Korekty. Джонатан Франзен
drzwiach mieszkania Chipa stała oparta o ścianę przezroczysta parasolka. Chip z ulgą rozpoznał w niej własność Julii Vrais. W chwili gdy wytaszczył z windy bagaże rodziców, drzwi się otworzyły i na korytarz wyszła Julia we własnej osobie.
– O! – powiedziała na jego widok, nieco zmieszana. – Wcześnie jesteś.
Zegarek Chipa wskazywał 11.35. Julia miała na sobie bezkształtny lawendowy płaszcz przeciwdeszczowy, w ręce trzymała papierową torbę na zakupy z nadrukiem DreamWorks. Długie czekoladowe włosy miała nastroszone od wilgoci i wiatru.
– Witaj – powiedziała osobno do Alfreda i Enid takim tonem, jakim przemawia się do dużych oswojonych zwierząt, oni zaś przedstawili się chóralnie, wyciągnęli ręce do uścisku, niemal wepchnęli ją z powrotem do mieszkania. Enid bezzwłocznie zasypała ją pytaniami, z których Chip, podążając za nimi z bagażami, bez trudu wyławiał podteksty i ukryte cele.
– Mieszkasz gdzieś blisko? (Chyba nie mieszkasz z naszym synem, prawda?) Pracujesz w mieście? (Masz pracę? A może pochodzisz z jakiejś snobistycznej, nadzianej rodziny ze wschodniego wybrzeża?) Wychowywałaś się w Nowym Jorku? (Czy urodziłaś się gdzieś za Appalachami, tam gdzie ludzie mają otwarte serca i z reguły nie są Żydami?) Naprawdę masz rodzinę w Ohio? (Czy twoi rodzice poszli za modą i podjęli wątpliwą moralnie decyzję o rozwodzie?) Masz rodzeństwo? (Jesteś rozpieszczoną jedynaczką, czy może katoliczką z milionem rodzeństwa?)
Zakończywszy wstępne przesłuchanie, Enid skoncentrowała się na mieszkaniu. Cierpiący ostatnio na brak pewności siebie Chip podjął próbę poprawienia jego wyglądu. Za pomocą odplamiacza usunął z czerwonej kanapy wielką plamę po spermie, wyrzucił przyrastającą w tempie kilku sztuk tygodniowo kolekcję korków po winie, zdjął ze ściany w łazience fotografie męskich i żeńskich narządów płciowych stanowiące chlubę jego zbioru sztuki nowoczesnej, a zastąpił je trzema dyplomami, które Enid dawno temu kazała dla niego oprawić. Jednak rano, uznawszy zapewne, że zrezygnował ze zbyt wielkiej części swojej osobowości, przed wyjazdem na lotnisko ubrał się w skórę.
– Ten pokój jest mniej więcej wielkości łazienki w domu Deana Dribletta – stwierdziła Enid. – Nie sądzisz, Al? – Alfred z uwagą przyglądał się wierzchom dłoni. – W życiu nie widziałam równie wielkiej łazienki.
– Enid, nie masz za grosz taktu – powiedział Alfred.
Gdyby Chip choć przez chwilę się zastanowił, mógłby i tę uwagę uznać za nietaktowną, sugerowała bowiem, że jego ojciec podziela opinię matki i ma jej za złe tylko to, że wyraziła ją na głos, ale Chip myślał wyłącznie o suszarce do włosów wystającej z papierowej torby Julii. To była jej suszarka, którą trzymała w jego łazience. Wyglądało na to, że Julia zmierza w kierunku drzwi.
– Dean i Trish mają wannę z hydromasażem, prysznic i zwykłą wannę – ciągnęła niezrażona Enid. – I osobne umywalki, ma się rozumieć.
– Przykro mi, Chip – powiedziała Julia.
Dał jej znak ręką, żeby chwilę zaczekała.
– Zjemy lunch, jak tylko przyjdzie Denise – poinformował rodziców. – Całkiem zwyczajny lunch, nic specjalnego. A na razie czujcie się jak u siebie w domu.
– Miło było was poznać! – zawołała Julia, po czym dodała znacznie cichszym głosem: – Będzie Denise, dasz sobie radę.
Otworzyła drzwi.
