Subtelna prawda. Джон Ле Карре
ucałowała w usta i powiedziała, że jest uroczy.
Przepychając się i przepraszając, wywalczył sobie drogę do schodów przed hotelem, na których zbita grupka gości czekała na samochody. Wziął głęboki oddech i poczuł zapachy zatoki i miodu zmieszane ze spalinami. W górze nie błyszczały gwiazdy śródziemnomorskiej nocy. Ubrał się, jak mu kazano: solidne turystyczne buty, i nie zapomnij kurtki z kapturem, Paul, noce nad Śródziemnym bywają chłodne jak diabli. W wewnętrznej kieszeni na piersiach miał superszyfrującą komórkę. Czuł ją na lewym sutku – co nie powstrzymało go przed ukradkowym sprawdzeniem palcami.
Świeżo umyta toyota hilux właśnie dołączyła do kolumny przybywających samochodów, i tak, była niebieska, i tak, na przedniej szybie po stronie pasażera miała czerwoną tabliczkę KONFERENCJA. Z przodu dwie bielejące twarze, za kierownicą młody mężczyzna w okularach. Dziewczyna drobna i sprawna, wyskakuje z samochodu jak żeglarka, otwiera drzwi.
– Jesteś Arthur, zgadza się?! – krzyknęła z najwierniejszym australijskim akcentem.
– Nie, tak się składa, że Paul.
– Och, zgadza się, Paul! Przepraszam. Arthur na następnym przystanku. Jestem Kirsty. Miło cię poznać, Paul. Wskakuj!
Ustalone hasło i odzew. Typowa przesada, ale mniejsza z tym. Wskoczył i znalazł się z tyłu sam. Drzwi zamknięte i wóz minął białe słupki bramy, wjeżdżając na bruk ulicy.
– A to Hansi – powiedziała przez ramię Kirsty. – Jest w zespole. „Zawsze czujny” – zgadza się, Hansi? To jego motto. Przywitasz się z panem, Hansi?
– Witaj na pokładzie, Paul – powiedział zawsze czujny Hansi, nie odwracając głowy. Akcent może amerykański, może niemiecki. Prywaciarze przejęli wojenki.
Jechali między wysokimi kamiennymi murami i chłonął wszystkie widoki i odgłosy jednocześnie: trąbienie jazzu z mijanego baru, tłuste angielskie pary żłopiące w kawiarnianych ogródkach bezcłową wódę, studio tatuażu z przyozdobionym torsem w dżinsach biodrówkach, zakład fryzjerski z fryzurami na lata sześćdziesiąte, pochylonego starca w jarmułce pchającego dziecięcy wózek i sklep z pamiątkami sprzedający posążki chartów, tancerek flamenco, Jezusa i Jego uczniów.
Kirsty się odwróciła, przyglądając się mu w mijanych światłach. Koścista twarz, piegowata od słońca australijskiego buszu. Krótkie czarne włosy ukryte pod bawełnianym kapeluszem. Żadnego makijażu i puste spojrzenie, przynajmniej jego zdaniem. Podbródek wciśnięty w zgięty łokieć. Ciało bezkształtne w obszernej wojskowej kurtce.
– Zostawiłeś wszystko w pokoju, Paul? Jak ci mówiłam?
– Wszystko spakowane, jak powiedziałaś.
– Atlas ptaków też?
– Też.
Wjechali w ciemną ulicę, pod sznurami z praniem. Rozpadające się okiennice, zwietrzały tynk, graffiti krzyczące „Angole won!”. Z powrotem wpadli w oślepiający blask świateł miasta.
– I nie wymeldowałeś się z pokoju? Przez pomyłkę czy coś?
– W holu był tłum. Nie mógłbym się wymeldować, nawet gdybym chciał.
– A co z kluczem do pokoju?
Cholera, w kieszeni. Czując się idiotycznie, złożył klucz w jej wyciągniętej dłoni i śledził wzrokiem jego dalszą wędrówkę do rąk Hansiego.
– Robimy objazd, zgadza się? Elliot mówi, żeby zapoznać cię z terenem, żebyś miał jakie takie wyobrażenie.
– Świetnie.
– Jedziemy w górę, więc mamy po drodze Queens way Marinę. Teraz cumuje tam „Rosemarie”. Przypłynęła przed godziną. Widzisz ją?
– Widzę.
– Aladyn zawsze tam cumuje, i to jego prywatne schodki do kei. Nikomu poza nim nie wolno z nich korzystać; ma nieruchomości w kolonii. Nadal jest na pokładzie, a goście się spóźniają, nadal pudrują noski przed zejściem na ląd na wystrzałowy bankiet u Chińczyka. Wszyscy wytrzeszczają gały na „Rosemarie”, więc ty też możesz. Tylko bądź na luzie. Żadne prawo nie zakazuje oglądania na luzie jachtu za trzydzieści milionów dolarów.
