Drapieżny pocałunek. Roberto Saviano

Drapieżny pocałunek - Roberto Saviano


Скачать книгу
wbił sobie do głowy, że klub fitness zacznie znowu przynosić dochody, jeżeli uda im się ściągnąć do niego jakichś VIP-ów. Najlepiej piłkarzy.

      – Oni nie przyjdą za darmo, mają swoje kluby. Trzeba im płacić potrójnie, bo jeżeli przyjdą do ciebie i ściągną ci klientów, stajesz się konkurencją dla ich własnych klubów. Nie myśl, że nie potrafią liczyć.

      – Ale my potrzebujemy kogoś sławnego! Kluby, do których nie przychodzi nikt sławny, nie istnieją. Ludzie się zapisują, żeby być blisko VIP-ów.

      Lollipop westchnął ciężko i podniósł oczy do nieba. Kiedy je opuścił, napotkał spojrzenie matki, która zaraz znowu ruszyła do ataku.

      – No właśnie! Ty też chciałbyś być sławny, co? A ja chciałabym wiedzieć, skąd masz pieniądze na wszystkie te rzeczy, które sobie kupujesz. Ty i ta banda twoich koleżków. Ale pamiętaj! Jeżeli się dowiem, że pracujecie dla kogoś z klanu Striano albo jeszcze gorzej, dla tych z San Giovanni, to będzie twój koniec. Zastrzelę cię osobiście, zanim tamci to zrobią.

      Lollipop spoważniał.

      – My nie pracujemy dla nikogo! Jeżeli czegoś potrzebujemy, po prostu sobie to bierzemy.

      – Co to znaczy, że sobie bierzecie?

      Lollipop udał, że nagle rozbolał go brzuch, i uciekł do łazienki. Dwie minuty wcześniej dostał esemes od Tukana:

      Tukan

      Aperitif bez narzeczonych.

      Plac Quattro Palazzi.

      Spotykamy się o ósmej.

      Lollipop wyszedł z łazienki i krzyknął: „Już mi przeszło!” w kierunku matki, zmartwionej jego nagłymi atakami bólu i przekonanej, że ich przyczyną są świństwa, które je poza domem. Zszedł do garażu po skuter. Pod siodełkiem przygotował sobie już wszystko, czego potrzebował. Tukan robił w tym czasie to samo.

      Punkty sprzedaży narkotyków, które kontrolowali, borykały się z trudnościami. Kiciuś starał się ich pozbyć i w tym celu zalewał dilerów towarem. Zdaniem Nicolasa był to znak, że Kiciuś sra w gacie ze strachu i dlatego pokazuje muskuły. Może to prawda, myśleli sobie Lollipop i Tukan, ale tymczasem oni czuli się bezsilni i mieli duże straty. Żeby je nadrobić, skupili się na wymuszeniach.

      Lollipop zjawił się pierwszy i czekając na Tukana, okrążył rondo na placu Quattro Palazzi. Zawsze kiedy tamtędy jeździł, spoglądał na posągi atlantów, którzy wyglądali tak, jakby z ogromnym wysiłkiem podtrzymywali okazałe budowle. On będzie kiedyś sławny, ale na pewno nie zamierza na to ciężko pracować.

      Kierował skuterem tylko jedną ręką, nogi trzymał z boku, skrzyżowane, jakby siedział na stołku. Musiał przyznać, że pomysł Tukana był niezły, ale nie rozumiał, dlaczego na aperitif, czyli wymuszanie haraczów, kazał mu przyjechać bez narzeczonej, to znaczy bez broni.

      Zobaczył go z daleka, jak nadjeżdżał w pozycji aerodynamicznej drogą od stacji. Tukan przeciął rondo, nie sprawdziwszy przedtem, czy nie zakłóci tym ruchu, i podjechał do kolegi. Wyciągnął w jego kierunku zaciśniętą w pięść dłoń. Lollipop odpowiedział mu tym samym gestem powitania i zapytał:

      – Wyjebałeś kiedyś jakiegoś transa?

      – Nie, ale kiedyś kazałem sobie wyssać.

      – Myślisz, że ci, co się zadają z transami, to pedały?

      – Ale przecież nie musimy się z nimi zadawać, musimy tylko wziąć od nich pieniądze, nic więcej. Temu, kto nie będzie chciał dać, połamiemy nogi albo strzelimy w gębę.

      Rozmawiali tak sobie, objeżdżając rondo jeden obok drugiego z prędkością dziesięciu kilometrów na godzinę, pod surowym spojrzeniem atlantów podtrzymujących budynki oraz obojętnym wzrokiem kierowców.

