Drapieżny pocałunek. Roberto Saviano
i literatury rosyjskiej, prowadziła galerię sztuki. Poznali się na koncercie Enza Donga.
– Księżniczko! – zawołał do niej i uniósł ją w powietrze, po czym przeniósł za barierkę odgradzającą strefę dla VIP-ów.
– Co robisz?! – zaprotestowała dziewczyna, ale zaraz się zorientowała, gdzie się znalazła, i przyjrzała się chłopakowi w obszernej koszulce hokeisty, z bandaną zawiązaną na głowie jak u Tupaca. Bez chwili wahania pocałowała go, wkładając mu język do ust.
– O kurczę blade! – powiedział Śnięta Ryba, kiedy już zaczerpnął powietrza, ale Sveva przykleiła się do niego ponownie.
W sumie oboje niewiele pamiętali z koncertu. Wyzwolony duch Svevy był niespodziewanym rezultatem edukacji w szkole prowadzonej przez siostry urszulanki oraz wychowania w rodzinie, w której nie uznawano żadnych tabu.
Śnięta Ryba odrzucił dżinsy i kamizelkę w kratkę, odrzucił też granatowe ubranie kupione na ślub wujka, a zdecydował się na koszulę i spodnie w delikatne prążki. Wyglądał jak model. Ale nie był jeszcze na sto procent przekonany, że dokonał właściwego wyboru, obejrzał więc, co proponuje YouTube, gdy wpisał hasło „narzeczony pierwszy raz u przyszłych teściów”. Poznał już kolegów i koleżanki Svevy, pozujące na buntowników dzieci z bogatych domów. Przyjęli go do swego grona, jakby był dwudziestoczterokaratowym kawałkiem złota znalezionym w śmietniku, fascynowała ich jego historia dziecka biednej ulicy, biegnącej w odległości niewielu metrów poniżej dzielnicy błyszczącej luksusem. Fakt, że dostarczał im narkotyków w niezwykle korzystnych cenach, jeszcze przysparzał mu ich sympatii.
– Interesy i miłość, lepiej być nie może, co, Maharadża? – tak opisał Nicolasowi to swoje nowe doświadczenie.
Ten skwitował to przyjacielskim klepnięciem w plecy i komplementem:
– Cwaniak z ciebie.
Rodzice Svevy urządzili mieszkanie w stylu industrialno-minimalistycznym. Był to open space, w którym przestrzenie o różnych funkcjach odgraniczono od siebie przezroczystymi ścianami. Tak więc wchodząc do środka, można się było spodziewać, że dostrzeże się z daleka matkę wkładającą ubrania po kąpieli, ponieważ ściany sypialni też były przezroczyste. Kiedy Śnięta Ryba przekroczył próg, od razu zaczął się zastanawiać, czy to możliwe, że rodzice Svevy nie potrzebują prywatności, nawet kiedy się kochają. Potem dostrzegł solenizantkę, której stare ciało i żywe barwy ubrania kontrastowały z geometrycznymi płaszczyznami oraz nowoczesnymi rzeźbami ze stali. Była chuda, blada i koścista, miała na sobie niebieską sukienkę w stokrotki. Uśmiechała się i podawała rękę gościom podchodzącym do niej z życzeniami. Przywodziła na myśl papieżycę. Śnięta Ryba przedstawił się jej jako narzeczony Svevy, ale nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Podała mu tylko miękką dłoń, której on ledwie dotknął. Tymczasem rodzice Svevy wydawali się szczerze uradowani, że mogą go poznać. Tatuaże, których fragmenty były widoczne pod kołnierzykiem i mankietami koszuli, wpasowywały się doskonale w ich kanony: to wychodziły na światło dzienne, to znowu się chowały, były agresywne, ale jakby udomowione, tak samo jak oni: jedną nogą tu, drugą tam.
W sumie wieczór okazał się udany. Śnięta Ryba i Sveva chodzili między stołami z przystawkami, które można było jeść na stojąco, trzymając się za ręce, jakby przyjęcie zorganizowano na ich cześć. Śnięta Ryba pomyślał, że może potrafiłby żyć między tymi ludźmi. Podniósł kieliszek, żeby połączyć się w toaście z wnukami solenizantki:
– Sto lat, babciu!
Był szczęśliwy, że uczestniczy w tej uroczystości. Poczuł się tak radosny i swobodny, że zapragnął uwiecznić ten moment na zdjęciu. Wyjął komórkę. Ostatni esemes był od Tukana:
Tukan
To dopiero było rżnięcie!
