Drapieżny pocałunek. Roberto Saviano

Drapieżny pocałunek - Roberto Saviano


Скачать книгу
do czasu świadomie w sobie wywoływał, może po to, aby się upewnić, że jest panem także swoich emocji.

      W zarezerwowanym dla paranzy saloniku drzwi się nie zamykały. Śnięta Ryba rekwirował wszystkie butelki Moët & Chandon, jakie znajdował w restauracji, bo uparł się, że odtworzy widzianą w jakiejś reklamie piramidę z lejącym się szampanem. Przeciskał się z nimi między zaproszonymi gośćmi, wyjaśniając, że na drugim końcu sali nie mają czym wznieść toastu i że zaraz jakiś pingwin przyniesie nowe moëty. Rzeczywiście, kelner przynosił nową butelkę, ale po krótkim czasie ta też znikała.

      Dragonbol i Lollipop stali przy wejściu do saloniku. Usypali trzy kreski kokainy na lusterku i podawali je sobie, nawet nie próbując się z tym kryć przed przechodzącymi obok ludźmi.

      – Po mariposie czuję się, jakbym latał – powiedział Lollipop i wciągnął całą kreskę za jednym razem jak ktoś, komu brakuje tlenu po długim bezdechu.

      Dragonbol stosował inną technikę: wciągał kokainę kilkoma krótkimi, szybkimi wdechami. Obydwaj już z daleka dostrzegli Briatorego i docenili jego look. Miał na sobie naddarte dżinsy, mokasyny na gołych stopach i fioletową koszulę rozpiętą aż do końca mostka. Całości dopełniała laska ze srebrną główką w kształcie trupiej czaszki. Używał jej tylko przy specjalnych okazjach, kiedy chciał wyglądać jak ekscentryczny arystokrata.

      – Patrzcie! Idzie hrabia Chujek! – zawołał Lollipop, ale Briatore zignorował jego zaczepkę i przygładził tylko obficie wysmarowane żelem włosy. Wpatrywał się w jasnowłosą dziewczynę w obcisłym szarym kostiumie, która wyglądała, jakby właśnie wyszła z jakiegoś posiedzenia. Dragonbol też wyraził swą opinię na jego temat:

      – Wyglądasz, jakby polizała cię krowa.

      – Nieprawda! – zaoponowała narzeczona Drona, jeden ze świadków tej sceny. – Wygląda jak Johnny Depp.

      Briatore, mile połechtany komplementem, wyprostował się i zaczął kroczyć w kierunku Dragonbola i Lollipopa, jakby był panem całego lokalu. Stanął między kolegami, ale wciąż wpatrywał się w tajemniczą dziewczynę.

      – Trzydziestka…? – zaczął.

      – Trudno powiedzieć – stwierdził Dragonbol.

      – Na pewno jest po studiach – powiedział Briatore.

      – Po czym to widać?

      – Popatrz na szklankę. Trzyma ją u góry. Inna chwyciłaby z dołu.

      – Akurat po studiach! – wmieszał się Lollipop. – Twoim zdaniem dziewczyna po studiach włożyłaby buty na obcasach, jakie noszą kurewki?

      – Jest piękna, po prostu bomba. Ruszam do ataku – powiedział Briatore i poszedł z największą prędkością, na jaką pozwalała mu kaleka noga.

      – Zrobiłaś sobie krzywdę? – zapytał blondynkę, udając zadyszkę.

      – Dlaczego? – odpowiedziała pytaniem, marszcząc brwi.

      – Chciałem tylko zapytać, czy mam wezwać karetkę pogotowia.

      – Co ty mówisz? Dlaczego? – zapytała, całkiem już zdezorientowana.

      – Bo może zrobiłaś sobie krzywdę, gwiazdeczko, kiedy spadłaś z nieba.

      Dziewczyna uśmiechnęła się z błyskiem białych zębów, po czym odstąpiła pół kroku do tyłu. Tandetna odzywka rozbawiła ją i jej pochlebiła.

      – Mam na imię Valentina – odparła. Zgięła przy tym jedną nogę, przytknęła ją do łydki drugiej i stała tak lekko na jednym cienkim, wysokim obcasie niczym pełen gracji flaming.

