Korekty. Джонатан Франзен

Korekty - Джонатан Франзен


Скачать книгу
Melissa farbuje włosy, i natychmiast nakazał sobie przestać o tym myśleć. Nie zapytał jej, czy to ona podrzuciła kwiaty przed drzwi jego gabinetu w walentynki i czekoladową figurkę Michaela Jacksona w Wielkanocny weekend.

      Podczas zajęć wywoływał ją do odpowiedzi nieco rzadziej niż innych studentów, za to dużo uwagi poświęcał jej nemezis, Chadowi. Nie musiał na nią patrzeć, by wiedzieć, że kiwa z uznaniem głową, kiedy wyjaśniał jakiś bardziej skomplikowany ustęp z Marcuse’a lub Baudrillarda. Ona z kolei zwykle ignorowała innych studentów, chyba że zaciekle atakowała ich poglądy albo bezlitośnie wyszydzała pomyłki. Odpłacali jej w ten sposób, że kiedy podnosiła rękę, w sali rozlegały się głośne ziewnięcia.

      Któregoś ciepłego piątkowego wieczoru pod koniec semestru Chip wrócił z zakupami do domu i stwierdził, że zewnętrzne drzwi jego segmenciku zostały zdewastowane. Trzy spośród czterech latarni przy Tilton Ledge przestały działać; administracja college’u czekała zapewne, aż zgaśnie czwarta, żeby dopiero wtedy zainwestować w nowe żarówki. W mocno przyćmionym świetle Chip ujrzał kwiaty i gałązki wystające z dziur w rozpadających się drzwiach.

      – Co to ma być? – spytał głośno. – Melissa, przecież ty jeszcze jesteś na to za młoda!

      Powiedział jeszcze parę rzeczy, zanim się zorientował, że chyba nie pozwolił przestępcom dokończyć dzieła, ponieważ jeszcze więcej kwiatów i gałązek leżało bezładnie na stopniach oraz że nie jest sam. Z krzaków przy schodkach wyłoniły się dwie chichoczące postaci.

      – O rety! – wykrztusiła Melissa. – Zdaje się, że pan mówił do siebie!

      Chip bardzo chciał wierzyć, że nie słyszała jego słów, ale od krzaków nie dzielił go nawet metr. Wniósł zakupy do domu, po czym włączył światło nad drzwiami. Melissie towarzyszył warkoczykowaty Chad.

      – Dobry wieczór, panie profesorze – powiedział poważnie chłopak.

      Miał na sobie roboczy kombinezon Melissy, ona zaś włożyła T-shirt z napisem „Uwolnić mumię”, który mógł należeć do Chada. Zarzuciła mu ramię na szyję, napierała biodrem na jego biodro. Była zarumieniona, spocona i czymś podbuzowana.

      – Postanowiliśmy ozdobić pańskie drzwi – oświadczyła.

      – Szczerze mówiąc, dopiero teraz wyglądają okropnie – stwierdził Chad, obrzuciwszy je krytycznym spojrzeniem. Przywiędnięte tulipany sterczały z otworów pod najróżniejszymi kątami, zielone gałązki były powalane ziemią. – Nie za bardzo nam wyszło to zdobienie.

      – Wszystko dlatego, że tu nic nie widać! Gdzie jest światło?

      – Tu nie ma światła – odparł Chip. – Znajdujecie się w getcie. Tak mieszkają wasi wykładowcy.

      – To zielsko jest żałosne.

      – Czyje to tulipany? – zapytał Chip.

      – College’u – powiedziała Melissa.

      – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiliśmy. – Chad pozwolił, żeby dziewczyna przez jakiś czas ssała jego nos, a następnie odwrócił głowę. – Mam jednak wrażenie, że to był bardziej twój pomysł niż mój.

      – Za nasze czesne posadzą sobie nowe tulipany.

      Melissa jeszcze mocniej naparła swoim ciałem na ciało Chada. Od chwili, kiedy Chip włączył lampę nad wejściem, nawet na niego nie spojrzała.

      – A więc Jaś i Małgosia znaleźli moją małą chatkę…

      – Zaraz wszystko posprzątamy – powiedział Chad.

      – Zostawcie to – odparł Chip. – Zobaczymy się we wtorek.

      Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i nastawił głośno gniewną muzykę ze swojej młodości.

