Oriana Fallaci Portret Kobiety. Cristina De Stefano

Oriana Fallaci Portret Kobiety - Cristina De Stefano


Скачать книгу
na jego pozdrowienie, jakim będzie najprawdopodobniej silne klepnięcie w plecy. Przyjrzyjcie mu się, bo takich ludzi jak on jest niewielu na świecie”.

      Czytając jej najwcześniejsze artykuły, trudno uwierzyć, że napisała je dziewczyna świeżo po maturze. W 1950 roku przysłuchiwała się procesowi przeciwko bandzie złodziei i paserów mienia żydowskiego. Powstał ostry artykuł, opisała w nim świadków oskarżenia – krewnych Żydów zgładzonych w obozach, którzy często sami przeszli piekło deportacji i teraz zostali wezwani przed sąd, żeby zeznawać przeciw złodziejom. Sędzia przypominał im co jakiś czas, by w zeznaniach ograniczyli się do opisu skradzionych dóbr i nie mówili o własnych osobistych tragediach. Oriana w swoim artykule stworzyła niezapomniany portret jednego z nich, któremu oskarżeni skradli zawartość kasy pancernej:

      „Sędzia polecił świadkowi:

      – Proszę ograniczyć zeznania do sprawy kradzieży.

      Mężczyzna pokiwał powoli głową i powtórzył ostatnie słowo, jakby nie rozumiał, o co go pytają:

      – Kradzieży…

      Po czym powoli i tak cicho, że publiczność w głębi sali pewnie nie dosłyszała, powiedział, że rzeczywiście doszło do kradzieży.

      – Ukradziono mi córkę Matilde, szwagra Vittoria i dwoje wnuków: trzynastoletniego Amiela i o rok młodszą Lię. Wszyscy zginęli w Auschwitz.

      Przez cały czas gniótł w rękach rondo kapelusza, jakby chciał sobie dodać siły. Kiedy jednak wychodził z sali sądowej, podtrzymywany przez syna i innego krewnego, drżały mu plecy.

      – Kasa pancerna? Jaka kasa pancerna? – powtarzał”.

      Pewien dziennikarz zapamiętał swoje pierwsze spotkanie z Orianą. Doszło do niego w sali sądowej podczas procesu w sprawie egzekucji kilku faszystów. Od razu rzuciła mu się w oczy ta ładna jasnowłosa dziewczyna o swobodnym sposobie bycia. Kiedy do niej podszedł i próbował żartobliwie zagadnąć, zmroziła go: „Młody człowieku, nie jesteśmy na majówce. Zginęło trzech ludzi. To prawda, że byli faszystami, ale byli też ludźmi”.

      Była bardzo młoda, ale i bardzo zdeterminowana. Zrozumiała, że w tym zawodzie zdominowanym przez mężczyzn osiągnie sukces tylko wtedy, jeżeli pokaże, że jest od nich lepsza. Każdy artykuł przepisywała po dziesięć razy, poprawiała teksty z obsesyjną troską o szczegóły. Przed rozpoczęciem pracy przy nowym temacie zbierała wszystkie dostępne informacje. Czytała dzieła wielkich pisarzy, by nauczyć się od nich dobrego stylu.

      Wdowa po jednym z jej kolegów po fachu wspominała, że często do nich przychodziła, żeby pożyczyć książkę albo poprosić męża o radę. „Czasem rano znajdowaliśmy pod drzwiami bileciki, które Oriana wsuwała tam nocą. Dużo pracowała i paliła”. Oriana zdawała sobie sprawę, że inni postrzegają ją jako młodą dziewczynę, ale nie pozwalała, żeby z tego powodu traktowano ją niesprawiedliwie. „Myślę, że w młodym wieku można osiągnąć największe sukcesy – napisała, kiedy już była sławna. – Napoleon był Napoleonem już w wieku dwudziestu siedmiu lat, Aleksander Wielki zmarł, gdy miał trzydzieści dwa lata, a Rimbaud najlepsze swe poezje napisał, zanim skończył szesnaście”.

      Złościła się, kiedy szefowie w redakcji odnosili się do niej z pobłażaniem albo sobie z niej żartowali. Chciała, żeby traktować ją poważnie, pomimo młodego wieku. „Wysłano mnie kiedyś na proces oskarżonego o nieprzyzwoite zachowanie. Czułam się skrępowana, ale postanowiłam zostać, bo przecież musiałam napisać z niego relację. W momencie szczególnie delikatnym sędzia krzyknął:

      – Proszę wyprowadzić z sali tę dziewczynkę!

      – Jestem dziennikarzem, Wysoki Sądzie – zaprotestowałam.

      – To niemożliwe. Proszę wyjść!

