Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy. Joanna Jax

Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy - Joanna Jax


Скачать книгу
oczywiście – powiedziała i zwróciła się do Grzegorza: – Zobaczymy się później?

      – Tak, najdroższa. Przyjdę wieczorem. – Cmoknął ją w policzek, po czym ukłonił się przybyłej kobiecie i opuścił namiot.

      – Przepraszam… To mój narzeczony, tak rzadko się widujemy – zaczęła tłumaczyć się Nina.

      – Nie ma pani za co przepraszać. Miło jest popatrzeć na kochających się ludzi – westchnęła Ewa.

      Nina zarumieniła się.

      – Tak, niedługo się pobierzemy.

      – Cudownie, ja miałam mniej szczęścia – bąknęła Laudańska.

      Ona nie mogła na razie wyjść za Pawła. I być może nigdy nie poślubi go w kościele. Jednak Nina Korcz inaczej zrozumiała jej słowa. Było to nawet na rękę Ewie, bowiem przypomniała sobie, że musi odgrywać rolę zrozpaczonej wdowy po polskim oficerze.

      – Przykro mi – zmieszała się Nina.

      Tak bardzo chciała chwalić się swoim cudownym związkiem z jeszcze cudowniejszym mężczyzną, że zapomniała o takcie. Przecież tutaj pełno było kobiet, które straciły swoich mężów albo nie miały pojęcia, co się z nimi dzieje.

      – Teraz mój syn jest najważniejszy – bąknęła Ewa, bo mówienie kłamstw tej przemiłej kobiecie było ponad jej siły.

      – Tak, Kajtek jest najważniejszy. Ja straciłam swojego synka zaraz po jego urodzeniu. I też kiedyś miałam męża. Ale zamordowało go NKWD na początku czterdziestego roku. Był wojskowym lekarzem i wspaniałym człowiekiem.

      – Ale teraz jest już pani szczęśliwa? – Uśmiechnęła się.

      – Bardzo. Najbardziej na świecie. I wie pani co, kiedyś myślałam, że to już koniec, że nie pokocham już nikogo bardziej niż mojego Pawełka. Świat mi się zawalił, jednak czas goi najcięższe rany. Niech pani będzie dobrej myśli. – Bardzo chciała pocieszyć kobietę, która najpewniej rozpaczała po swoim mężu. Tak jak ona do niedawna.

      Ewa Laudańska popatrzyła na Ninę i wydukała jakby do siebie:

      – Pani mąż miał na imię Paweł…

      – Tak, nazywał się Paweł Zawiślański i był lekarzem. Pochodziliśmy z Wilna, ja tam grałam w teatrze. Bardzo się kochaliśmy, był… był… Boże, nawet teraz trudno mi mówić o nim w czasie przeszłym. Kiedy w Kazachstanie dowiedziałam się, że nie żyje, że te bydlaki go zamordowały, myślałam… Tak wiele zrobiłam, by wyciągnąć go z więzienia, ale Bóg czy los postanowił inaczej. I pewnego dnia spotkałam na swojej drodze Grzegorza… On jest moją nagrodą – perorowała Nina, bo widziała, że kobieta nagle pobladła i posmutniała. Zapewne dlatego, że ją także dopadły wspomnienia.

      Kobieta jednak nie odzywała się, nie komentowała. Bez słowa wyciągnęła z kojca swojego syna i wymamrotała jedynie słowo „dziękuję”, po czym zniknęła z namiotu.

      13. Kondratjewo, 1942

      Dziwne uczucia towarzyszyły Pawłowi Zawiślańskiemu po wyjeździe Ewy i Kajtka. Nie wpadł w rozpacz, nie poczuł dojmującej samotności, ale coś w rodzaju ulgi. I nie dlatego, że jego uczucia do Ewy się wypaliły czy też nie kochał wystarczająco mocno swojego syna, ale wierzył, że tam, gdzie dotrą, będą szczęśliwsi i bezpieczniejsi niż tutaj. Po drodze mogły co prawda spotkać ich różne nieprzewidziane okoliczności, ale istniała duża szansa, iż zdołają pokonać tę daleką trasę bez przeszkód. Ewa przyrzekła, że gdy tylko znajdzie się wśród polskich żołnierzy, to napisze do niego. List mógł do niego dotrzeć z opóźnieniem, a może wcale, ale on miał przeczucie, że żadna krzywda im się nie stanie.

