Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy. Joanna Jax
do tego celu również namioty.
Zdawało się, że w obozie wieje pustką. W administracji siedział jeden pobladły mężczyzna i z trudem wypisywał im przydziały.
– Co tu się dzieje? – zdziwił się Edek. – Pomór jaki czy coś?
– A żebyś wiedział. Wylęgło się tego cholerstwa tyle, że padamy jak muchy. Niedługo to nawet nie będzie komu leczyć. Zresztą jak leczyć, kiedy nie ma czym? Żeście do piekła trafili… – mruknął mężczyzna.
– Jakiego cholerstwa? – zapytał zaniepokojony Błażej, bo w istocie było tutaj dość przerażająco.
– Komary malaryczne – powiedział złowieszczo mężczyzna. – Wszyscy chorzy albo już na tamtym świecie. Nie ma komu pracować, nie ma komu gotować czy pilnować magazynów. Umieralnia, chłopaki. Właśnie przybyliście do umieralni.
– A żeby to krew zalała! – warknął Edek. – Ledwie co uszedłem z życiem, jak wybuchła epidemia tyfusu, a teraz zdechnę na malarię.
– Słuchajcie, trzeba się zameldować u tych oficerów, co z nami przyjechali, niech nam jak najszybciej dadzą kwaterunek i rozdzielą zadania. Przecież trzeba im tutaj pomóc – jęknął Błażej, a widmo wojskowych szkoleń oddaliło się na bliżej niesprecyzowany czas.
– Chyba nie ma wyjścia. Ten jeden, to pamiętam, Towarnicki się nazywał. – Edek wzruszył ramionami i chociaż nie był zbytnio zadowolony z takiego stanu rzeczy, ruszył za Błażejem do wskazanego przez pracownika administracji baraku.
Po kilku dniach Błażej doszedł do wniosku, że Jungijul to była w zasadzie przerwa wakacyjna, a teraz powrócił do ciężkiej harówki. Ponieważ większość pracowników obozu i żołnierzy była zmożona tyfusem i malarią występującą pod rozmaitymi postaciami, należało za nich wykonywać zadania. Personel szpitala również dziesiątkowany był przez choroby, a ci, którzy uniknęli zakażenia, mdleli z wycieńczenia.
Tuż obok obozu wojskowego usytuowano namioty dla przybywających zewsząd cywili. Młodzi mężczyźni wstępowali do wojska, pozostali zaś czekali na decyzję dotyczącą opuszczenia przez nich Związku Sowieckiego. Napięcie sięgało zenitu, bowiem niekiedy okazywało się, że ludzie pokonywali tysiące kilometrów, by dostać odmowę wyjazdu. Najgoręcej zrobiło się wśród osób żydowskiego pochodzenia.
Tłumy ludzi nie odstępowały punktów administracyjnych ani na krok. Ich przedstawiciel, Aaron Szmul, wymachiwał rękami przed polskim oficerem i krzyczał:
– Ja jestem Aaron Szmul, polski Żyd. Ja, panie oficerze, jestem z Nowogródka. Ja i moja cała familia. I teraz mówisz mi pan, że ja jestem Żyd, ale nie polski. No jakże to tak?
– Panie Szmul, pan jesteś i Polak, i polski Żyd, i ja do pana nic nie mam. Ale ja mam tutaj napisane… – Młody porucznik pukał palcem w jakąś płachtę papieru. – …że was zabrać nie mogę. Jak pana syn wstąpi do naszej armii, to najbliższą jego rodzinę mogę zabrać. Reszty nie zezwalają. Sowieci, a nie my.
– A kiedy ja, panie, córki mam trzy. I żadnego syna. A może by pan porucznik tak się ożenił z moją Rabe? Albo z Sarą?
– Panie, ale ja żonaty jestem – jęknął porucznik, po czym powrócił do baraku.
Błażej stał z boku i przyglądał się scenie. Najwyraźniej pomysły fikcyjnych ożenków nie były czymś nietypowym. Kto wie, może gdyby ten Żyd nie był taki pyskaty, sam zaproponowałby pomoc w postaci ożenku z którąś z jego córek.
– Ty się, Aaron, nie słuchaj, co on do ciebie mówi. Polaki to nas nigdy nie lubiły, pewnie żadnych ukazów nie ma. Idziemy na posterunek, nie będą nas Polaki tak traktować. Faszyści! – warknął jeden z mężczyzn.