– Przepraszam was na chwileczkę – rzucił Chip do rodziców i wyszedł za Julią, zamykając za sobą drzwi. – To bardzo niewłaściwy moment na takie rzeczy – stwierdził z wyrzutem. – Bardzo, bardzo niewłaściwy.
Julia odgarnęła kosmyki włosów ze skroni.
– A ja bardzo się cieszę, że po raz pierwszy w życiu w takiej sytuacji udało mi się postąpić zgodnie z moim interesem.
– Doskonale. Gratuluję. – Spróbował się uśmiechnąć. – Ale co ze scenariuszem? Czy Eden już go czyta?
– Myślę, że przeczyta go w ten weekend.
– A ty?
– Ja… – Julia odwróciła wzrok. – Już przeczytałam. Większość.
– Mój pomysł polegał na tym, żeby na samym początku zmusić widza do odrobiny wysiłku, żeby pokazać mu coś odstręczającego. To typowa modernistyczna metoda. Później robi się znacznie ciekawiej.
Julia bez słowa ruszyła w kierunku windy.
– Dużo zostało ci do końca?
– Chip! – wybuchnęła z rozpaczą w głosie. – Twój scenariusz zaczyna się od sześciostronicowego wykładu o roli fallusa w dramacie elżbietańskim!
Chip doskonale o tym wiedział. Od kilku tygodni niemal co noc budził się przed świtem ze skurczonym żołądkiem i zaciśniętymi zębami, przygnieciony pozostałym po nocnym koszmarze przekonaniem, że w scenariuszu współczesnego filmu mającego przyciągnąć do kin tłumy widzów raczej nie ma miejsca na długi naukowy monolog dotyczący zawiłości dramatu elżbietańskiego. Czasem potrzebował kilku godzin – wstawał z łóżka, wędrował w tę i z powrotem po mieszkaniu, popijając merlota albo pinot grigio – aby odzyskać wiarę w to, iż umieszczenie na samym początku takiego monologu nie tylko nie jest błędem, lecz wręcz przeciwnie, doskonałym zabiegiem marketingowym. Teraz jednak wystarczyło mu spojrzeć na Julię, aby zrozumieć, że się mylił.
Skinąwszy energicznie głową na znak, że całkowicie zgadza się z jej krytyczną oceną, otworzył drzwi i wykrzyknął:
– Jedną chwileczkę! Mamo, tato… Jedną chwileczkę!
Ta krótka przerwa całkowicie wystarczyła, żeby głowę wypełniły mu wielokrotnie przemielone argumenty.
– Zrozum, w tym monologu zawiera się zapowiedź całej intrygi! Są w nim zalążki wszystkich problemów: różnice płci, walka o władzę, o tożsamość, o autentyczność… A najważniejsze jest to, że… Zaczekaj! Julio, zaczekaj.
Zatrzymała się przy windzie z pochyloną głową, jakby miała nadzieję, że w ten sposób stanie się niewidzialna. Następnie odwróciła się od windy i wróciła do niego.
– Najważniejsze jest to, że ta dziewczyna siedzi w pierwszym rzędzie i słucha tego wykładu. To kluczowa scena! Fakt, że to on przemawia, a ona słucha, oznacza…
– I chyba trochę za często wspominasz o jej piersiach.
To także była prawda, niemniej poruszanie tego tematu odebrał jako rażącą niesprawiedliwość, bo gdyby nie piersi głównej bohaterki, a raczej gdyby nie jego wyobrażenia na ich temat, z pewnością nie zdołałby napisać tego scenariusza.
– Może i masz rację, choć nie robię tego bez powodu. Chodziło mi o podkreślenie ironii wynikającej z faktu, że ona jest zafascynowana jego umysłem, a on…
Julia nie pozwoliła mu dokończyć.
– Kobieta, która to czyta, może pomyśleć, że ma do czynienia z książką kucharską Potrawy z drobiu. Pierś, pierś, pierś, udo, noga, pierś…
– Mogę usunąć część tych scen. Mogę też skrócić początkowy monolog. Chodziło mi tylko o to, żeby…
– …zmusić widza do odrobiny wysiłku. Tak, wiem. Doskonały pomysł.
– Zostań na lunchu. Proszę cię, Julio. Bardzo cię proszę.
Dotknęła drzwi windy, które rozsunęły się jak na zawołanie.
– Wydaje mi się