Księga przeznaczenia. Parinoush Saniee

Księga przeznaczenia - Parinoush Saniee


Скачать книгу
Wtedy ujrzałam Saiida. Jego głowa stoczyła się z poduszki i spadła na podłogę. Krzyknęłam, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.

      Koszmary, które mnie nawiedzały, nie miały końca. Co jakiś czas budził mnie własny krzyk, ale po chwili zlana potem ponownie wpadałam w głąb studni. Nie wiem, jak długo byłam w takim stanie.

      Pewnego dnia obudziłam się z uczuciem pieczenia w stopie. Był poranek. W pokoju unosił się zapach alkoholu. Ktoś obrócił moją twarz i powiedział:

      – Obudziła się. Proszę spojrzeć. Przysięgam, że się obudziła. Patrzy na mnie.

      Twarze były zamazane, ale głosy słyszałam wyraźnie.

      – O imamie Mussa bin-Jafarze, ty, który zaspokajasz potrzeby innych, uratuj nas!

      – Pani córka odzyskała przytomność. Trzeba ugotować rosół i wlać go jej do gardła. Minął tydzień od czasu, gdy jadła po raz ostatni. Jej żołądek jest słaby. Należy karmić ją powoli.

      Zamknęłam oczy. Nie chciałam nikogo widzieć.

      – Rosół za chwilę będzie gotowy. Bogu niech będą po stokroć dzięki. Przez ten cały czas zwracała wszystko, co udało mi się w nią wmusić.

      – Wczoraj, gdy gorączka ustąpiła, wiedziałam, że się obudzi. Biedaczka wiele wycierpiała. Kto wie, jakie spustoszenie w jej organizmie spowodowała tak wysoka temperatura i delirium.

      – Och, pani Parvin, czy widzi pani moje cierpienie? Przez ostatnie kilka dni setki razy umierałam i wracałam do życia. Z jednej strony muszę patrzeć, jak moje biedne dziecko marnieje na moich oczach, a z drugiej znosić hańbę i tolerować szyderstwa ze strony jej braci, którzy drwią ze mnie, ponieważ wydałam taką dziewczynę na świat. To wszystko trawi mnie od środka.

      Nie odczuwałam bólu. Leżałam po prostu osłabiona na łóżku, nie mogąc się poruszyć. Nawet wyjęcie ręki spod koca wydawało się herkulesowym zadaniem. Miałam nadzieję, że z każdym dniem będę coraz słabsza, aż w końcu umrę. Dlaczego się obudziłam? Na tym świecie nie zostało już dla mnie nic godnego uwagi.

      Gdy ponownie odzyskałam przytomność, matka położyła moją głowę na swoim kolanie i próbowała wmusić we mnie rosół. Kręciłam głową i opierałam się, a jej palce ściskały moje policzki.

      – Niech Bóg pozwoli mi oddać za ciebie życie, tylko jedną łyżeczkę… Popatrz, w jakim jesteś stanie. Jedz. Niech całe twoje cierpienie i ból przejdą na mnie.

      Po raz pierwszy odezwała się do mnie w ten sposób. Nigdy o mnie nie dbała. Zawsze była bardziej zajęta młodszym rodzeństwem lub starszymi braćmi, których kochała ponad życie. Ja znajdowałam się gdzieś pośrodku. Nie byłam pierworodna ani najmłodsza, nie byłam też chłopcem. Gdyby Zari nie umarła, zapewne do tej pory zupełnie by o mnie zapomnieli. Tak jak o Faati, która zwykle ukrywała się w kącie z dala od spojrzeń członków rodziny. Nigdy nie zapomnę dnia jej narodzin. Babka zemdlała, gdy usłyszała, że urodziła się dziewczynka. Jakiś czas później Faati stanęła przed kolejnym wyzwaniem. Ludzie zaczęli mówić, że jest złym omenem, ponieważ po jej urodzeniu matka dwukrotnie poroniła i w obu przypadkach płód był płci męskiej. Nie mam pojęcia, w jaki sposób matce udało się określić płeć nienarodzonych dzieci.

      Rosół wylał się na pościel. Matka powiedziała coś pod nosem i wyszła z pokoju.

      Otworzyłam oczy. Było późne popołudnie. Faati siedziała obok mnie i swoimi małymi rączkami odgarniała mi włosy z twarzy. Wydawała się taka niewinna i samotna. Spojrzałam na nią i dostrzegłam w niej siebie, gdy czuwałam przy Zari. Poczułam ciepło łez płynących po policzkach.

