoziły jego ciężarówki, żeby na Polach Elizejskich unosił się zapach władzy Scampii.
Jednak w Secondigliano ogromne przedsiębiorstwo rodziny Di Lauro chwiało się w posadach. Urosło pośpiesznie i bez dostatecznej kontroli, w miejscach, gdzie rozprowadzano narkotyki, atmosfera stawała się coraz gęstsza. Tymczasem w Scampii panowało jeszcze przekonanie, że wszystkie problemy uda się rozwiązać podobnie jak podczas ostatniego kryzysu, który został zażegnany przy szklaneczce czegoś mocniejszego. Co prawda to „coś mocniejszego” okazało się napojem dość niezwykłym, a zdarzenie to miało miejsce, gdy Domenico, jeden z synów Paola, umierał w szpitalu po ciężkim wypadku drogowym. Domenico był młodzieńcem o bardzo niespokojnej naturze. Często synowie bossów popadają jakby w delirium władzy i wydaje im się, że mogą wpływać na losy całych miast i ich mieszkańców. Jak wynika z zeznań uzyskanych w trakcie śledztwa, w październiku 2003 roku Domenico ze swoją eskortą i grupą kolegów napadli na miasteczko Casoria, tłukąc szyby w oknach, niszcząc samochody, podpalając śmietniki, roztapiając ogniem z zapalniczek plastykowe guziki domofonów i pokrywając farbą w sprayu mury, bramy i drzwi. Za wszystkie te szkody ojciec zapłacił bez słowa protestu, jak to bywa w rodzinach, gdzie nieraz trzeba kryć wybryki latorośli, bez uszczerbku dla własnego autorytetu. Domenico prowadził zbyt szybko swój motocykl, na zakręcie stracił kontrolę nad pojazdem, przewrócił się i w wyniku ciężkich obrażeń zmarł w szpitalu po kilku dniach śpiączki. To tragiczne wydarzenie stało się okazją do spotkania na mafijnym szczycie, podczas którego nastąpiła egzekucja kary i zaraz potem wybaczenie. W Scampii wszyscy znają tę historię, obrosła już legendą, może ktoś ją wymyślił, ale świetnie ilustruje mafijne metody mediacji i zażegnywania konfliktów.
Opowiada się mianowicie, że Gennaro Marino, pseudonim McKay, ulubieniec Paola Di Lauro, udał się do szpitala, gdzie leżał chłopak, by podnieść na duchu ojca, a swojego bossa. Dobre intencje McKaya zostały docenione. Di Lauro odszedł z nim potem na stronę i zaprosił go na szklaneczkę. Oddał mocz do szklanki i podał mu ją. Od jakiegoś czasu dochodziły go słuchy o pewnych zachowaniach Gennara, których nie mógł tolerować. McKay podjął parę decyzji finansowych, nie przedyskutowawszy ich uprzednio z bossem, samowolnie zadysponował pieniędzmi klanu. Boss zrozumiał, że jego ulubieniec chciałby się usamodzielnić, ale postanowił mu to wybaczyć, uznać to tylko za nadgorliwość w wykonywaniu swojej pracy. Mówi się, że McKay wypił wszystko, do ostatniej kropli. Potężny haust uryny zażegnał niebezpieczeństwo rozłamu, pierwsze, jakie pojawiło się w łonie klanu Di Lauro. Było to jednak tylko krótkie odroczenie kryzysu, którego wkrótce nic już nie będzie mogło powstrzymać.
Wojna w Secondigliano
McKay i Angioletto już zdecydowali. Chcieli oficjalnie rozpocząć działalność własnej grupy. Otrzymali zgodę wszystkich wyższych rangą członków klanu, zresztą postawili sprawę jasno: nie zamierzali wchodzić w konflikt z klanem, chcieli utworzyć konkurencję. Lojalną konkurencję na ogromnym i bardzo chłonnym rynku. Ramię w ramię, ale osobno, niezależnie. Wysłali więc – jak zeznawał „skruszony” mafioso Pietro Esposito – wiadomość do Cosima Di Lauro, kierującego klanem, że pragną spotkać się z jego ojcem, Paolem, najwyższą instancją, bossem z samego wierzchołka mafijnej hierarchii. Chcieli porozmawiać z nim osobiście i powiedzieć mu, że nie podobają im się zmiany wprowadzone przez jego synów. Chcieli spojrzeć mu przy tym w twarz. Ta wiadomość nie powinna dojść do niego przyniesiona na językach osób trzecich, lepka od ich śliny. A nie ma innego sposobu komunikacji, kiedy superboss ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości, bo przecież nie można używać telefonów komórkowych, które mogłyby naprowadzić na ślad jego kryjówki. Genny McKay pragnie spotkać się z Paolem Di Lauro, który umożliwił mu karierę biznesmena.
Cosimo oficjalnie przystał na propozycję spotkania, powinno się ono odbyć podczas zebrania całego kierownictwa organizacji. Nie można odmówić. Ale Cosimo już poczynił swoje plany, a przynajmniej tak się wydaje. Wygląda na to, że rzeczywiście wie, jak prowadzić swoje interesy i jak ich bronić. Ze śledztwa i z zeznań świadków koronnych wynika, że Cosimo na spotkanie nie wysłał podwładnych. Nie wysłał Giovanniego Cortese zwanego Koniarzem, rzecznika klanu, tego, który zawsze zajmował się kontaktami rodziny Di Lauro ze światem zewnętrznym. Zamiast niego Cosimo posłał swoich braci, Marca i Cira, żeby zbadali sytuację w miejscu planowanego spotkania. Pojechali bez eskorty, może samochodem, nie uprzedziwszy o tym nikogo. Jechali szybko, ale bez przesady, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Wszystko uważnie obserwowali: przygotowane drogi ucieczki i czujki wystawione po drodze. Przekazali to bratu ze szczegółami. Cosimo zrozumiał, że przygotowano zasadzkę. Zamierzano zabić Paola i towarzyszących mu ludzi. Spotkanie było tylko pretekstem, okazją, żeby wciągnąć go w pułapkę i zamordować, a tym samym rozpocząć nową epokę w historii klanu. To oczywiste – rozluźnienie uścisku dłoni nie wystarczy, by rozpadło się imperium,