Gomorra. Roberto Saviano
chwilę nie przestał podskakiwać na siedzeniu w rytm muzyki, której nie było wcale słychać, choć poruszał się, jakby grała na cały głos. W kilka minut wszyscy oddalili się z tego miejsca. Został tylko chłopak leżący na wznak na ziemi i płacząca dziewczyna. Jej płacz też wydawał się przyklejony do ust, heroina pozwalała najwyżej na zachrypnięty lament.
Do tej pory nie rozumiem, dlaczego narkomanka to zrobiła: opuściła spodnie, przykucnęła nad twarzą chłopca i oddała mocz. Chusteczka przykleiła mu się do nosa i do ust. Po chwili odniosłem wrażenie, że narkoman odzyskuje przytomność. Rzeczywiście, podniósł rękę i przesunął nią po swojej twarzy, jak ociera się wodę po wyjściu z morza. Potem ten Łazarz z Miano, zmartwychwstały dzięki nie wiadomo jakim substancjom zawartym w ludzkim moczu, podniósł się powoli na nogi. Przysięgam, że gdybym nie był aż tak zaskoczony całą tą sytuacją, zawołałbym, że to cud. Zamiast tego chodziłem tylko w przód i w tył. Zawsze tak robię, gdy czegoś nie rozumiem, gdy nie wiem, co robić. Nerwowo zajmuję przestrzeń. Ten mój ruch zwrócił uwagę Visitorsów, zaczęli do mnie podchodzić i krzyczeć. Sądzili, że jestem związany z mężczyzną, który prawie zabił tego chłopaka. Krzyczeli do mnie:
– Ty… ty… chciałeś go zabić…
Otoczyli mnie. Wystarczyło, że przyspieszyłem kroku, a zostawiłem ich za sobą. Ale szli za mną dalej, podnosili z ziemi różne świństwa i rzucali we mnie. Nie zrobiłem im nic złego, ale dla nich, jeżeli nie jesteś narkomanem, musisz być handlarzem narkotyków. Niespodziewanie zobaczyłem zbliżającą się ciężarówkę. Wokół hal magazynowych, przed którymi rozegrała się cała ta scena, każdego ranka kręciły się ich dziesiątki. Zatrzymała się niedaleko, usłyszałem znajomy głos i moje imię. W ciężarówce siedział Pasquale. Otworzył drzwi i kazał mi wsiadać. To nie był anioł stróż, a ja nie byłem jego podopiecznym, którego ratuje z opałów; byliśmy raczej jak dwa szczury, które biegną tym samym kanałem i ciągną się wzajemnie za ogony.
Pasquale patrzył na mnie surowo, jak ojciec, który wszystko już wcześniej przewidział. Wyraz jego twarzy wystarczył za wszystkie słowa, nie musiał tracić czasu na reprymendy. Ja natomiast patrzyłem na jego ręce. Stały się jeszcze bardziej czerwone, spierzchnięte i spękane na knykciach. Palcom przyzwyczajonym do dotyku jedwabiów i aksamitów haute couture trudno przywyknąć do obejmowania koła kierownicy ciężarówki przez dziesięć godzin dziennie. Pasquale mówił coś do mnie, ale go nie słyszałem, ciągle miałem przed oczami Visitorsów. Małpy. Nie, mniej niż małpy. Króliki doświadczalne. Testuje się na nich prochy, które będą sprzedawane w połowie Europy, by uniknąć ryzyka, że jakiś klient straci przez nie życie. Tutejsze króliki doświadczalne przyczynią się do tego, żeby narkomani w Rzymie, Neapolu, Bazylikacie, Abruzji czy Bolonii nie mieli problemów, żeby nie dostali krwotoku z nosa ani ślinotoku z ust. Zmarły Visitor w Secondigliano jest tylko jeszcze jednym beznadziejnym przypadkiem, z powodu którego nikt nie będzie zaczynał żadnego dochodzenia. I tak dużo, jeżeli podniosą go z ziemi, oczyszczą twarz z wymiotów i uryny, a potem pochowają. Gdzie indziej nastąpiłyby analizy, badanie śladów, dociekania przyczyn śmierci. Tutaj tylko: overdose.
