TERAZ ZAŚNIESZ. C.L.TYLOR

TERAZ ZAŚNIESZ - C.L.TYLOR


Скачать книгу
do pracy w Tornado Media? Przyszłaś tutaj ze swoim chłopakiem?

      – Podobno nie możesz spać. To prawda? – dopytuje się inny głos.

      Odwracam się, żeby zobaczyć, kto zadał to pytanie, ale za plecami mam morze ludzi – dziesiątki mężczyzn w garniturach, fotografów w dżinsach i kurtkach, ciemnowłosą kobietę w jaskrawoczerwonej kurtce, starszą siwą panią z trwałą ondulacją, moją mamę – z czerwonymi policzkami, wyraźnie zaniepokojoną – i stojącą nieco dalej chudą niespokojną sylwetkę mojego chłopaka.

      Blondynka po prawej szturcha mnie.

      – Anno, czy czujesz się w jakikolwiek sposób odpowiedzialna?

      – Że co? – O dziwo, wśród całego tego zgiełku Tony usłyszał jej pytanie. Ktoś wpada na mnie, kiedy mój ojczym zatrzymuje się gwałtownie. – Że co, do cholery?!

      Zupełnie jak w filmie, jakby ktoś włączył pauzę. Nagle tłum wokół nas milknie i zamiera w bezruchu.

      Blondynka posyła Tony’emu cierpki uśmiech.

      – Pan Willis, tak?

      – Pan Fielding. A kto pyta?

      – Anabelle Chance z „Evening Standard”. Właśnie pytałam pańską córkę, czy w jakikolwiek sposób czuje się odpowiedzialna za to, co się stało.

      Skóra nad białym kołnierzykiem koszuli mojego ojczyma robi się purpurowa.

      – Żartuje sobie pani? – Tony rozgląda się po twarzach otaczających nas ludzi. – Jak pani może?

      – Tylko zapytałam, panie Fielding. Anno – dziennikarka próbuje wcisnąć mi do ręki wizytówkę – gdybyś chciała kiedyś porozmawiać, zadz…

      Tony odpycha jej rękę.

      – Przekroczyła pani granicę. A teraz niech się pani odsunie, zanim ja panią odsunę.

• • •

      Mama i Alex otaczają nas jak tarcza ochronna, Alex obok mnie, a mama obok Tony’ego, i razem w pośpiechu oddalamy się od zgiełku i chaosu sali rozpraw.

      – Masz chusteczkę, skarbie? – pyta mnie mama, kiedy docieramy do samochodu. – Tusz ci się rozmazał.

      Dotykam dłonią policzków i zaskoczona odkrywam, że są wilgotne od łez.

      – Tak, ja… – Sięgam do kieszeni żakietu i słyszę cichy szelest paczki chusteczek Kleenex. Ale oprócz nich moje palce natrafiają na coś jeszcze. Coś twardego o ostrych krawędziach. Nie pamiętam, żebym wkładała to do kieszeni rano, kiedy szykowałam się do wyjścia. To pocztówka. Niebieskie tło z białymi literami, które układają się w kształt sztyletu. Te, które tworzą czubek ostrza, są czerwone i pojedyncza kropla krwi skapuje na tytuł: Tragedia Makbeta.

      – Co to? – pyta mama, kiedy obracam kartkę w palcach.

      – Nie wiem. – Kręcę głową.

      Na odwrocie dużymi, ozdobnymi literami napisano dwa słowa:

      Dla Anny

      Patrzę na mamę, na Tony’ego i Alexa.

      – Ktoś z was włożył mi to do kieszeni?

      Kiedy wszyscy zgodnie kręcą głowami, odwracam pocztówkę i czytam cytat:

      Jak gdybym słyszał krzyk:

      „Nigdy już odtąd nie zaśniesz!

      Makbet morduje sen! – niewinny sen;

      Sen, co potrafi rozwikłać splątaną

      Nić każdej troski, sen, tę cowieczorną

      Śmierć dziennych trudów, kąpiel dla znużonych

      Mięśni i balsam dla zbolałych myśli,

      To drugie danie na stole Natury,

      Najposilniejszy składnik uczty życia…” 1

      Pamiętam ten cytat z czasów, gdy przygotowując się do egzaminów, przerabialiśmy Makbeta. To Makbet opowiada Lady Makbet o potwornych rzeczach, które się dzieją po tym, jak zamordował króla Duncana.