      A później nastąpiło coś, co można było nazwać ironią losu. Otóż władze Kondratjewa i łagru zmieniły swoją decyzję i pozostawiły go w miejscowym szpitalu. Nikt nie tłumaczył się mu ze zmiany decyzji i, prawdę powiedziawszy, Zawiślańskiego niewiele to obchodziło. Zajmował się tym, co zwykle i jedyna zmiana, jaka zaszła w jego życiu, to brak rodziny u boku. Tylko co z tego, jeśli ich obecność wywoływała w Pawle poczucie winy i bezradności. Postanowił, że teraz skoncentruje się na pracy i może dzięki temu uda mu się uratować kilka ludzkich istnień.

      Kolejny raz musiał złożyć wizytę w ambulatorium na terenie zamieszkiwanym przez polskich zesłańców, ponieważ znowu wybuchła epidemia tyfusu, która dziesiątkowała wymęczoną do granic możliwości ludność. Teraz jednak nie mógł spodziewać się, że władze zarządzą masowe szczepienia, bo wojna spowodowała, że środki na te kwestie ograniczono do niezbędnego minimum. Paweł jednak nie panikował, robił, co mógł i patrzył, jak każdego dnia jego pacjenci odchodzili z tego świata. Nie potrafił się już nad tym rozczulać, najwyraźniej człowiek mógł przywyknąć do wszystkiego.

      Wracał błotnistą drogą do wsi, grzęznąc niekiedy po kolana. Niestety, tym razem nie mógł liczyć na transport, bo po takim grzęzawisku żaden wóz nie byłby w stanie przejechać. To rodziło kolejne kłopoty i problemy z dostawami podstawowych rzeczy. Każdego dnia próbowano rękami zesłańców utwardzać drogę balami i świerkowymi gałęziami, ale po kilku godzinach wszystko wyglądało jak przedtem. Czyli jak bagno.

      Błoto rozbryzgiwało się pod jego stopami, gdy stawiał kolejne kroki, a w dodatku odnosił dziwne wrażenie, że ktoś za nim idzie. Zatrzymał się i włączył latarkę. Omiótł snopem światła okolicę i w istocie ujrzał stojącego pod jednym z drzew człowieka. Po chwili postać zniknęła. Paweł Zawiślański niespecjalnie wierzył w duchy i inne nadprzyrodzone zjawiska, ale tym razem zrobiło mu się nieswojo. Przełknął ślinę i krzyknął po polsku:

      – Jest tam ktoś?

      – Hilfe. – Usłyszał cichy głos. Głos mówiący po niemiecku.

      – Kim jesteś? – zapytał Paweł, również po niemiecku.

      – Uciekłem z obozu – odpowiedział człowiek.

      Paweł z jednej strony odetchnął, że nie są to żadne duchy, jednak fakt, że ma do czynienia z niemieckim uciekinierem również nie napawał optymizmem. Zapewne ów człowiek był żołnierzem niemieckim i zamiast do obozu jenieckiego trafił do łagru, by tutaj umrzeć, wykonując katorżniczą pracę. Poza tym nie miał pojęcia, czego ten człowiek od niego może oczekiwać.

      Paweł przeszedł nie bez trudu na drugą stronę drogi i podszedł do proszącego o pomoc człowieka. Niewiele widział, jedynie zarys potężnej postaci.

      – A więc uciekłeś z obozu – westchnął Paweł, bo pomyślał, że mężczyzna tym czynem właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci.

      – Tak. Tam było bardzo ciężko. Ale teraz wpadłem w jakieś sidła i pokaleczyłem sobie nogę. Nie dam rady bez opatrzenia pójść dalej.

      – Człowieku, czy wiesz, że każdy, do kogo zwrócisz się o pomoc, ma obowiązek zgłosić to na posterunek? Nikt ci nie pomoże, w przeciwnym razie skończy w obozie razem z tobą. Nikt nie zaryzykuje, zwłaszcza dla Niemca.

      – Ty też mi nie pomożesz? – zapytał niemal rozpaczliwie uciekinier.

      – Ja też jestem więźniem. Chwilowo oddelegowanym do pracy tutaj. Jeśli ci pomogę i wpadnę, wrócę do łagru i jeszcze mi dowalą ze dwadzieścia lat. Jestem Polakiem, potraktują to jako zdradę – odparł dość stanowczo.

      – Dobrze… – jęknął człowiek. – Tylko nie mów, że mnie spotkałeś.

      – Nawet nie wiem, jak wyglądasz – prychnął Zawiślański i ruszył w stronę Kondratjewa.

      Po chwili


Скачать книгу