      – Zrobiłeś drągi? – zapytał Tukan.

      Lollipop pokiwał głową. Poprzedniego dnia ukradł dwie sztangi z siłowni należącej do rodziny i owinął je flagami klubu Napoli. To na wypadek, gdyby zainteresowały się nimi „sokoły” na motocyklach – powiedzą im, że jadą na stadion. W mieście był akurat Diego Armando Maradona, zaczął wizytę tydzień wcześniej w studiu telewizyjnym – nagrano show, w którym tańczył z zawodową tancerką. Kończył ją zaś tego wieczoru na stadionie San Paolo spotkaniem z kibicami i dawnymi kolegami z drużyny.

      – Ten trans jest najważniejszy w okolicy – powiedział Tukan. – Jeżeli on zacznie płacić, my…

      – Moim zdaniem – przerwał mu Lollipop – powinno się dawać wycisk nawet tym pedziom, którzy płacą jak należy. Bo co to za porządki! Urodziłeś się jako mężczyzna, to zachowuj się jak mężczyzna! A jeśli jesteś chory…

      – To zupełnie inna sprawa. Dupą się zarabia! Nie wiedziałeś o tym? Mój ojciec mówi zawsze, że nikt ci nie zrobi loda tak dobrze jak transwestyta.

      – Coś ty!

      – No tak, bo oni też mają kutasy i wiedzą… Rozumiesz? Wiedzą, jak zrobić facetowi dobrze. Kobiety muszą się dopiero uczyć.

      – No tak… Ale swoją drogą to obrzydliwe. Dałbyś sobie wsadzić kutasa za pieniądze?

      – Zależy za ile pieniędzy. – Tukan się zaśmiał. – Poza tym myślę, że każdy może robić, co chce. Jeżeli jesteś pedałem, to znaczy, że Pan Bóg chciał, żebyś był pedałem, i możesz żyć jak pedał.

      – Poważnie mówisz? – zdumiał się Lollipop i zaraz potem pokazał trzeci palec kierowcy yarisa, który na niego zatrąbił. – Pan Bóg stworzył Adama i Ewę, a nie Adama i Ewa. Pieprzysz, człowieku.

      – Najwyżej mógłby stworzyć Ewę i Ewę.

      – Wiesz co? To dla mnie nie jest aż tak obrzydliwe. Kiedyś w naszym klubie matka widziała, jak dwie baby lizały się pod prysznicem.

      – Naprawdę?! Nie gadaj, bo mi się robi twardy!

      Zjechali wreszcie z ronda, byli teraz na ulicy Duomo i kierowali się ku ulicy Nuova Marina. Minęli kilka przecznic i skręcili w prawo. Dotarli na miejsce. Zatrzymali się pod elegancką kamienicą, gdzie na parterze urzędował konsjerż, który pozdrawiał szacownych lokatorów w niedzielnych ubraniach, wychodzących na mszę do kościoła. Nie zatrzymał dwóch chłopców z flagami klubu Napoli, bo trochę im zazdrościł.

      Esterka przyjmowała klientów na piątym piętrze. Chłopcy nie skorzystali z windy, żeby uniknąć ryzyka spotkania z mieszkańcami budynku. Na drugim piętrze Tukan zaczął sapać i odklejał od spoconego torsu koszulkę z meksykańską trupią główką. Tymczasem Lollipop wspinał się po schodach bez wysiłku, pomimo że matka redukowała mu przy każdym posiłku porcje makaronu.

      Drzwi do mieszkania Esterki były tylko półprzymknięte. Zawsze je tak zostawiała, żeby klienci, zwłaszcza ci najnowsi, czuli się swobodniej. Dzięki temu nie musieli dzwonić i nie mieli czasu, żeby zmienić decyzję i zrezygnować z wizyty u niej. To przyzwyczajenie dzisiaj przyniosło jej zgubę.

      Tukan i Lollipop weszli cicho do środka, w głębi ciemnego korytarza zobaczyli tylko jedne drzwi. Były oszklone, za nimi poruszał się jakiś cień. To była ona, Esterka, w purpurowym szlafroczku oblamowanym koronką, zapiętym tylko na tyle, żeby nie było widać w całości tego, czego i tak nie dało się ukryć – wielkich piersi o idealnym kształcie. Esterka podeszła do nich, kręcąc biodrami, z twarzą skierowaną lekko w dół, może po to, by upodobnić się do Belén Rodríguez. I pewnie dlatego nie zauważyła drągów wystających nad plecami chłopców.

      – Cześć, pedzio! – zaczął od razu Tukan. –


Скачать книгу