      – Anno? – pyta Alex. – Dobrze się czujesz? Strasznie zbladłaś.

      Odwracam się w stronę gmachu sądu i kręcącego się przed wejściem tłumu pozbawionych twarzy ludzi.

      – Ktoś włożył mi to do kieszeni.

      – Chyba nie ta przeklęta dziennikarka, co? – odzywa się Tony. – Bo jeśli to ona, zadzwonię do jej szefa. Nie pozwolę, żeby cię nękała.

      – Pokaż. – Alex zagląda mi przez ramię i patrzy na pocztówkę. – To cytat z Szekspira?

      – Tak. Makbet opowiada żonie o głosie, który powiedział mu, że już nigdy nie zaśnie.

      – To straszne. – Mama otula się ramionami. – Kto mógł ci podrzucić coś takiego?

      – Daj mi to. – Tony wyjmuje mi z dłoni kartkę, drze ją na strzępy i ciska na ziemię. – Już. Po wszystkim. Więcej o niej nie myśl.

      W drodze do domu nikt nie wspomina o tym ani słowem, ale cytat z pocztówki ciąży mi na umyśle.

      Rozdział 7

Steve

      Sobota, 28 kwietnia

      Steve Laing pochyla głowę i żegna się, kucając przed grobem syna. Nie jest wierzący, ale czuje, że tak wypada. To oznaka szacunku. Dotyka dłonią płyty nagrobnej, a gdy wodzi palcem po wyciętym w zimnym kamieniu imieniu syna, ma wrażenie, że pierś mu płonie z wściekłości i smutku. Nadal nie może uwierzyć, że ciało Freddy’ego spoczęło dwa metry pod ziemią. To takie nierealne. Jak to możliwe? Freddy był młody, silny, trzy razy w tygodniu chodził na siłownię, a w każdą sobotę grał w squasha. Wprawdzie w dzieciństwie przechodził ospę wietrzną i złamał rękę, kiedy spadł ze zjeżdżalni, ale nie był jednym z tych dzieciaków z parku, którym smarki ciekną z nosa. Był zdrowy i praktycznie nie opuszczał lekcji. Tylko raz Steve musiał zawieźć go na oddział ratunkowy, kiedy chłopak upił się na piętnastych urodzinach kolegi i wpadł na przeszklone drzwi. Gdy odzyskał przytomność, twierdził, że ktoś dodał mu czegoś do drinka. Steve wiedział, że kłamie – zawsze wtedy dziwnie wykrzywiał usta – lecz podziwiał jego odwagę. Freddy jako gówniarz zawsze próbował wywinąć się od kłopotów. Bywał też głośny i trochę niezdarny. Jego dudniący głos niósł się po całym domu. Steve nie pamiętał już, ile razy krzyczał na niego, żeby „się tak nie darł”, gdy syn wracał do domu późną nocą i rozbijał się w kuchni, głodny po kolejnej libacji z kumplami. Ale nigdy się na niego nie złościł, w każdym razie nie tak na poważnie. Freddy był wszystkim, co mu zostało po śmierci Juliet. Pieprzony rak, zabrał matkę dziecku na pięć dni przed jedenastymi urodzinami. Gdyby rak był człowiekiem, Steve spuściłby mu łomot i rozkwasił gębę na miazgę.

      Teraz dom jest cichy. Tak cholernie cichy, że Steve ma ochotę włączyć muzykę na cały regulator i krzyczeć tak długo i głośno, aż zedrze sobie gardło. Właśnie to jest najgorsze w śmierci – cisza, którą po sobie pozostawia. Ale nie w głowie Steve’a, tam nie ma miejsca na ciszę i spokój. Bywają dni, kiedy czuje się tak, jakby tracił zmysły; jego myśli szaleją jak rój rozwścieczonych os. Przez jakiś czas był w stanie je uspokoić – planował pogrzeb i przygotowywał się do procesu – ale później wróciły, głośniejsze i jeszcze bardziej gniewne. Najgorsze jest to, że nie potrafi poradzić sobie z własną bezsilnością. Nie mógł ocalić Freddy’ego. Nie mógł chwycić za skalpel, zanurzyć


Скачать книгу

<p>1</p>

William Szekspir, Makbet, przełożył Stanisław Barańczak.