      I woźny wyprowadził mnie za drzwi”.

      Z czasem zaprzyjaźniła się z dwoma dziennikarzami; byli to Mario Cartoni z redakcji „La Nazione” oraz Elvio Bertuccelli z „Nuovo Corriere”. „Wszyscy troje pisaliśmy relacje z procesów sądowych, umówiliśmy się więc, że będziemy je śledzić na zmianę, a potem spotykać się w barze i przy kieliszku cinzano informować pozostałych o tym, co się zdarzyło na sali sądowej. Pomysłodawcą był Cartoni. Byliśmy jak trzej muszkieterowie”. Wśród pamiątek Oriany zostało trochę zdjęć ze spotkań dziennikarzy w pizzeriach i innych miejscach tego typu. Przy wielkich stołach Oriana jest jedyną kobietą wśród mężczyzn, ale nie widać, żeby wyróżniała któregoś z nich. „Naturalnie szukałam go, mojego Jacka Londona, który mógł sobie nie zdawać sprawy, że jest Jackiem Londonem, ale byłby nim dla mnie albo mógłby się nim stać. Jednak okazało się to zadaniem równie trudnym jak znalezienie motyla zimą. Tamten okres mego życia wspominam jako długą zimę, w czasie której bezskutecznie szukałam ciepła”.

      „Pracowałam także w niedziele, bo w ten sposób mogłam zarobić dodatkowo prawie tysiąc lirów. W pewnym sensie żyliśmy podobnie jak niegdysiejsi wiejscy lekarze, którzy jeździli kolaską do chorych w świątek – piątek, o każdej porze dnia i nocy, zawsze, gdy ich wzywano”.

      Oriana pisała o wszystkim: na tematy społeczne, o modzie, wypadkach i zabójstwach. Pracowała codziennie, w czasie nienormowanym, dziennikarstwo wypełniało całe jej życie.

      Pewnego kwietniowego dnia 1951 roku dowiedziała się o przykrym zajściu. W Fiesole ksiądz odmówił kościelnego pochówku katolikowi, bo ten należał do partii komunistycznej. Wtedy jego towarzysze ukradli z kościoła szaty liturgiczne oraz gromnice i sami odprawili mu pogrzeb. Oriana napisała o tym artykuł. Wiedziała, że „Il Mattino” nigdy go nie wydrukuje, wysłała go więc do Arriga Benedettiego, redaktora naczelnego tygodnika „L’Europeo”, najbardziej prestiżowego czasopisma w tamtych czasach.

      „Wysłałam artykuł, choć nie miałam nadziei, że go wydrukują”. Tydzień później za szybą kiosku stojącego tam, gdzie via Cavour dochodzi do piazza del Duomo, można było zobaczyć na pierwszej stronie „L’Europeo” nazwisko Oriany Fallaci wybite tłustym drukiem, a pod nim wielki tytuł: Także w Fiesole Bogu przydali się ludzie. Jako pierwszy zadzwonił do niej stryj Bruno, który sprawiał wrażenie zirytowanego jej sukcesem. „Może dlatego, że był znanym dziennikarzem i obawiał się, że zaszkodzę jego sławie. Powiedział mi przez telefon:

      – Jeżeli teraz wydaje ci się, że jesteś Hemingwayem, to z ciebie prawdziwy głuptas – i odłożył słuchawkę. Wyrosłam w czasach, kiedy bardzo młodych ludzi traktowano ostro zarówno w domu, w szkole, jak i w pracy. Mnie to dobrze zrobiło”.

      Arrigo Benedetti wezwał ją do siebie, ciekawy, kto jest autorem artykułu napisanego z takim polotem.

      „– Widać, że ma pani duży talent. Proszę mi powiedzieć, czy nie jest pani przypadkiem krewną Brunona Fallaciego?

      – Tak, jestem…

      – Świetnie. W takim razie proszę dla nas jeszcze coś napisać. Chcemy zamieścić długi wywiad z profesorem Cocchim.

      Doktor Cocchi był znanym florenckim pediatrą. Przyjął mnie, przeprowadziłam z nim wywiad i zaniosłam Benedettiemu.

      – Panie redaktorze, stryj Bruno uznał za niewłaściwe, że moje nazwisko było napisane tak dużymi literami.

      – Tak? W takim razie teraz napiszemy je jeszcze większą czcionką – odparł Benedetti.

      Jak z tego widać, nie żywił przyjaznych uczuć do stryja, zresztą podobnie jak stryj do niego. Mój wywiad z profesorem Cocchim zajął całą trzecią stronę »L’Europeo« i otworzył mi drzwi do tygodników”.

      Parę miesięcy później szef działu, w którym pracowała w „Il Mattino”,


Скачать книгу