Hannibal. Thomas Harris
zająć się tym już teraz, panno Starling. Widzi pani, wszystko się ze sobą wiąże. Tam przyszedł do mnie Jezus Chrystus. Nigdy nie opowiem pani nic równie ważnego. – Poczekał na westchnienie maszyny. – To był obóz chrześcijański, który ufundował mój ojciec. Zapłacił za wszystko, za wszystkich stu dwudziestu pięciu uczestników obozu nad jeziorem Michigan. Niektórzy z tych nieszczęśników zrobiliby wszystko za tabliczkę czekolady. Może wykorzystywałem ten fakt, może traktowałem ich okrutnie, jeśli nie chcieli robić za słodycze tego, czego od nich żądałem. Niczego się nie wypieram, bo teraz jest już dobrze.
– Panie Verger, zajmijmy się może…
Nie słuchał jej, czekał tylko na kolejny oddech.
– Mam immunitet, panno Starling, i teraz jest już dobrze. Dostałem immunitet od Jezusa, dostałem immunitet od prokuratora stanowego, mam immunitet od prokuratora okręgowego z Owings Mills, alleluja. Jestem wolny, panno Starling, i teraz jest już dobrze. Oddałem się Jemu i jest już dobrze. Syn Boży, na obozie nazywaliśmy Go w skrócie Synem. Nikt nie jest silniejszy od Syna. Syn brzmiał bardziej współcześnie. Służyłem Mu w Afryce, alleluja, służyłem Mu w Chicago, niech będzie pochwalone imię Jego, służę Jemu teraz i On podniesie mnie z tego łóżka, ukarze moich wrogów, sprowadzi ich przed moje oblicze i usłyszę lament ich kobiet, i teraz jest już dobrze. – Zakrztusił się śliną i zamilkł. Ciemne naczynka krwionośne na twarzy pulsowały szybko.
Starling wstała, żeby zawołać pielęgniarza, lecz głos Vergera zatrzymał ją, zanim doszła do drzwi.
– Nic mi nie jest, teraz jest już dobrze.
Może lepsze będzie konkretne pytanie.
– Panie Verger, czy spotkał pan doktora Lectera, zanim sąd skierował pana do niego na terapię? Czy utrzymywał pan z nim stosunki towarzyskie?
– Nie.
– Obydwaj byliście członkami zarządu filharmonii w Baltimore.
– Moja rodzina zasiadała w zarządzie, bo dofinansowujemy filharmonię, ale na głosowania wysyłałem prawników.
– Nie zeznawał pan podczas procesu doktora Lectera. – Clarice uczyła się odpowiednio dawkować pytania, żeby starczyło mu tchu na odpowiedź.
– Podobno mieli na niego tyle, że mogli go skazać sześć czy dziewięć razy. Tymczasem on schował głowę w piasek, zasłaniając się chorobą psychiczną.
– To sąd uznał, że jest niepoczytalny. Doktor Lecter niczym się nie zasłaniał.
– Czy, pani zdaniem, ta różnica jest warta podkreślenia? – zapytał Mason.
Ta odpowiedź pozwoliła po raz pierwszy poznać jego myśli, sprawny, głęboki umysł, tak różny od frazesów, których używał w rozmowie.
Wielka murena przyzwyczaiła się już do światła i wypłynęła spomiędzy kamieni na dnie akwarium, rozpoczynając swój niezmordowany taniec niczym falująca brązowa wstęga ozdobiona nieregularnymi kremowymi plamkami.
Starling dostrzegała kątem oka jej ruchy.
– Muraena kidako – wyjaśnił Mason. – Jeszcze większy okaz znajduje się w Tokio. Ta jest druga co do wielkości. Powszechnie jest nazywana Okrutną Mureną. Chciałaby się pani przekonać dlaczego?
– Nie. – Starling przewróciła kartkę w notesie. – A więc w ramach zaleconej przez sąd terapii zaprosił pan doktora Lectera do swojego domu.
– Już się nie wstydzę. Powiem wszystko. Teraz jest już dobrze. Zostałem zwolniony warunkowo po tych wszystkich rozdmuchanych oskarżeniach o molestowanie. Miałem odpracować społecznie pięćset godzin w schronisku dla psów i uczęszczać na terapię do doktora Lectera. Pomyślałem sobie, że jeśli wpakuję w coś doktora, nie wyda mnie, gdy czasami się nie zjawię albo przyjdę pijany na spotkanie.
