TERAZ ZAŚNIESZ. C.L.TYLOR

TERAZ ZAŚNIESZ - C.L.TYLOR


Скачать книгу
9

Anna

      Alex, w garniturze, pachnący szamponem i wodą po goleniu, wchodzi do kuchni i wyciąga rękę.

      – Pokaż mi tę wiadomość – prosi.

      Próbowałam go obudzić, kiedy wróciłam biegiem na górę, trzymając w dłoni karteczkę, którą znalazłam za wycieraczką, ale zbył mnie machnięciem ręki i kazał mi wracać do łóżka. Spróbowałam jeszcze raz o szóstej trzydzieści, kiedy zadzwonił budzik, lecz spojrzał na kartkę zaspanym, niewidzącym wzrokiem, pokręcił głową i powiedział, że musi się wysikać. Poszłam za nim do łazienki z kartką w dłoni, aż w końcu wycofałam się do kuchni, gdzie słyszałam, jak bierze prysznic.

      – Ktoś zostawił to za wycieraczką – powtarzam.

      Rzuca okiem na wiadomość, odwraca kartkę i widząc, że nie ma na niej nic więcej, mnie ją w dłoni i wyrzuca do kosza.

      – Brzmi jak słowa wsparcia. Może któryś z sąsiadów zauważył, że nie śpisz po nocach.

      – Ale to podkreślone „końcu”… Sprawia, że całość brzmi jak groźba.

      – Może to ta dziennikarka, która zamęcza cię, żebyś udzieliła jej wywiadu. „Porozmawiaj ze mną, a będziesz spać lepiej”. Nie było przy tym żadnej wizytówki?

      – Nie. Nic. – Urywam. – Myślę, że to Steve Laing.

      Alex ściąga brwi. To imię i nazwisko nic mu nie mówią.

      – Ojciec Freddy’ego – Przypominam. – Pamiętasz, co powiedział po procesie: że sprawiedliwości tylko częściowo stało się zadość? Naprawdę myślę, że to on. Najpierw słowo SEN napisane na samochodzie, później pocztówka, a teraz to. – Sięgam do kosza i wyjmuję pogniecioną kartkę. – Może myśli, że ja też zasnęłam za kierownicą? Albo że czuję się tak winna, że nie mogę spać.

      Alex wyciąga buty spod kuchennego stołu i wkłada je.

      – Wyrzuć to, Anno – mówi.

      – Ale to dowód.

      – Na co?

      – Że ktoś… – Zawieszam głos. Na co właściwie był to dowód? Że ktoś zauważył, że nie śpię o piątej rano, i zostawił mi za wycieraczką sympatyczny liścik? Pisanie palcem po samochodach też nie jest zakazane. Gdyby tak było, setki dowcipnisiów piszących BRUDAS siedziałyby za kratkami za niszczenie brudnych furgonetek.

      – Zdarzyło się coś jeszcze, o czym mi nie powiedziałaś? – Alex prostuje się i wkłada kurtkę. – Dziwne telefony albo maile?

      – Nie, tylko… no wiesz… to uczucie, że ktoś mnie obserwuje.

      Mój chłopak, mój były chłopak, skubie zębami dolną wargę i marszcząc brwi, przewierca mnie wzrokiem.

      – O procesie pisali w gazetach, tak?

      – Tak.

      – Podali nasz adres? Albo chociaż ulicę?

      – Tak.

      – To pewnie ktoś, kto był wtedy na sali rozpraw. Jakiś dziwak, który ma świra na punkcie tej sprawy. Albo nie – dodaje pospiesznie, widząc przerażenie na mojej twarzy. – Może jest tak, jak mówisz, i to sprawka Steve’a Lainga. Tak czy inaczej, musisz przestać się tym przejmować. Ktokolwiek to jest, da ci spokój, kiedy zamieszkasz z rodzicami.

      Pociesza mnie ta myśl, ale nie łudzę się, że jeszcze dziś uda mi się stąd wyprowadzić. Mam za dużo rzeczy. Garnków i patelni, naczyń, sztućców. Książek, ubrań, płyt z filmami i muzyką w sypialni. Ozdóbek, zdjęć w ramkach i obrazów w salonie. No i są jeszcze meble, które należą do mnie. Żeby to wszystko spakować, będę potrzebowała kilku dni.

