Historia zaginionej dziewczynki. Elena Ferrante
coś ty, to nie tak.
Naskoczyłam na niego: właśnie że tak, i wskazałam mu drzwi: miałam dość jego krętactw, sztuczek, podłych wymówek. Wtedy on, głosem, który z trudem wydobył z gardła, i z miną człowieka, który podaje główną i bezsprzeczną przyczynę swojego zachowania, wyznał mi coś, czego – to wykrzyczał – nie powinnam się dowiedzieć od innych, dlatego przyjechał, aby mi to osobiście powiedzieć. A mianowicie, że Eleonora jest w siódmym miesiącu ciąży.
28
Dzisiaj, kiedy mam już za sobą prawie całe życie, wiem, że wtedy zareagowałam z przesadą. Piszę o tym i sama się do siebie uśmiecham. Znam wielu mężczyzn i wiele kobiet, którzy mogliby opowiedzieć o podobnych doświadczeniach, bo miłość i seks są nierozsądne i brutalne. Ale wtedy nie wytrzymałam. Fakt, że Eleonora jest w siódmym miesiącu ciąży, uznałam za największą krzywdę, jaką Nino mógł mi wyrządzić. Przypomniałam sobie o Lili, o chwili wahania, kiedy ona i Carmen porozumiały się wzrokiem, jakby miały mi coś jeszcze do zakomunikowania. Czyli Antonio odkrył tę ciążę? Czyli wiedziały? Ale dlaczego Lila zrezygnowała z zamiaru, by mi o tym powiedzieć? Czyżby rościła sobie prawo do dozowania mi bólu? Poczułam, jak coś pęka mi w piersiach i w brzuchu. Kiedy Nina dusił niepokój i gimnastykował się, by mi wyjaśnić, że choć z jednej strony ciąża uspokoiła żonę, z drugiej nie pozwala mu jej teraz porzucić, ja zgięłam się wpół pod ciężarem cierpienia, splotłam ręce: czułam ból w każdym kawałku ciała, nie mogłam mówić, nie mogłam krzyczeć. Potem nagle się wyprostowałam. W mieszkaniu był tylko Franco. Żadnych kapryśnych, zrozpaczonych, niezrównoważonych, chorych kobiet. Mariarosa zabrała dziewczynki na spacer, żebyśmy mogli z Ninem spokojnie porozmawiać. Otworzyłam drzwi i słabym głosem zawołałam byłego chłopaka. On przyszedł natychmiast. Wskazałam na Nina i wycharczałam: wyrzuć go.
Nie wyrzucił, ale dał mu znak, by zamilkł. Nie pytał, co się stało, chwycił mnie za ręce, przytrzymał, poczekał, aż wróci mi panowanie nad sobą. Potem zaprowadził mnie do kuchni i posadził. Nino poszedł za nami. Rozpaczliwie dyszałam i jęczałam. Wyrzuć go, powtórzyłam, kiedy Nino próbował się zbliżyć. Franco spokojnie go wyprosił: daj jej spokój i wyjdź. Nino posłuchał, a ja w chaotyczny sposób opowiedziałam Francowi całe zajście. Słuchał mnie cierpliwie do czasu, kiedy zobaczył, że nie mam już więcej sił. Wtedy powiedział mi swoim uczonym tonem, że nie wolno żądać zbyt wiele, że trzeba się zadowolić tym, co jest. Zdenerwowałam się też na niego: zwykła szowinistyczna gadka, wrzasnęłam, mam w dupie zadowalanie się, bzdury wygadujesz. Nie obraził się, zachęcił mnie, żebym na chłodno przeanalizowała całą sytuację. Zgadza się, powiedział, ten pan okłamywał cię przez dwa i pół roku, mówił, że zostawił żonę, mówił, że nie utrzymuje z nią stosunków, i nagle odkrywasz, że siedem miesięcy temu ją zapłodnił. Masz rację, to straszne, Nino to podły człowiek. Ale, zauważył, kiedy odkrył ciążę żony, mógł zniknąć, przestać się tobą interesować. Dlaczego więc przyjechał samochodem z Neapolu, dlaczego jechał całą noc, dlaczego upokorzył się przed tobą, przyznał, błagał, żebyś go nie zostawiała? To wszystko chyba o czymś świadczy. Świadczy o tym, wrzasnęłam, że jest kłamcą, że jest tchórzem, że nie potrafi wybrać. Franco cały czas kiwał głową na znak, że się ze mną zgadza. Potem jednak zapytał: a co, jeśli on cię naprawdę kocha i wie, że inaczej kochać nie potrafi?