– Mieszkał pan wtedy w Owings Mills.
– Tak. Opowiedziałem doktorowi Lecterowi o wszystkim. O Afryce, o Idi Aminie, i powiedziałem, że pokażę mu swój sprzęt.
– Pański sprzęt?
– Moje zabawki. Tam w rogu stoi mała przenośna gilotyna, której używał Idi Amin. Można ją przewieźć dżipem i pojechać z nią wszędzie, nawet do najbardziej odległej wioski. Składa się w piętnaście minut. Skazany podnosi ostrze za pomocą kołowrotka w ciągu dziesięciu minut, trochę więcej czasu zajmuje to kobiecie lub dziecku. Już się tego nie wstydzę, zostałem oczyszczony.
– Doktor Lecter zjawił się w pańskim domu.
– Tak. Otworzyłem drzwi ubrany w skórę, wie pani. Obserwowałem, jak zareaguje, ale nic nie dostrzegłem. Obawiałem się, że może się mnie przestraszyć, ale nie sprawiał takiego wrażenia. On miałby się mnie przestraszyć – jak to dzisiaj śmiesznie brzmi. Zaprosiłem go na górę. Pokazałem mu psy, które wziąłem ze schroniska: dwa zaprzyjaźnione psy. Trzymałem je razem w klatce bez jedzenia, pojąc tylko dużą ilością świeżej wody. Ciekaw byłem, co się w końcu stanie. Pokazałem mu moją szubieniczkę – ciągnął. – Wie pani, autoerotyczne podduszanie. Człowiek wiesza się, ale nie naprawdę, i jest mu przyjemnie, gdy jednocześnie… wie pani, o co chodzi.
– Tak.
– On nie wiedział. Zapytał mnie, jak to działa, a ja na to, że dziwny z niego psychiatra, skoro nie wie, na co on – nigdy nie zapomnę jego uśmiechu – „Proszę mi zademonstrować”. Pomyślałem sobie: „Mam cię!”.
– I zademonstrował mu pan.
– Nie wstydzę się tego. Uczymy się na naszych błędach. Jestem oczyszczony.
– Proszę mówić dalej, panie Verger.
– No więc stanąłem przed wielkim lustrem, założyłem sobie pętlę, trzymając w jednym ręku sznur, a drugą ręką się onanizowałem. Cały czas obserwowałem, jak reaguje, ale niczego po sobie nie pokazywał. Zwykle potrafię czytać w ludzkich twarzach. Siedział w fotelu w kącie pokoju. Założył nogę na nogę, palce splótł na kolanie. Nagle wstał, sięgnął do kieszeni marynarki, elegancki, zupełnie jak James Mason sięgający po zapalniczkę. „Masz ochotę na amylowego poppera?” zapytał. „Rany!” – pomyślałem. Częstuje mnie, więc będzie musiał częstować już zawsze, żeby nie stracić licencji. Rzecz dostępna tylko na receptę. Jeśli czytała pani raport, to wie pani, że ten popper to było znacznie więcej niż tylko azotyn amylu.
– Fencyklidyna, jakieś inne metamfetaminy i trochę kwasu – powiedziała Starling.
– Rewelacja! Podszedł do lustra, w którym się przeglądałem, kopnął je i podniósł kawałek tafli. Odlatywałem. Podszedł do mnie, podał mi kawałek szkła, spojrzał mi w oczy i zapytał, czy nie zechciałbym zedrzeć sobie skóry z twarzy. Wypuścił psy. Nakarmiłem je własną twarzą. Mówią, że musiało to trwać bardzo długo. Nie pamiętam. Doktor Lecter złamał mi kark za pomocą pętli. Odzyskali nos, gdy zrobili psom płukanie żołądków, ale przeszczep się nie przyjął.
Układanie papierów na stole zajęło Starling więcej czasu, niż było to konieczne.
– Panie Verger, pańska rodzina wyznaczyła nagrodę po ucieczce doktora Lectera z Memphis.
– Tak, milion dolarów. Jeden milion. Ogłosiliśmy to na całym świecie.
– Zaproponował pan też zapłatę za wszelkie istotne dla sprawy informacje, nie tylko takie, które doprowadzą do zatrzymania poszukiwanego. Miał pan dzielić się tymi informacjami z nami. Zawsze pan to robił?
– Niezupełnie, ale też nie było się czym dzielić.
– Skąd pan wie?