Krew to włóczęga. James Ellroy

Krew to włóczęga - James Ellroy


Скачать книгу
i Wayne junior robili swoje. Crutch to widział. Wysiadali z wozu, szli od lokalu do lokalu i zadawali pytania. Crutch trzymał się swojego samochodu. Powoli jechał Flaglerem i patrzył. Mesplède z Wayne’em juniorem pochodzili godzinę i ruszyli autem. Ruch ustał. Crutch trzymał się cztery długości samochodu za nimi.

      Wayne junior stanął przy krawężniku i podszedł do budki telefonicznej. Mesplède został w wozie. Crutch zahamował i został osiem długości samochodu z tyłu.

      Wyjął lornetkę i wyostrzył. Wayne junior wrzucał ćwierćdolarówki do automatu – rozmowa niewątpliwie zamiejscowa. Crutch zrobił bardzo duże zbliżenie. Wayne junior poruszał ustami. Dwie sekundy i halt – Wayne junior tylko słuchał.

      I zadrżał. I pobladł. I odłożył słuchawkę, podszedł do samochodu i pochylił się do okna Mesplède’a.

      Znowu poruszał ustami. Crutch zrobił duże zbliżenie. Rozmowa wyglądała na gorączkową. Mesplède przesiadł się za kierownicę i ruszył, paląc gumę. Wayne junior podszedł do taksówki i wsiadł do tyłu.

      Taksówka odjechała. Crutch ruszył za nią. Ruch był za mały, żeby mógł trzymać się blisko. Crutch wyłączył reflektory i podążał za tylnymi światłami taksówki. Przejechali wielki kawał Miami.

      Teraz jechali przez tereny wiejskie. Droga stała się wyboista i kręta. Taksówka się zatrzymała. Crutch włączył światła w samą porę. Zobaczył, że gruntowa droga dociera do jakiegoś tandetnego lotniska. Crutch zobaczył na pasie jakiś wątły dwumiejscowy samolocik.

      Zatrzymał samochód. Nie widział taksówki. Wysiadł i wytężał wzrok w ciemności. Zbity z pantałyku. Gówno widział.

      Włączyły się reflektory. Oślepiły Crutcha. Zamrugał powiekami. Przetarł oczy. Coś w końcu zobaczył. Zobaczył Wayne’a juniora, jak stoi przy samolocie i patrzy prosto na niego.

      12

      (Las Vegas, 9.08.1968)

      – Mam dla nas podejrzanego – powiedział Buddy Fritsch.

      W jego salonie było lodowato. Podał whisky z wodą i chipsy. Chuck Woodrell miał grypę i ciągle siąkał nosem. Dwight ciągle ciągnął za pierścień uczelni. Wayne był wyczerpany – to przez lot pełen turbulencji i trzydzieści sześć godzin bez snu.

      Była 21.00. Miami wydawało się gorączkowym snem. Strefy czasowe porozciągały mu się nieproporcjonalnie.

      Fritsch puścił w obieg pasek z portretem aresztanta: trzy ujęcia Murzyna. Sylvester „Pappy” Dawkins, lat czterdzieści osiem. Chudy facet o aparycji weźspierdalaj. Notatka na odwrocie: „Zatrzymania za włamanie od ’42”.

      – Ho, ho – powiedział Woodrell.

      – Strzeżcie dzieci – powiedział Dwight.

      – To włamywacz z tendencjami do gwałtu – powiedział Fritsch. – W noc, kiedy zginął Wayne senior, przebywał w areszcie nieopodal Barstow, co nie robi nam specjalnej różnicy. Nie ma alibi na tamtą noc, a to mały dwuosobowy posterunek. Mogę przekupić tych chłopaków.

      Pasek ponownie ruszył w obieg.

      – Lepiej mu nie wchodzić w drogę – powiedział Woodrell.

      Dwight powiedział:

      – Krzesło elektryczne, skarbie.

      Wayne zamknął oczy i przekazał pasek dalej.

      Fritsch siorbnął swojego drinka.