Ciężarówka Pasquale przemierzała drogi oplatające północne peryferie Neapolu. Baraki, magazyny, zsypiska gruzu i porozrzucane rupiecie – zardzewiałe, połamane, wszechobecne. Nie ma zakładów przemysłowych. Śmierdzi dymem, ale brak fabrycznych kominów. Domy stoją wzdłuż drogi, a miejscem spotkań są bary i placyki przed nimi. Bezładna, chaotyczna pustynia. Pasquale zauważył, że go nie słucham i zahamował gwałtownie. Nie skręcił na pobocze, zatrzymał się tylko po to, żeby mną potrząsnąć. Potem spojrzał na mnie poważnie i powiedział:
– W Secondigliano zaczyna się źle dziać… ’A Vichiarella jest w Hiszpanii i ma przy sobie pieniądze ich wszystkich. Przestań jeździć po tych okolicach, czuję wszędzie napiętą atmosferę. Teraz nawet asfalt odkleiłby się od ziemi, żeby wynieść się stąd jak najdalej…
Zdecydowałem, że będę z bliska obserwować to, na co zapowiadało się w Secondigliano. Im bardziej Pasquale ostrzegał mnie przed niebezpieczeństwem, tym głębiej byłem przekonany, że powinienem spróbować zrozumieć przyczyny zbliżającej się katastrofy. A zrozumieć mogłem, tylko uczestnicząc w wydarzeniach. Nie ma wyboru, to jedyny sposób. Dystans i neutralność są mi obce. Raffaele Amato alias ’A Vichiarella („staruszka”), boss drugiego planu, odpowiedzialny za narkotykowy biznes klanu w Hiszpanii, uciekł do Barcelony z pieniędzmi rodziny Di Lauro. Tak się mówiło. W rzeczywistości jego wina polegała na tym, że nie oddał swojej kwoty do kasy klanu, pokazując w ten sposób, że nie chce dłużej podlegać hegemonii ludzi, którzy jego usługi chcieli opłacać jedynie pensją. Tym samym ogłosił oficjalny rozłam organizacji. Do tej pory pracował tylko w Hiszpanii, która od dawna była terenem aktywnej działalności kamorry. W Andaluzji klan Casalesi z okolic Caserty, na wyspach rodzina Nuvoletta z Marano, a w Barcelonie secesjoniści. Tak właśnie dziennikarze zainteresowani tą niezwykłą sytuacją zaczęli nazywać ludzi klanu Di Lauro, którzy się od niego oderwali. Dziennikarze od kronik kryminalnych. Tymczasem w Secondigliano nazywa się ich „Hiszpanami”. Dlatego, że w Hiszpanii przebywa ich lider i że właśnie tam prowadzą działalność, nie tylko w branży lokalnego handlu, ale także w międzynarodowym przemycie narkotyków. Nie przypadkiem: Madryt jest ważnym punktem przerzutowym kokainy przemycanej z Kolumbii i Peru. Dochodzenia wykazały, że ludzie bossa Amato przez lata używali genialnego fortelu, by bezpiecznie transportować tony narkotyków. Przewozili je mianowicie w śmieciarkach. U góry śmieci, pod nimi prochy. Niezawodny sposób na uniknięcie kontroli. Nikt nie zatrzymuje nocą śmieciarki, która opróżnia uliczne śmietniki, a jednocześnie transportuje narkotyki.
Jak wynika ze śledztwa, Cosimo Di Lauro zorientował się, że bossowie przelewają do kasy klanu coraz mniej pieniędzy. Rzuty robili za pomocą kapitału rodziny, ale potem zatrzymywali dla siebie znaczną część zysku. „Rzuty” to sumy wykładane na zakup partii narkotyków u producentów, w tym przypadku wykładane przez Di Lauro. Rzut. To określenie jest jak najbardziej odpowiednie dla nieregularnego i hiperliberalnego obrotu kokainą i tabletkami, w którym nie można być absolutnie niczego pewnym. Jest jak gra w kości albo ruletka. Jeżeli postawisz 100 tysięcy euro i sprzyja ci szczęście, po dwóch tygodniach dostaniesz 300 tysięcy. Zawsze kiedy spotykam się z danymi dotyczącymi rentowności tego procederu, przypomina mi się przykład, jaki dał Giovanni Falcone podczas szkolnej pogadanki, przepisywany potem do setek szkolnych zeszytów: „Żeby zrozumieć, jak świetnie prosperuje biznes narkotykowy, pomyślcie tylko, że 1000 lirów zainwestowanych 1 września w handel narkotykami 1 sierpnia następnego roku zamieni się w 100 milionów”.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.