Subtelna prawda. Джон Ле Карре
mgliście wizję rozstania, ale ostatnio robili to często. Zakładał, że gdy przyjdzie ranek, Isabel jak zwykle zmieni zdanie, ale tym razem postawiła na swoim. Żadnych krzyków ani łez. Zatelefonował po taksówkę, Isabel się spakowała. Taksówka przyjechała, pomógł znieść walizki. Nie wiedziała, co zrobić z jedwabną sukienką w pralni. Odebrał od niej paragon i obiecał, że prześle sukienkę. Isabel była blada. Nie obejrzała się, chociaż na odchodne nie mogła się powstrzymać:
– Powiedzmy sobie szczerze, Toby, sztywniak z ciebie, mam rację? – Odjechała, na pozór do siostry w Suffolk, chociaż podejrzewał, że trzyma kilka srok za ogon, niedawno porzuconego męża nie wyłączając.
Toby, tak jak Isabel, uważał, że powinni się rozstać. Poszedł spacerkiem do Soho, na kawę i croissanta, co miało stanowić preludium do wielkiego przestępstwa. Siedział tam teraz, łykał w słońcu przedpołudnia cappuccino i tępo patrzył na przechodniów. Skoro taki ze mnie sztywniak, to jak, na Boga, wmanewrowałem się w tę koszmarną sytuację?
Szukając odpowiedzi na to pytanie i inne podobne, z przyzwyczajenia pomyślał o Gilesie Oakleyu, swoim tajemniczym mentorze i samozwańczym patronie.
Berlin.
Świeżo upieczony dyplomata, Bell, drugi sekretarz (sekcja polityczna), właśnie zjawił się na pierwszej zagranicznej placówce. Wojna z Irakiem była nieuchronna. Wielka Brytania wpisała się na listę uczestników, ale do wojny jej nie pilno. Niemcy i chciałyby, i boją się. Giles Oakley, szara eminencja ambasady – szybki jak błyskawica, szelmowski Oakley, który z niejednego pieca chleb jadł – szefuje sekcji Toby’ego. Wśród miriady zadań Oakleya jest nadzorowanie przekazywania brytyjskich informacji wywiadowczych w ręce niemieckiego łącznika. Zadaniem Toby’ego jest nosić teczkę za jego panem i władcą. Niemiecki Toby’ego jest już dobry. Toby jak zawsze uczy się błyskawicznie. Oakley bierze go pod swoje skrzydła, oprowadza po ministerstwach i otwiera przed nim drzwi, które w innym wypadku pozostałyby zamknięte przed osobą o tak niskim statusie. Czy Toby i Oakley to szpiedzy? Ależ skąd! To wysokiej rangi zawodowi brytyjscy dyplomaci, którzy jak wielu innych znaleźli się przy straganach rozległego szpiegowskiego targowiska wolnego świata.
Jedyny kłopot w tym, że im głębiej Toby wkracza w zaufane kręgi, tym bardziej rośnie jego obrzydzenie do zbliżającej się wojny. Uważa ją za nielegalną, niemoralną i skazaną na klęskę. Jego dyskomfort potęguje świadomość, że nawet najbardziej bierni z jego szkolnych kolegów wykrzykują na ulicach swoje oburzenie. Rodzice podobnie – w swej chrześcijańsko-socjalistycznej prawości wierzą, iż pierwszym celem dyplomacji powinno być nie lansowanie wojny, ale zapobieganie jej. Matka rozpaczliwie mailuje: Tony Blair – jej niegdysiejszy idol – zdradził nas wszystkich. Ojciec wspomaga ją tonem surowego metodysty, oskarża Busha i Blaira o grzech pychy i zamierza ułożyć opowieść o parze pawi, które opętane widokiem własnego odbicia przepoczwarzyły się w sępy.
Nic dziwnego, że słysząc takie głosy, a również własny, Toby zżyma się na myśl, iż ma wychwalać wojnę – i to przed kim, Niemcami! – a nawet zachęcać ich do udziału w awanturze. On również z pełnym oddaniem głosował na Tony’ego Blaira i teraz rzygać mu się chce, gdy widzi gierki premiera. Kiedy rusza operacja „Iracka Wolność”, miarka się przebrała.
Miejsce akcji: służbowa willa Oakleya w Grunewaldzie. Jest północ, gdy kolejny wyczerpujący Herrenabend – robocza kolacja dla nudziarzy płci męskiej – pomału zbliża się do końca. Toby pozyskał w Berlinie przyzwoity zastęp niemieckich przyjaciół, ale żaden dzisiejszy gość do nich nie należy. Nudny federalny minister, skrajnie próżny tytan przemysłu Ruhry, członek rodu Hohenzollernów i czterech parlamentarnych pasożytów w końcu wezwali limuzyny. Żona Oakleya, Hermione, dopełniwszy obowiązków pani domu kosztem zawartości butli dżinu, wyniosła się do sypialni. W salonie Toby i Giles Oakley omawiają kolacyjne rozmowy, szukając przydatnych okruchów informacji.