Czy to podniecenie pościgiem? Czy tylko ulga spowodowana wyjściem z więzienia? A może po prostu wizja przysłużenia się ojczyźnie w sposób, o jakim nigdy nie marzył? Cokolwiek to było, obmyła go fala patriotycznego zapału, gdy powitały go zdobywcze stulecia imperium brytyjskiego. Statuy wielkich admirałów i dowódców lądowych, armaty, reduty, bastiony, podniszczone znaki kierujące naszych stoickich obrońców do schronów przeciwlotniczych, umundurowani w stylu Gurkhów wojownicy z bagnetami na broni, trzymający wartę przed rezydencją gubernatora, policjanci w obwisłych brytyjskich mundurach, ogromne postery w stylu Orwella ogłaszające bliskie otwarcie nowych hangarów Gibraltarskiej Eskadry Royal Navy w starej łaźni na nabrzeżach; był dziedzicem tego wszystkiego. Nawet przygnębiające rzędy bud z rybami i frytkami, wtłoczone w eleganckie hiszpańskie fasady budziły w jego piersi patriotyczne westchnienia.
Przelotny widok dział, a potem pomników ku czci bohaterów wojennych, brytyjskich i amerykańskich. Oto Ocean Village, przepastny jak piekło kanion apartamentowców z balkonami z niebieskiego szkła wychodzącymi na fale oceanu. Prywatna droga z bramą i wartownią, ani śladu wartownika. Poniżej las białych masztów, wyłożona czerwonym dywanem keja, rząd butików i chińska restauracja, zarezerwowana przez Aladyna na wystrzałowy bankiet.
I dalej na morzu „Rosemarie” w całej krasie, oświetlona jak choinka. Okna na środkowym pokładzie zaciemnione. Okna salonu przezroczyste. Zwaliści mężczyźni przechadzają się między pustymi stolikami. Przy jachcie, u stóp złoconej drabinki czeka zwinna motorówka z dwuosobową załogą w białych mundurach, przewiezie Aladyna i jego gości na brzeg.
– Aladyn to zasadniczo Polak z domieszką jakiejś innej krwi, który przyjął libańskie obywatelstwo – tłumaczy w paddingtońskim pokoiku Elliot. – Polak, którego nie tknąłbym nawet kijem2. Niewątpliwie najbardziej bezwzględny, pieprzony handlarz śmiercią, jakiego ziemia nosi, a na dodatek serdeczny przyjaciel najgorszych mętów międzynarodowej socjety. Jak dano mi do zrozumienia, zasadniczy artykuł na jego liście to manpady.
Manpady, Elliot?
– Dwadzieścia sztuk wedle ostatnich obliczeń. Dzieło sztuki, bardzo wytrzymałe, bardzo zabójcze.
Czas na pełen wyższości uśmiech Elliota, obrót łysej głowy i spłoszone spojrzenie w bok.
– Manpad to, formalnie rzecz biorąc, przenośny przeciwlotniczy zestaw rakietowy, Paul. Manpad to, jak ja to nazywam, akronim. Broń znana pod tym akronimem jest tak lekka, że dziecko ją udźwignie. Tak się składa, że to również przydatne narzędzie, jeśli kombinujesz, czym by tu zestrzelić bezbronny samolot. Taka jest mentalność tych morderczych gnojów.
– Ale czy Aladyn ma ze sobą te manpady, Elliot? Teraz? Tej nocy? Na pokładzie „Rosemarie”? – pyta, odgrywając naiwniaka, ponieważ wygląda na to, że ten typ rozmówcy najbardziej przypada do gustu Elliotowi.
– Wedle wiarygodnego i wyłącznego źródła informacji naszego przywódcy, te manpady są częścią szerszej oferty, obejmującej najnowsze rakietowe pociski przeciwczołgowe i najdoskonalsze karabiny szturmowe z arsenałów państwowych w znanym złym świecie. Jak w sławnej arabskiej baśni Aladyn ukrywa skarb na pustyni, stąd jego imię. Zawiadomi zwycięskiego oferenta o lokalizacji skarbu wtedy… i dopiero wtedy… gdy dobije targu, w tym wypadku z nikim innym, a z samym Szulerem. Zapytaj mnie, jaki jest cel spotkania Aladyna i Szulera, a powiem ci, że jest nim ustalenie parametrów umowy,
2
Gra słów, ang.