– Masz ty rację, Salomon, nam trzeba iść i skargę złożyć. – Szmul wymachiwał rękami i był bardzo rozzłoszczony.
– A to Żydki się znorowiły – mruknął pod nosem Błażej i postanowił sprawdzić, czy wrzawa się uspokoi, czy naprawdę grupa żydowskich przybyszy uda się na skargę do NKWD.
W istocie chwilę potem grupa Żydów wyruszyła do miasteczka, by donieść na polską administrację obozu. Powrócili pod wieczór, jeszcze bardziej wzburzeni niż przedtem. Tym razem trafili na Grzegorza Ossowieckiego, który przybył z Jungijul na przegląd polskiego obozu.
– Panie Szmul! – odezwał się ostro Ossowiecki. – Pan pozwoli ze mną.
– Ja sam nie pójdę, pan jesteś polski faszysta, pan mi jeszcze krzywdę jakąś zrobisz. – Szmul nieco się wystraszył.
– To weź pan ze sobą żonę, jak się pan tak boisz. – Ossowiecki uśmiechnął się kwaśno.
Kilka osób zaśmiało się głośno, a Aaron Szmul poczerwieniał ze złości. Uchodził za bohatera, a teraz ktoś próbował zrobić z niego tchórza. Wszedł za Grzegorzem do baraku. Ossowiecki podał mu instrukcję i powiedział:
– Niech pan czyta, panie Szmul.
– A co ja mam czytać, a po co mnie czytać? – wzdrygnął się Szmul.
– No, czytaj pan. Może następnym razem, zanim wyzwiesz mnie pan od parchów i faszystów, to się pan porządnie zastanowisz. – Głos Ossowieckiego robił się coraz mniej przyjemny.
– Ale kiedy mnie powiedziano na posterunku, że oni nas wcale zatrzymywać nie chcą, tylko wy nie chcecie nas zabrać, bo Żydów jak psów nienawidzicie – mruknął Szmul.
– Panie Szmul, tu jak wół jest napisane, że Żydzi zostali wyłączeni z ewakuacji zgodnie z zaleceniem sztabu Azjatyckiego Okręgu Wojskowego Armii Czerwonej. Tyle cośmy wywalczyli, to możliwość, byście w naszej armii służyć mogli. A wtedy najbliższa rodzina może wyjechać. Najbliższa, panie Szmul. Więc jak pan nie masz syna, co by się do armii nadawał, znajdź pan jakiegoś żołnierza i ożeń go z pańską córką.
– Przecież ja do tamtego to nie na poważnie mówiłem. No gdzie ja bym córkę Polakowi oddał. I w dodatku gojowi – mruknął Szmul i wyszedł urażony z baraku.
– Ale to my jesteśmy antysemitami, co, panie Szmul? – burknął Grzegorz na odchodne.
Ta ostra rozmowa chyba jednak pomogła, bo ludzie przestali oblegać barak, ale wciąż mówili, że Polacy to antysemici i faszyści.
– Co za ludzie, jakbyśmy mało mieli problemów. – Ossowiecki otarł pot z czoła i zwrócił się do Błażeja: – Musisz mi pomóc. W wojaczce przeszkolisz się innym razem. Muszę jechać do Iranu i tam wszystko przygotować, a potem wrócić tutaj i do Jungijul, po rekrutów i cywilów. Najpierw Związek Radziecki będą opuszczać chorzy i sieroty. Miałem tu zorganizować całą ekipę, ale większość leży zmożona malarią. Nie można już czekać, część naszych ludzi już tam poleciała. Każde opóźnienie to kolejne ofiary. Zostaniesz przeniesiony do administracji i logistyki i będziesz podlegał pod moje zwierzchnictwo.
– Tak jest, poruczniku. – Błażej odmeldował się jak należy.
– Szybko się uczysz. – Grzegorz uśmiechnął się smutno i dodał: – Wrócimy za kilka tygodni i rozpoczniemy pierwszą ewakuację.
– Przecież to tłumy ludzi… – jęknął jakby do siebie Błażej i pomyślał, że znowu pojawi się w Jungijul i zobaczy bliskie mu osoby.
– Nie martw się, Rosjanie opanowali przewożenie wielkiej liczby osób do perfekcji – mruknął Grzegorz.
Błażej ucieszył się z nowego rozkazu. Liczył, że w tym obozie rozpocznie swoje żołnierskie życie,