Nagle opanowanie Toby’ego znika.
– A pieprzyć i olać to całe cholerstwo – oświadcza, odstawiając z brzękiem kieliszek przezacnego calvadosu Oakleya.
– Jakie cholerstwo konkretnie? – pyta Oakley, pięćdziesięciopięcioletni leprechaun, prostując z rozkoszą krótkie nogi, co zwykł czynić w godzinie kryzysu.
Z niezmąconą uprzejmością wysłuchuje Toby’ego i beznamiętnie formułuje cierpką, chociaż niepozbawioną uczucia odpowiedź:
– Śmiało, Toby. Zrezygnuj. Podzielam twoją niedowarzoną opinię. Żaden suwerenny naród taki jak nasz nie powinien przystępować do wojny pod farbowanymi sztandarami, a tym bardziej dawać się kierować bandzie egomaniakalnych zapaleńców pozbawionych krzty historycznej świadomości. A już na pewno nie powinniśmy przekonywać innego suwerennego narodu, aby szedł za naszym haniebnym przykładem. Więc zrezygnuj w tej chwili. Jesteś właśnie tym, czego trzeba lewicowej prasie: kolejnym zagubionym głosem wołającego na puszczy. Jeśli się nie zgadzasz z działaniami rządu, nie czepiaj się klamki, żeby je zmienić. Zejdź z pokładu. Napisz wielką powieść, o której zawsze marzyłeś.
Ale Toby nie daje się łatwo zbyć.
– Do diabła, jakie stanowisko ty zajmujesz, Gil? Byłeś temu tak samo przeciwny jak ja, dobrze wiesz. Kiedy naszych pięćdziesięciu dwóch emerytowanych ambasadorów wystosowało protest, że to wszystko bujda na resorach, ciężko westchnąłeś i powiedziałeś mi, że żałujesz, że też nie jesteś na emeryturze. Mam czekać do sześćdziesiątki, żeby mówić, co myślę? To chcesz mi powiedzieć? Aż dostanę szlachectwo, indeksowaną emeryturkę i prezesurę miejscowego klubu golfowego? Czy to lojalność, czy po prostu trzęsiesz portkami, Giles?
Zagadkowy uśmiech łagodnieje, Oakley składa dłonie w daszek i delikatnie formułuje odpowiedź:
– Pytasz, jakie stanowisko zajmuję. Stanowisko przy stole konferencyjnym. Zawsze przy stole. Schlebiam, tłumaczę, apeluję do rozumu, przymilam się, nie tracę nadziei. Ale nie żywię oczekiwań. Trzymam się uświęconej dyplomatycznej zasady: umiar i jeszcze raz umiar i mierzę nią najpotworniejsze zbrodnie każdego narodu, własnego nie wyłączając. Zostawiam moje uczucia przed drzwiami sali konferencyjnej i nigdy nie wychodzę, zionąc ogniem, chyba że otrzymałem takie instrukcje. Jestem wręcz dumny z tego, że robię wszystko połowicznie. Czasem… niewykluczone, że to może być ten przypadek… podsuwam naszym szacownym panom i władcom ostrożne démarche. Ale nigdy nie staram się przebudowywać pałacu westminsterskiego w jeden dzień. Ty też nie powinieneś, jeśli nie chcesz zrobić z siebie napuszonego głupca.
Toby szuka celnej odpowiedzi, ale Giles kontynuuje:
– Jeszcze jedna rzecz, jeśli mogę, skoro jesteśmy tylko we dwóch. Moja ukochana Hermione, niezastąpione oko i ucho berlińskiego dyplomatycznego cyrku, powiada mi, że nawiązałeś nieprzystojny romans z żoną duńskiego attaché wojskowego, damą sławną z puszczania się na prawo i lewo. Czy to prawda?
Miesiąc później Toby zostaje skierowany do Ambasady Brytyjskiej w Madrycie, która nieoczekiwanie odkrywa, że potrzebuje młodszego attaché, doświadczonego w zagadnieniach obronności.
Madryt.
Mimo znacznej różnicy wieku i pozycji w hierarchii służbowej Toby i Giles pozostają w bliskim kontakcie. Na ile jest to związane z Oakleyowym pociąganiem za sznurki, a na ile jest dziełem przypadku, Toby może tylko zgadywać. Pewne jest tylko, że Oakley upodobał sobie Toby’ego w ten sam sposób, w jaki niektórzy siwiejący dyplomaci świadomie lub nie biorą pod swe skrzydła ulubionych młodych ludzi. Ruch w kanałach wymiany materiałów wywiadowczych Londyn–Madryt nigdy nie był tak błyskawiczny i znaczący. Ich tematem nie jest już Saddam Husajn i jego niezidentyfikowana broń masowej zagłady, ale nowe pokolenie dżihadystów, powołane do życia w wyniku ataku Zachodu na jeden z jak