      – Alex. – Wyciągam rękę, żeby go dotknąć, zaraz ją jednak opuszczam. Nie jesteśmy już razem. Taki gest nie byłby właściwy.

      – Tak?

      Chcę go poprosić, żeby nie szedł do pracy i został ze mną w domu. Żebyśmy obejrzeli film, upili się albo pograli w planszówki i posłuchali muzyki. Wiem, że jeśli zostanę tu sama, będę wzdrygać się na każdy dźwięk, wyglądać przez okno, krążyć po mieszkaniu i wyszukiwać w sieci historię o ludziach, których ktoś prześladował. Tylko że nie mogę prosić Alexa, żeby nie szedł do pracy. Nie dlatego, że nie musi mnie już chronić ani pocieszać. Muszę pozwolić mu żyć własnym życiem.

      – Mogę zostawić tu swoje meble? – pytam. – Na jakiś czas? I pudła z rzeczami?

      Wzrusza ramionami.

      – Jasne. W każdym razie do czasu, aż sam nie znajdę nowego mieszkania.

      – Dziękuję. Przyślę po nie kogoś. Samochód też zostawię. Pewnie go sprzedam. Chyba że ty go chcesz.

      – Pozbywasz się samochodu?

      – Tak. – Jestem zaskoczona jego reakcją. Widział przecież, jak trudno jest mi usiąść na miejscu pasażera. Nie ma mowy, żebym wróciła za kierownicę. Przynajmniej na razie. – Pojadę pociągiem, tylko najpierw spakuję swoje rzeczy.

      Oczywiście, jeśli mama i Tony zgodzą się, żebym z nimi zamieszkała. Odkąd przeszli na emeryturę, bez przerwy odwiedzają ich dawno niewidziani krewni i przyjaciele. Być może będę musiała spać na kanapie.

      – O rany! – rzuca w osłupieniu Alex, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co to wszystko znaczy. – To znaczy, że kiedy wrócę z pracy, już cię nie będzie?

      – Tak. – Zadzieram głowę i mrugam wściekle, żeby powstrzymać łzy, które cisną mi się do oczu.

      – Chryste. – Przygląda mi się z uwagą, zatrzymując wzrok na moich ustach, górnym guziku piżamy i pomalowanych paznokciach u nóg z odpryskującym tu i ówdzie lakierem. – A więc to pożegnanie?

      Kiwam głową, bo nagle nie mogę dobyć głosu.

      – Uściskasz mnie, zanim wyjdę? – pyta i nie czekając na odpowiedź, przyciąga mnie do siebie, tuli mocno i zaraz wypuszcza z objęć. Wszystko to trwa niespełna pięć sekund. – Uważaj na siebie, Anno – mówi w drodze do przedpokoju. Otwiera drzwi i nie oglądając się za siebie, wychodzi z mieszkania. Jeszcze nigdy nie czułam się taka samotna.

      CZĘŚĆ DRUGA

      Rozdział 10

Anna

      Sobota, 2 czerwca

      Pierwszy dzień sztormu

      – Anno. Anno?

      Odwracam się i uśmiecham. Choć minął tydzień, nadal nie mogę przyzwyczaić się do tego, jak David wymawia moje imię. Zupełnie jakbym została przechrzczona. W Londynie byłam Anną: An-ną – z naciskiem na pierwsze „n” i drugie „a”. Teraz jestem Ah-nah. Moje imię brzmi łagodniej i cieplej, kiedy David wymawia je z tym przyjemnym dla ucha szkockim akcentem. Przez pierwsze dni chodziłam spięta, przygarbiona i nieufna. Teraz czuję, jak moje ramiona się rozluźniają, a napięcie, które sprawiało, że kuliłam się w sobie, ustępuje. Łagodnieję, zupełnie jak moje imię.

      – Tak, David?

      – Masz listę nazwisk gości?

      – Jasne. – Wyciągam z drukarki pod biurkiem kartkę i podaję mu ją.

• • •

      Miałam zastrzeżenia co do Davida, kiedy przeprowadzał ze mną rozmowę kwalifikacyjną przez telefon. Był bezpośredni, szorstki i napuszony, zwracał się do mnie per „młoda damo” (chociaż mam trzydzieści dwa lata) i w kółko pytał, czy jestem gotowa


Скачать книгу