Drapieżny pocałunek. Roberto Saviano
ton i z poważną miną zapytał: – Ty nie masz pistoletu, prawda? Nicolas nie daje broni dzieciom?
Luciano jeszcze bardziej się zaczerwienił. Ząbek zrobił kilka kroków w kierunku schodów, ale zanim na nie wszedł, odwrócił się jeszcze do młodego strażnika.
– No to zachowuj się dobrze – powiedział. – Kiedy wrócę, dam ci jeszcze jeden prezent.
Aza ułożyła do snu starszą panią, którą się opiekowała, i usiadła przed telewizorem, żeby odpocząć. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Usłyszawszy: „Jestem z gazowni. Muszę spisać stan licznika”, otworzyła, ale od razu odgadła, że nie stoi przed nią pracownik gazowni.
– Cygan! – pisnęła i chciała zatrzasnąć drzwi, ale Ząbek zatrzymał je nogą. – Wynoś się! Bo jak nie, to wezwę paranzę Maharadży, zrozumiałeś?
Ząbek się uśmiechnął.
– Spokojnie, Aza. Jestem Ząbek, brat Nicolasa. Nie pamiętasz mnie? – Dużo go kosztowało, żeby nazwać Nicolasa bratem, ale nie przestał się uśmiechać.
Z Azy opadło napięcie, kiedy usłyszała imię Nicolasa. Przyjrzała się uważnie Ząbkowi.
Rzeczywiście, przypominał jednego z kolegów Nicolasa, tego z ubitymi zębami. Ale co mu się stało? Dlaczego tak wygląda? Wpuściła go do domu i przytknęła palec wskazujący do warg, nakazując zachować ciszę. Dlaczego ma takie dziwne spojrzenie? Może jest naćpany? Ząbek być może odgadł, że zadała sobie takie pytanie, bo złapał ją dwiema rękami za głowę i przyciągnął do siebie.
– Jest tu jeszcze? – zapytał.
– Tak, jest. Ale śpi. Nie budź jej, proszę…
Ząbek wybuchnął śmiechem. Zionął przy tym na Azę oddechem, który musiał być bardzo ciężki, bo przymknęła oczy ze wstrętem i starała się jak najdłużej nie wciągać powietrza.
– Pytam o nasz arsenał – powiedział wreszcie. – Jest tu jeszcze?
Aza energicznie skinęła głową.
Torby były w tym samym miejscu. Wystarczyło przesunąć kilka siatek z dekoracjami świątecznymi i jakieś drobiazgi, żeby zobaczyć zielony brezent. Ząbek złapał za jedną z nich, rzucił ją na łóżko Azy, rozsunął zamek błyskawiczny i zaczął szperać w środku. Najpierw wybrał uzi, ale później zmienił zdanie i wyjął kałasznikowa. Potrzymał go przez chwilę w rękach, po czym go odłożył i znów sięgnął po uzi. Udał, że strzela do Justina Biebera na plakacie przyklejonym na ścianie. Koala miała identyczny. Ta myśl zniknęła równie szybko, jak przyszła mu do głowy. Nie czas na nią w tej chwili. Takie myśli należały do przeszłości, w której – jak mu się teraz wydawało – był innym człowiekiem. To ktoś inny – inny Ząbek, inny Giuseppe Izzo – odkrył, że do śmierci Dumba, jego najbliższego przyjaciela, doszło w wyniku przymierza między Nicolasem a Małpopsem, dziedzicem imperium klanu Acanfora, wyłącznym dostawcą heroiny, tej najlepszej, afgańskiej, który zamiast dostarczać ją tylko Kiciusiowi, zamierzał prowadzić interesy także z paranzą Dzieciaków. Małpopies chciał zlikwidować Dumba ze względów osobistych i Nicolas zgodził się mu w tym pomóc. Poświęcił Dumba za narkotyki.
Ząbek wyjął z torby także trzy granaty i berettę, którą włożył za pasek spodni. To był prezent dla Luciana. Aza wyszła z pokoju i przymknęła drzwi w nadziei, że szczęk broni będzie mniej słyszalny, po czym ruszyła do kuchni. Wybrała numer telefonu Nicolasa, ale kiedy po szóstym dzwonku nikt nie odebrał, poddała się i nagrała wiadomość na poczcie głosowej: „Twój kolega wziął broń”.
Patrzyła w ekran komórki, mając nadzieję, że Maharadża zaraz odpowie. Poczekała jeszcze pół minuty i wróciła do Ząbka, ale już go nie było.