      Ostatnie zajęcia z analizy narracji odbywały się przy upalnej pogodzie. Słońce świeciło niemiłosiernie na wypełnionym pyłkami niebie, w arboretum wszystkie rośliny okrytozalążkowe kwitły jak szalone. Chip czuł się trochę tak, jakby pływając w basenie, natrafił na miejsce z podejrzanie ciepłą wodą. Zdążył już włączyć magnetowid i opuścić kotary, kiedy Melissa i Chad weszli nieśpiesznym krokiem i zajęli miejsca w najdalszym kącie. Chip przypomniał studentom, że mają być aktywnymi krytykami, a nie pasywnymi konsumentami, lecz nie dostrzegł wśród słuchaczy szczególnej mobilizacji. Melissa, zazwyczaj najaktywniejsza z krytyków, niemal zwisała bezwładnie z krzesła, położywszy ramię na kolanach Chada.

      W celu przetestowania umiejętności krytycznej percepcji, którą próbował wpoić swoim uczniom, Chip pokazał im sześcioczęściową reklamówkę zatytułowaną Naprzód, dziewczyno. Reklamówka stanowiła dzieło agencji Beat Psychology, która wyprodukowała także Wyjąc z wściekłości dla G… Electric, Pobrudź mnie dla C… Jeans, P…rzoną anarchię dla W… Network, Radykalne psychodeliczne podziemie dla E….com oraz Miłość i pracę dla korporacji farmaceutycznej M. Naprzód, dziewczyno nadano po raz pierwszy jesienią minionego roku, podczas prezentowanego w godzinach najwyższej oglądalności serialu medycznego. Według analiz zamieszczonych w „Timesie” i „Wall Street Journal” ta czarno-biała, zrealizowana w konwencji paradokumentu reklamówka zasługiwała na miano rewolucyjnej.

      Intryga przedstawiała się następująco: cztery kobiety pracujące w niewielkim biurze (urocza Afroamerykanka, cierpiąca na technofobię blondynka w średnim wieku, rezolutna i energiczna piękność imieniem Chelsea oraz siwowłosa, mądra i wyrozumiała Szefowa), plotkują, przekomarzają się, aż wreszcie, pod koniec drugiego odcinka, próbują się zmierzyć z oświadczeniem Chelsea, która wyznała, że już rok wcześniej wyczuła w piersi mały guzek, ale nie miała odwagi zgłosić się do lekarza. W trzecim odcinku Szefowa do spółki z uroczą Afroamerykanką wprawiają w szalone zdumienie jasnowłosą technofobkę, wykorzystując dostarczone przez korporację W. oprogramowanie Global Desktop Version 5.0 w celu błyskawicznego uzyskania najświeższych informacji dotyczących raka piersi, zapisania Chelsea do grup dyskusyjnych i nawiązania kontaktu z najlepszymi specjalistami. Blondynka, która dzięki pomocy koleżanek szybko uczy się kochać nowoczesne technologie, jest zachwycona, ale zgłasza jedno zastrzeżenie: „Przecież Chelsea nie będzie stać na to wszystko!”, na co anielsko dobra Szefowa odpowiada: „Nie przejmuj się, ja zapłacę”. Mniej więcej w połowie odcinka piątego staje się jednak jasne – i właśnie dzięki temu cała koncepcja zasłużyła na określenie „rewolucyjna” – że Chelsea nie wygra walki z chorobą. Następują wzruszające sceny przerzucania się zuchowatymi żartami i wymieniania serdecznych uścisków. W ostatnim odcinku widzimy Szefową wpatrującą się w widoczną na ekranie monitora podobiznę zmarłej Chelsea, a także dotkniętą obecnie technofilią blondynkę mistrzowsko posługującą się dostarczonym przez korporację W. oprogramowaniem Global Desktop Version 5.0. Pojawiają się również inne kobiety z całego świata, uśmiechające się ze wzruszeniem i ocierające łzy przed ekranami, na których Global Desktop Version 5.0 prezentuje im fotografię Chelsea. Sama zmarła, w wygenerowanym cyfrowo wideoklipie, prosi: „Pomóżcie nam szukać lekarstwa”. Na koniec pojawia się informacja, iż korporacja W. przekazała już ponad dziesięć milionów dolarów Amerykańskiej Organizacji na rzecz Walki z Rakiem.

      Zgrabna reklama tego typu mogła omamić studentów pierwszego roku, nieuzbrojonych w krytyczne narzędzia odporności i analizy. Chip był ciekaw – choć równocześnie trochę bał się to sprawdzić – ile zdołał nauczyć swoich podopiecznych. Z wyjątkiem Melissy, której wszystkie prace charakteryzowała jasność wypowiedzi i starannie dobrana argumentacja, wszyscy zdawali się tylko powtarzać jak papugi to, co usłyszeli na zajęciach. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż każdy kolejny rocznik jest odrobinę bardziej odporny


Скачать книгу