Ale następnym razem musimy tam pójść rano, bo wieczorem wyrasta jej broda.
Zakrztusił się szampanem. Pobiegł do łazienki, mając nadzieję, że przynajmniej tam są normalne ściany.
– Luigi, komu wyrasta broda?
Niedziela to także dzień swobody, kiedy można zostawić komórkę gdziekolwiek i poczuć się wolnym od wszelkich zobowiązań. Dragonbol poprosił siostrzyczkę, żeby przyniosła mu smartfon, i starał się wymyślić jakąś odpowiedź na jej pytanie, ale nic nie przyszło mu do głowy.
Na czacie paranzy Nicolas, jeszcze przytulony do Letizii, napisał:
Maharadża
Dzisiaj wieczorem. Melina. Zebranie.
Biznes to biznes
Rok wcześniej podczas rodzinnego obiadu z okazji Bożego Narodzenia Lollipop siedział przy stole obok wujka, który pracował w policji kolejowej. Wujek długo opowiadał mu o swojej pracy, przede wszystkim skarżył się na kradzieże miedzianych elementów na kolei, przytaczając wszystkie szczegóły. Z początku Lollipop słuchał jego opowieści z zainteresowaniem, ale w końcu znudziła go śmiertelnie. Teraz jednak okazała się nader pożyteczna. Podczas zebrania w melinie, nie dłuższego niż pół godziny, objaśnił kolegom, na czym polega problem. Bo przecież jeżeli mieli zlikwidować złodziei miedzi, wypadało wiedzieć, jak ją kradną. Chłopcy z paranzy Maharadży musieli być zawsze dobrze poinformowani.
Mecenas Caiazzo przekazał Nicolasowi wszystkie możliwe informacje. Romowie dostarczali skradzioną miedź na pirs Bausan, przyjeżdżali samochodami załadowanymi metalem, który potem pakowali do kontenerów.
– A kto to kupuje? – zapytał Nicolas.
– Chińczycy – odparł adwokat. – Ale tych lepiej zostawić w spokoju, są zbyt potężni. Na pewno by ich to zirytowało, a potem i tak znaleźliby innych dostawców. Zlikwidować trzeba Cyganów z Gianturco.
Po zebraniu w melinie siedmiu chłopców z paranzy ruszyło z Forcelli w uporządkowanym szyku, jeden za drugim, z umiarkowaną prędkością. Brakowało tylko Biszkopcika, ale matka bardzo go pilnowała i nie pozwalała mu zostawać w nocy poza domem. Nicolas nie nalegał. Było ich dość, poza tym Biszkopcik z racji młodego wieku mógł się okazać ciężarem podczas takiej akcji.
Wybrali do niej pistolety samopowtarzalne, ponieważ w sąsiedztwie metalowych kontenerów serie z uzi byłyby jak gradobicie, a kule mogłyby rykoszetować. Lepiej zabrać broń lżejszą, bardziej poręczną i mniej hałaśliwą, chociaż nie łudzili się, że unikną rabanu. Moja, bossa Cyganów, Nicolas wziął na siebie.
Stali grzecznie na światłach, choć samochody poganiały ich trąbieniem. Ale nawet najmniejsze przekroczenie przepisów było niewskazane przed dotarciem na molo. Mieli zbyt ważne zadanie do wykonania.
– Jak ich złapiemy? – zapytał Dron.
– Okrążymy ich i zabierzemy kontener – odpowiedział Nicolas. Pomyślał, że inżynier D’Elia jest zbyt zajęty fetowaniem superszybkich pociągów, żeby dopominać się o łup. Paranza opchnie go komuś, może nawet tym samym Chińczykom, którzy w przeciwnym razie zostaliby z niczym.
– Otoczymy ich i zabierzemy kontener? Tak po prostu? – zapytał Lollipop.
– Niech mi matka umrze, jeżeli nam się nie uda – zapewnił go Nicolas.
Zapaliło się zielone światło. Ruszyli, znowu pojedynczo, jeden za drugim. Pytania chłopców nie narodziły się ze strachu. Chcieli tylko wiedzieć, co robić, i upewnić się, że Maharadża ma wszystko pod kontrolą.
Znowu postój na czerwonym świetle. Tym razem do Nicolasa podjechał Dragonbol.
– Nicò, ryzykujemy, że się na tym wygrzmocimy.
Nicolas