Nie zdążyłam wykrzyczeć, że Nino twierdzi dokładnie to samo. Drzwi do domu się otworzyły i stanęła w nich Mariarosa. Dziewczynki od razu poznały Nina, zaczęły się z nim kokieteryjnie przekomarzać i tak bardzo chciały skupić na sobie jego uwagę, że nagle zapomniały, iż jego imię całymi dniami i miesiącami rozbrzmiewało w ustach ich ojca jak przekleństwo. On zajął się nimi, a Mariarosa i Franco zajęli się mną. Jakie to wszystko było zagmatwane. Dede i Elsa mówiły głośno, śmiały się, a moi gospodarze zwracali się do mnie z powagą. Chcieli mi pomóc w podjęciu decyzji, ale kierowały nimi emocje, nad którymi nie potrafili zapanować. Franco objawił zaskakującą skłonność do preferowania życzliwej mediacji nad definitywne zerwanie, którego kiedyś był wyznawcą. Moja szwagierka na początku była pełna współczucia dla mnie, potem starała się zrozumieć również motywacje Nina, a przede wszystkim dramat Eleonory, czym mimowolnie – a może świadomie? – mnie zraniła. Nie złość się, powiedziała, tylko zastanów, co kobieta z twoją wiedzą czuje na myśl, że osiągnęła szczęście kosztem nieszczęścia innej?
Trwało to jakiś czas. Franco nakłaniał mnie, żebym brała co się da, w granicach narzuconych przez okoliczności, a Mariarosa odmalowywała obraz porzuconej Eleonory, z jednym małym dzieckiem i drugim w drodze, i radziła: nawiąż z nią kontakt, postarajcie się nawzajem zrozumieć. Bzdury wygadywane przez kogoś, kto nic nie wie, kto nie potrafi zrozumieć, myślałam bezsilnie. Lila dałaby sobie spokój, zawsze tak robiła. Lila doradziłaby mi: popełniłaś już wystarczająco dużo błędów, spluń na wszystko i wyjedź, do tego przecież zawsze dążyłaś. Ale ja się bałam, gadanina Franca i Mariarosy tylko namieszała mi w głowie, przestałam ich słuchać. Oczami wodziłam za Ninem. Jaki on przystojny, gdy tak zaskarbia sobie sympatię moich córek. Właśnie wszedł z nimi do pokoju, jakby nigdy nic zwrócił się do Mariarosy i pochwalił je – widzisz, ciociu, jakie to wyjątkowe panienki? – i już mówił tym swoim ujmującym tonem, już lekko dotykał jej nagiego kolana. Wyciągnęłam go z domu i zmusiłam do długiego spaceru po Sant’Ambrogio.
Pamiętam, że było gorąco. Schroniliśmy się w cieniu murów, w powietrzu unosiły się kłębki puchu z platanów. Powiedziałam, że muszę się przyzwyczaić do życia bez niego, ale że na razie jeszcze nie potrafię, potrzebuję więcej czasu. Odparł, że on nigdy nie będzie w stanie żyć beze mnie. Ja na to, że nie jest w stanie rozstać się z nikim i z niczym. Zaprzeczył, że to nieprawda, że winne są okoliczności, że aby mnie mieć, musi zatrzymać też całą resztę. Zrozumiałam, że zmuszanie go do posunięcia się dalej do niczego nie prowadzi, bo on widzi przed sobą tylko przepaść i jest przerażony. Odprowadziłam go do samochodu i odesłałam do Neapolu. Do ostatniej chwili pytał: co zamierzasz. Nie odpowiedziałam, sama tego nie wiedziałam.
29
Los za mnie zadecydował. Kilka tygodni później Mariarosa wyjechała, miała jakieś zobowiązania w Bordeaux. Przedtem jednak wzięła mnie na bok i zrobiła mi mętne kazanie o Francu, o tym, że muszę go pilnować podczas jej nieobecności. Stwierdziła, że jest w depresji. Nagle zrozumiałam to, co do tej pory chwilami przeczuwałam, ale co przez roztargnienie zlekceważyłam: ona w przypadku Franca nie bawi się w dobrą samarytankę, ona naprawdę go kocha, stała się dla niego matką, siostrą i kochanką, a jej zbolała mina i wychudzone ciało to wynik nieprzemijającego strachu o niego, przekonania, że jest bardzo wrażliwy i w każdej chwili może się załamać.
Nie było jej osiem dni. Z wielkim wysiłkiem – bo miałam co innego na głowie – starałam się okazywać Francowi życzliwość i rozmawiać z nim co wieczór do późna. Doceniłam, że zamiast rozprawiać o polityce, wolał opowiadać – bardziej sobie niż mnie – o tym, jak nam kiedyś było razem dobrze: o naszych wiosennych spacerach po Pizie, o zgniłym zapachu nad Arnem, o tym, że tylko mnie i nikomu innemu zdradził pewne fakty z dzieciństwa, o rodzicach, o dziadkach. Przede wszystkim jednak sprawiło mi przyjemność, że pozwolił mi mówić o moich obawach, o nowej umowie z wydawnictwem, o obowiązku napisania kolejnej książki, o możliwym powrocie do Neapolu, o Ninie. Niczego nie generalizował, nie posługiwał się frazesami. Jego język bywał cięty, wręcz wulgarny. Jeśli bardziej ci zależy na nim niż na sobie – powiedział pewnego wieczoru, a wyglądał wtedy, jakby był zamroczony – lepiej go sobie weź takim, jaki jest, z żoną, z dziećmi, ze skłonnością do pieprzenia innych