      – Hrabstwo Washoe ma dla niego dwa zarzuty o włamanie, nie można więc powiedzieć, że mamy do czynienia z cennym członkiem społeczeństwa. Robi kradzieże z włamaniem całkowicie zaćpany, więc będzie kiepskim świadkiem.

      Woodrell skubnął chipsa.

      – Podoba mi się. Widać, że przed chwilą zszedł z drzewa.

      – Mam folię z odciskiem palca – powiedział Fritsch. – Możemy to przetoczyć przez próbkę krwi i przedatować.

      Dwight potarł szyję.

      – Ile?

      – Pięćdziesiąt z mojej strony – powiedział Woodrell.

      Fritscha skręciło.

      – Uch… dwadzieścia dla mnie? I zadbam z tego o tych chłopców z Barstow?

      Dwight kiwnął głową.

      – Zadzwonię, wiecie do kogo. On chce, żeby to było pozamiatane.

      – Nie – powiedział Wayne.

      Fritsch zamarł w połowie siorbnięcia. Woodrell zamarł w połowie skubnięcia. Wayne powiedział:

      – Dość.

      Woodrell westchnął.

      – Większej zasługi nikt ci w życiu nie wyświadczy.

      – Nie bądź bolszewikiem, synu – westchnął Fritsch.

      Woodrell się zaśmiał.

      – Pan Wrażliwy. Z tymi wszystkimi smoluchami na koncie.

      Wayne podniósł na niego wzrok.

      – Natychmiast przestań. Nie przeginaj.

      Woodrell się zarumienił, kolano zaczęło mu podskakiwać.

      – Słodki Jezu – jęknął Fritsch.

      Dwight wskazał na nich dwóch i na drzwi. Pojęli i wyszli. Dwight wstał i podniósł Wayne’a. Dwight chwycił go za koszulę i spoliczkował.

      Zapiekło. Twarz mu sczerwieniała. Wayne przełknął łzy bólu. To były ciosy miłości według standardów Dwighta Holly’ego.

      – To za Janice. Za was oboje i za wszystko, w czym maczałeś ręce. Za tę chujozę, w której teraz siedzimy.

      Wayne wytarł nos. Krew wypełniła mu usta. Łzy szybko wyschły.

      – Trzeba tak zrobić, więc pozwól, żebyśmy tak zrobili, i nie utrudniaj mi. Potrzebuję tego od ciebie, i może potrzebuję cię do Grapevine. Otash pojechał do St. Louis, będziemy musieli z nim o tym pogadać, i może w pewnym momencie też będziemy musieli pojechać.

      Krew zabawnie smakowała. Dwight go podtrzymał. Nogi mu się złożyły.

      – Musisz dać radę. Potrzebne mi listy korespondentów twojego ojca i jak przyjdzie co do czego, będę chciał cię do Grapevine.

      Wayne kiwnął głową. Dwight go puścił. Wayne zakołysał się i ustał.

      Pościel przemokła. Jej koszula nocna była przepocona. Puls słaby i miarowy. Wayne zakręcił zaworek i wpuścił narkotyk do rurki.

      Heroina. Jego mieszanka. Syntetyczna z morfiny.

      Janice się rozluźniła. Wayne otarł jej czoło i ręcznikami częściowo osuszył pościel. Nocna pielęgniarka spała w salonie. Janice była cała przepocona i wyziębiona.

      Wayne wziął ją za ręce.

      – Trzeba zrobić jedną rzecz, żeby zapewnić nam bezpieczeństwo. Kiedy o tym usłyszysz, zrozumiesz. To nie był mój pomysł i nie ma innego wyjścia.

      Janice zamknęła oczy. Popłynęły łzy. Uwolniła ręce. Wydawało się, że nic nie ważą, same żyły i kości.

      Wayne odkręcił kroplówkę. Narkotyk przepłynął przez torebkę i dalej do żyły. Janice odpłynęła, wstrząsana dreszczami.

      Puls miała słaby, normalny. Wayne ułożył jej włosy na poduszce. Chwycił telefon stojący na stoliku przy łóżku i zadzwonił do Mesplède’a w Miami.

      Trzy


Скачать книгу