      – Wiedziałam, że się obudzisz – powiedziała Faati. – Na miłość boską, nie umieraj.

      Matka wróciła do pokoju. Zamknęłam oczy.

      Nastał wieczór. Do mych uszu dobiegł szmer rozmowy, w  której udział brała cała moja rodzina.

      – Dziś rano otworzyła oczy – powiedziała matka. – Była przytomna, ale choć bardzo się starałam, nie pozwalała podać sobie ani odrobiny rosołu. Jest tak słaba, że nie może się poruszać. Nie wiem, skąd ma energię, aby ze mną walczyć. Dziś rano pani Parvin powiedziała, że nie możemy już dłużej podawać jej leków. Jeśli nie zacznie jeść, umrze.

      – Moja matka miała rację – stwierdził ojciec. – Nie powinniśmy mieć córek. Nawet jeśli wydobrzeje, z powodu hańby i wstydu, które na nas ściągnęła, będzie dla nas martwa.

      Nie chciałam tego dalej słuchać. Potrafiłam selekcjonować dochodzące do mnie bodźce i niczym odbiornik radiowy mogłam je wyłączyć jednym przyciskiem. Nie miałam jednak kontroli nad koszmarami. Gdy tylko zamykałam powieki, obrazy rozpoczynały swój taniec.

      Powracał do mnie widok Ahmada trzymającego zakrwawiony nóż i ciągnącego za włosy Faati, malutką jak lalkę. Stałam na brzegu klifu. Ahmad popchnął Faati w moim kierunku. Próbowałam ją złapać, ale wyślizgnęła mi się z rąk i poleciała w przepaść. Spojrzałam za nią. Na dole leżały rozkładające się, zakrwawione ciała Zari i  Saiida. Z koszmaru wyrwał mnie własny krzyk. Moja poduszka była przemoczona do suchej nitki, a w ustach czułam okropną suchość.

      – Co się dzieje? Dasz nam się w końcu porządnie wyspać?

      Wypiłam duszkiem szklankę wody.

      Obudziły mnie odgłosy codziennego porannego zamieszania. Moja rodzina jadła śniadanie.

      – Wczoraj w nocy znowu dostała gorączki. Miała halucynacje. Słyszeliście jej krzyki?

      – Nie! – odparł Mahmud.

      – Matko, pozwolisz nam zjeść choć jeden kęs w spokoju? – powiedział Ahmad z niezadowoleniem.

      Jego głos był niczym sztylet, który przeszywał mi serce. Żałowałam, że nie miałam energii, aby wstać i rozerwać go na strzępy. Nienawidziłam go. Nienawidziłam ich wszystkich. Przekręciłam się na bok i wcisnęłam twarz w poduszkę. Chciałam umrzeć i uwolnić się od tych samolubnych ludzi o sercach z kamienia.

      Mimowolnie otworzyłam oczy, gdy poczułam ukłucie strzykawki.

      – No, w końcu się obudziłaś. Nie udawaj, że śpisz. Mam przynieść lustro, abyś mogła się w nim przejrzeć? Wyglądasz jak szkielet. Spójrz. Poszłam do cukierni Caravan i kupiłam dla ciebie herbatniki. Świetnie smakują z herbatą… Pani Sadeghi!… Masuma się obudziła i chce herbaty. Proszę przynieść porządny kubek.

      Wpatrywałam się w nią w zdumieniu. Nie mogłam jej rozgryźć. Wszyscy mówili za jej plecami, że w tajemnicy przed mężem utrzymuje stosunki z mężczyznami. Uważałam ją za nieczystą kobietę, ale z jakiegoś powodu nie żywiłam do niej nienawiści, choć wydawało mi się, że powinnam. Nie dostrzegałam w niej żadnej brzydoty. Wiedziałam po prostu, że nie chcę mieć z nią do czynienia.

      Do pokoju weszła matka ze szklanką wypełnioną po brzegi herbatą.

      – Dzięki Bogu – powiedziała. – Chce się napić herbaty?

      – Tak – odparła pani Parvin. – Napije się herbaty i zje herbatniki. Wstawaj, dziewczyno… Wstawaj.

      Wsunęła dłonie pod mój tułów i uniosła mnie. Matka natomiast ułożyła za moimi plecami kilka poduszek i przystawiła mi szklankę do ust. Odwróciłam głowę i zacisnęłam usta, jakbym oszczędzała siły właśnie w tym celu.

      – To się nie uda. Nie pozwoli mi. Wszystko rozleję.

      – Spokojnie.


Скачать книгу