      Briatore pomyślał, że oboje potrafią utrzymać równowagę na jednej nodze, i przez chwilę poczuł się równie lekki i pełen gracji jak jasnowłosa dziewczyna. Mogłaby być jego bliźniaczą duszą.

      – Mojego prawdziwego imienia nikt nie zna – powiedział – ale tobie mogę powiedzieć. Mam na imię Fabio.

      Dziewczyna roześmiała się, ryzykując, że rozleje mojito. Briatore złapał ją za przegub, drugą rękę oparł na biodrze. Blondynka nie wyrwała się, ale postawiła nogę na podłodze i czar prysł. Zapytała go, ile ma lat – wydawała się tym szczerze zainteresowana.

      – Dwadzieścia osiem – skłamał Briatore. Miał już powiedzieć, że osiemnaście, ale dodał sobie dziesięć lat.

      – Tak? Wyglądasz o wiele młodziej. Pozazdrościć.

      – To dzięki tobie, Valentino, czuję się młodszy.

      Briatore puścił jej rękę, ale dziewczyna nie odstąpiła od niego. Pomyślał, że jej piersi, które miał teraz tuż przy sobie, wyglądają jak z marmuru.

      – Czym się zajmujesz? – zapytała dziewczyna, mierząc go inteligentnym spojrzeniem oczu, od których odchodziło trochę delikatnych zmarszczek.

      Pomyślał, że chyba ma te trzydzieści lat, a jeżeli mniej, to niewiele.

      – Robię interesy – odparł.

      – W jakiej dziedzinie?

      – Mąka, czekolada, podatki…

      – Proszę? – Dziewczyna nie zrozumiała.

      Briatore znów złapał ją za rękę. Pociągnął ją w stronę baru, uderzył pięścią w kontuar, żeby zwrócić na siebie uwagę barmana, i zawołał:

      – Przyjacielu, zapakuj wszystko, co masz w barze, dla tej pani. – Potem zwrócił się do Valentiny, która tymczasem usadowiła się na wysokim stołku: – Spędziłabyś ze mną wakacje?

      – Przecież wcale się nie znamy! – odparła dziewczyna.

      Briatore się uśmiechnął.

      – Znamy się, znamy! Widziałem cię za każdym razem, gdy patrzyłem w niebo.

      – Robisz sobie ze mnie żarty?

      Briatore zachmurzył się, trwało to o chwilę za długo. Do Valentiny podszedł młody mężczyzna w koszuli z krawatem.

      – Wszystko w porządku? – zapytał, kładąc rękę na jej ramieniu.

      – U tej pani wszystko jest w idealnym porządku. A może ty masz jakiś problem? – wmieszał się Briatore.

      Playboya zastąpił w jednej chwili ulicznik, wystarczyło, że zwęził oczy i zwarł szczęki, a rysy jego twarzy stwardniały. Ta przemiana nie umknęła uwadze Valentiny. Mężczyzna pod krawatem zignorował Briatorego i znów zwrócił się do niej:

      – Na pewno wszystko w porządku?

      Briatore złapał go dwoma palcami za brodę. Delikatnie, po to tylko, żeby skierował spojrzenie w jego oczy.

      – Dotykasz przewodu pod wysokim napięciem – powiedział i rozpiął ostatnie guziki koszuli. – Nie wiesz, że trzeba zwracać uwagę na znaki ostrzegawcze? – Najwyższą część brzucha pokrywał mu nowy tatuaż, jeszcze błyszczący; przedstawiał trupią czaszkę i dwie kości ułożone w kształcie litery X, a pod nim napis „Śmiertelne zagrożenie”.

      Kolega Valentiny podniósł ręce w geście poddania i poprosił o wybaczenie, ale musi porozmawiać z nią przez chwilę w sprawie pracy.

      – Nie ma sprawy – powiedział Briatore, otaczając ramieniem talię Valentiny. – Praca to praca. – Przyciągnął ją do siebie i szepnął jej do ucha: – Trzydzieści sekund, kotku, potem przyjdę po ciebie.

      Valentina pomyślała, że ten chłopak nie żartuje. Naprawdę taki jest i po prostu jej


Скачать книгу