Luciano znowu chodził tam i z powrotem po chodniku i mało brakowało, a pistolet, który Ząbek, gwizdnąwszy, rzucił w jego kierunku, uderzyłby go w głowę.
Był taki czas, kiedy wojownicy Państwa Islamskiego budzili w Ząbku odrazę. Nicolas uważał, że mają jaja, a on – że to tchórze, którzy rozsiewają bomby i nie patrzą w oczy swoim ofiarom. Adrenalina i wściekłość dały mu determinację, którą brał za jasność umysłu. Był przekonany, że nareszcie widzi wszystko wyraźnie, i przemierzając miasto na skuterze Koali, z dwoma granatami przytroczonymi do szlufek spodni, z dwoma kałasznikowami i dwoma magazynkami pełnymi naboi, czuł się egzekutorem sprawiedliwości. Jechał w kierunku San Giovanni a Teduccio tak szybko, że przednie koło podnosiło się co jakiś czas nad ziemię. Nie przejmował się, że granaty podskakują i uderzają w niego za każdym razem, gdy ląduje z powrotem na asfalcie.
Jechał do twierdzy klanu Acanfora, do której dostępu strzegł cały system ochronny. Dumbo opisywał mu ją wielokrotnie. Uliczkę wciśniętą między kamienice przemierzał codziennie tam i z powrotem z Carycą, matką Małpopsa, na tylnym siodełku. Powiedział, że ma około trzydziestu metrów, a wychodzące na nią okna są zawsze otwarte, latem i zimą, bo nikt tam nie mieszka. Snajperzy zaangażowani do chronienia rodziny Acanfora wymieniali się co osiem godzin. Wjazd w tę uliczkę byłby akcją samobójczą.
Systemu ochrony twierdzy dopełniała metalowa brama poruszająca się po torze wpuszczonym w asfalt. Nie zatrzymałaby rozpędzonego samochodu, ale na pewno zwolniłaby jego bieg na tyle, że uwięziony w tej współczesnej odmianie barbakanu stałby się łatwym celem.
Ząbek wyobraził sobie siebie, jak forsuje twierdzę Acanfora w stylu scen z filmu Szybcy i wściekli, ale od razu z tego zrezygnował, bo snajperzy podziurawiliby go ołowiem, zanim jeszcze pokonałby bramę. A on nie mógł sobie na to pozwolić, jeszcze nie teraz. Małpopies nie był ostatni na jego liście. Kiedy się z nim upora, przyjdzie kolej na Nicolasa i dopiero wtedy będzie mógł uznać sprawę za załatwioną.
Małpopsa należało zaatakować na zewnątrz, na kawałku ziemi niczyjej, który kończy się metalową bramą, to znaczy na ostatnich kilku metrach uliczki łączącej drogę krajową z twierdzą klanu Acanfora. Na tym odcinku ochroniarze zaczynali się już odprężać. Za kilka sekund przekroczą blaszaną zaporę i znajdą się w bezpiecznym wnętrzu fortecy, z dala od groźby ataku ze strony klanu Faella.
Ząbek szedł chodnikiem i co chwilę dotykał granatów, które uderzały go rytmicznie w krocze, jakby były dodatkową parą jąder.
– Teraz zobaczymy, kto ma jaja – mówił do siebie.
Dumbo opowiadał mu o opuszczonych kamienicach przy uliczce prowadzącej do twierdzy Małpopsa. Acanfora wykupili je i opróżnili, tworząc w ten sposób coś w rodzaju strefy buforowej między sobą a resztą miasta. Żyli jak w oblężonej fortecy, bo inaczej nie mieli szans na przetrwanie.
Ząbek sprawdził, czy kałasznikow, który trzymał na piersiach, jest odbezpieczony, i położył się na chodniku, dokładnie w miejscu, gdzie ulica skręcała lekko w lewo przed bramą, przez co ten punkt był słabo widoczny dla kamer i snajperów. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Z nosem w kurzu chodnika czuł się szczęśliwy. Muszę tu leżeć rozpłaszczony jak placek, myślał sobie, ale przynajmniej nie siedzę zamknięty w tym cholernym garażu. Uśmiechnął się do siebie.
– Wyszedłem! Wyszedłem! – powiedział głośno, bo znajdował się na ziemi niczyjej, w strefie tranzytowej.
Gdyby umarł na tym asfalcie, jego ciało długo prażyłoby się w słońcu, zanim ktoś zdecydowałby się je sprzątnąć.
Będzie tu czekał, aż pojawi się smart Małpopsa. Ząbek zdawał sobie sprawę, że może po nim przejechać, nie zatrzymując się. On właśnie tak by zrobił. Liczył jednak na to, że wygodne