TERAZ ZAŚNIESZ. C.L.TYLOR
Piąta trzydzieści, oznajmił David. Pobudka. Zwlokłam się z łóżka i z zamkniętymi oczami stałam pod prysznicem, podczas gdy ciepła woda spływała mi po włosach i ciele. Później owinięta ręcznikiem podeszłam do okna sypialni i patrzyłam na wzgórza i niebo, które ciągnęły się w nieskończoność. Nawet z deszczem dudniącym o szybę i niebem czarnym jak łupek krajobraz zapierał dech w piersi. W Londynie, spiesząc zatłoczonymi wąskimi ulicami, przemykając pod ziemią w wagonikach metra i kolejny raz zanurzając się w gąszczu ulic, czułam się mała i schwytana w pułapkę, jak mysz w labiryncie. Codziennie jechałam do pracy tą samą drogą, tam i z powrotem, w tę i we w tę. Nie znalazłam drogi ucieczki, bo nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby jej szukać. Aż do wypadku.
– Przepraszam. – Niski, dudniący głos wyrywa mnie z zadumy i podskakuję na krześle.
– Pan to pewnie Gordon. – Wstaję, gdy tymczasem potężny mężczyzna z wełnistą brodą, w kurtce przeciwdeszczowej sięgającej do połowy masywnych ud i jasnoniebieskiej czapce naciągniętej prawie na oczy, ociekając wodą, podchodzi do biurka.
– A ty musisz być Anna. – Krzywi się i ściska mi dłoń. – Miła odmiana po paskudnej gębie Davida.
– Tak mi się zdawało, że słyszę twój słodki szczebiot, Gordon. – David wychyla się zza drzwi do jadalni. Przy silnym szkockim akcencie Gordona jego głos brzmi niemal afektowanie. – Goście kończą właśnie śniadanie i zaraz przyjdą. – Zamyka drzwi i znowu je otwiera. – A z moją gębą wszystko jest w porządku.
Gordon śmieje się, krzyżuje ramiona na potężnej piersi i patrząc na mnie, kiwa głową.
– Nie jedziesz z nami? Deszcz trochę się uspokoił.
Kręcę głową.
– Chciałabym, ale muszę posprzątać pokoje, zmienić pościel i przygotować lunch.
– Zmienić pościel i przygotować lunch! – powtarza Gordon z udawanym angielskim akcentem i znowu się śmieje. – Już wiem, dlaczego David cię zatrudnił. Dodajesz klasy tej zapyziałej norze.
– Poważnie? A ja myślałam, że dostałam tę pracę, bo nikt inny jej nie chciał.
– Wprost nie może się ciebie nachwalić.
Rozpiera mnie duma i odruchowo dotykam dłonią policzka.
– W tym tygodniu nie pracujesz w szkole?
– Nie. Jest przerwa semestralna. Ale jeśli pogoda znów się pogorszy – wygląda przez wąskie okno przy drzwiach wejściowych – być może będę musiał podjechać do szkoły i sprawdzić, czy dach nie przecieka.
Otwieram usta, żeby zadać mu kolejne pytanie, kiedy drzwi do jadalni otwierają się i pojawia się w nich Katie. Widząc Gordona, staje jak wryta, ale Melanie, która idzie tuż za nią, delikatnie popycha ją do przodu.
– Nie możesz tak po prostu stawać w drzwiach, Katie – strofuje ją. – Prawie na ciebie wpadłam!
Wita Gordona skinieniem głowy, rzuca radosne „Dzień dobry” i szturchnięciem pokazuje dziewczynie, żeby poszła na górę. Malcolm, który wchodzi do holu zaraz za nią, idzie w naszą stronę.
– Pan jest pewnie przewodnikiem – mówi, wyciągając rękę.
– Zgadł pan. – Gordon zamyka jego rękę w swej potężnej dłoni. – Gordon Brodie.
– Malcolm Ward. Mogę zadać panu kilka pytań dotyczących dzisiejszej trasy? Chodzi o to, że jest z nami czternastolatka i…
Chwilę po tym, jak obaj wychodzą z recepcji, z jadalni wysypują się kolejno Fiona, Christine i Joe. Uśmiechnięci witają mnie skinieniem głowy i idą na górę. Pięć minut później schodzą z plecakami i w ciepłych swetrach, gotowi do drogi. Kiedy wkładają buty i kurtki przeciwdeszczowe, David wychyla się zza drzwi.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.