Marzenie znachorki. Sabine Ebert

Marzenie znachorki - Sabine Ebert


Скачать книгу
stanowicie cenny nabytek – skonstatował landgraf, wymieniając przy tym szybkie spojrzenie ze swym marszałkiem Henrykiem z Eckartsbergi. – Jednakowoż nie mogę was zabrać ze sobą na zjazdy nadworne, by Miśnieńczyk się o was nie dowiedział. A i pod kilkoma innymi względami bywacie kłopotliwi – ciągnął Herman. – Ile razy w ciągu ostatniego półtora roku się zdarzyło, że na was i waszą niewiastę nastawali skrytobójcy, których zgładziliście? Trzy? Cztery?

      Łukasz odchrząknął i podniósł wzrok.

      – Sześć, wasza łaskawość.

      – A czyście doliczyli człowieka, którego pognaliście aż do samej Miśni, po tym jak wasza niewiasta przestraszyła go na śmierć?

      – Z tym będzie siedmiu, wasza łaskawość – wyznał złajany z udaną skruchą.

      Siódmy być może znał los mężczyzn, których przysłano przed nim, okazał się bowiem tak żałosnym tchórzem, że Łukaszowi z łatwością udało się go rozpoznać i obezwładnić. Pragnąc raz na zawsze uwolnić się od prześladowań Albrechta, do imentu zgnębił nikczemnego skrytobójcę groźbą, że jeżeli nie zapewni swego pana o sukcesie swojej misji i zgładzeniu dwójki przeciwników, wówczas Marta ucieknie się do swych rzekomych nadprzyrodzonych czarodziejskich mocy i nie przestanie go gnębić, póki szubrawiec nie znajdzie się na tamtym świecie. Później w tajemnej wiadomości z Miśni otrzymał potwierdzenie, że fortel się powiódł.

      – Siedmiu. Tak mi się właśnie zdawało – skonstatował poirytowany landgraf, w kilku zaś miejscach sali odezwał się śmiech. – Przynosicie wstyd turyńskiej gościnności.

      – Bardzo nad tym ubolewam, wasza wysokość. Nie miałem takiego zamiaru.

      – Mam nadzieję! Możecie pojechać do Weissenfels, jeśli uważacie, że to konieczne.

      Gestem ręki Herman dał mu znak, by wstał i się oddalił.

      Łukasz się skłonił, ale nie ruszył się z miejsca. Większość mężczyzn zapewne bez zastanowienia wykonałaby polecenie, lecz nie rycerz z Freibergu.

      – Dziękuję, wasza wysokość. A czy podjęliście jakąś decyzję w sprawie hrabiego Weissenfels?

      – Znacie mą decyzję – odparł szorstko Herman. Wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości, że uważał temat za zamknięty.

      Łukasz się zawahał. Nie podobało mu się stanowisko landgrafa i nie chciał się z nim pogodzić. Ale cóż mógł uczynić? Wystarczająco długo próbował skłonić księcia do zmiany zdania, więc jeśli teraz nie wróci natychmiast na swoje miejsce, może popaść w niełaskę. Wówczas nic więcej nie wskóra w sprawie Dytryka. Szukając w myślach rozwiązania, kątem oka zauważył jakiś ruch w miejscu, gdzie siedziała Marta. Podążył wzrokiem za spojrzeniem Hermana, którego uwagę, jak się zdawało, nagle coś przyciągnęło.

      Łukasz zerknął ukradkiem na Martę. Gdy ostatnim razem ściągnęła na siebie powszechną uwagę, wystąpiła i publicznie rzuciła przekleństwo na margrabiego, za co natychmiast została zakuta w kajdany i wtrącona do więzienia. Musiał wprawdzie przyznać, że zrobiła to dla ratowania jego życia, ale on w tym momencie wolałby raczej umrzeć, niźli patrzeć, jak zabierają ją siepacze Albrechta.

      „Co tym razem wymyśliła? – zaniepokoił się w duchu Łukasz. – Doprawdy bardzo ją kocham, ale czy nie mogłaby powściągnąć temperamentu i układnie pozostać z boku na swoim miejscu, jak przystało na niewiastę w pewnym wieku?”

      Lecz Marta nie wstała. Nie zamierzała się odzywać, bo w ten sposób wywołałaby ogólne oburzenie. Jedynie wyprostowała się nieznacznie, położyła rękę na sercu i spojrzała landgrafowi prosto w oczy.

      Pozostali stołownicy prawie nie zauważyli zmiany w jej zachowaniu, lecz zdawała sobie sprawę, że niebezpiecznie przekroczyła granicę obowiązującej etykiety. Gdy niewiasta ważyła się w ten sposób spojrzeć w oczy mężczyźnie, który był na dodatek wyższy od niej rangą, dopuszczała się karygodnego naruszenia zasad. Rzucała mu wyzwanie.

      Łukasz najchętniej podbiegłby do niej i zasłonił ją własnym ciałem. Jednakże wtedy ściągnąłby na nich uwagę wszystkich zebranych, a tego landgraf nigdy by mu nie wybaczył. Poza tym odniósł wrażenie, jakby wymiana spojrzeń między Hermanem i Martą przerodziła się w niemy dialog, mimo że jako kobiecie nie wolno jej się było odezwać do księcia bez pozwolenia.

      Po chwili, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, landgraf odwrócił wzrok i lekko odchylił głowę do tyłu, jakby próbując strząsnąć z siebie uczucie, którego właśnie doświadczył. Tymczasem Marta z powrotem spuściła oczy, jak zwykły czynić wszystkie przyzwoite damy. Przelotni obserwatorzy i ludzie siedzący w dalszych rzędach zupełnie nic nie zauważyli.

      Jednak Łukasz dobrze wiedział, że to właśnie dzięki niezwykłej interwencji Marty Herman niespodziewanie poszedł na ustępstwo przynajmniej w jednym punkcie. Poruszyła jego sumienie.

      – Przydzielę wam pół tuzina ludzi – odezwał się wyniośle. – Jeśli zbierzecie tylu, którzy się zgodzą towarzyszyć wam do Weissenfels.

      Łukasz złożył głęboki ukłon, następnie wstał i wróciwszy na miejsce, podał Marcie ramię i razem z nią opuścił salę. Bądź co bądź mógł zabrać ze sobą sześciu uzbrojonych ludzi. I nawet już wiedział, kogo powinien zapytać i kto z całą pewnością z nim pojedzie.

      Freiberg, jesień 1191 roku

      Jonasz, kowal i rajca, pełnym bólu wzrokiem patrzył na swoją żonę Emmę. Joanna, znachorka i żona jego przyjaciela Kunona, powiedziała mu, że nie ma już nadziei, a ksiądz udzielił umierającej ostatniego namaszczenia.

      Teraz powinien klęczeć przy jej łożu i razem z nią się modlić, aż wyda z siebie ostatnie tchnienie. Zamiast tego przysiadł na brzegu łóżka, ujął Emmę za ręce i splótł je ze swoimi.

      – Nie patrz tak na mnie – poprosiła go żona i zawstydzona odwróciła głowę. – Kiedyś byłam najładniejszą dziewczyną w wiosce. Teraz mam niemal zupełnie siwe włosy i jestem starą kobietą.

      Jonasz zebrał się w sobie, żeby się uśmiechnąć, i dotknął modzelowatą dłonią jej policzka.

      – Byłaś najpiękniejszą dziewczyną w wiosce. Dziś nadal widzę cię taką samą jak wówczas. Masz miedzianozłote włosy i jestem szczęśliwy, gdy się uśmiechasz.

      – Kiedy ostatni raz się śmiałam? – spytała matowym głosem. – To chyba zmartwienia mnie zżerają… odkąd wszystko tutaj zmieniło się na gorsze.

      Jonasz nie zaprzeczył. Wycieńczenie, tak Joanna nazwała chorobę, która wielu wpędziła do grobu, głównie kobiety po zbyt wielu porodach, które ciężko harowały i skąpo jadły. Emma wydała na świat ośmioro dzieci, z których trójka nadal żyła, ale Jonasz jako kowal był w stanie zapewnić swojej rodzinie dostatnie życie. Nawet w trudnych czasach nie musieli cierpieć głodu.

      Miała na myśli inne zmartwienie. Nieustającą groźbę, która wisiała nad ich głowami, odkąd okrutny władyka objął rządy nad krajem i zabił lub przepędził wszystkich ludzi upominających się o sprawiedliwość.

      Emma opuściła zmęczone powieki. Po chwili, która wydała mu się niepokojąco długa, otworzyła oczy i popatrzyła na niego.

      – Powiedz mi jedno, ale zupełnie szczerze: czy kiedykolwiek żałowałeś, że opuściliśmy naszą wioskę i wyruszyliśmy w nieznane?

      Niegdyś, przed prawie dwudziestu pięciu laty, razem z grupą osadników z Frankonii przybyli do Marchii Miśnieńskiej, by zagospodarować ziemię


Скачать книгу