Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson


Скачать книгу
Ponieważ różnicie się od innych rebelianckich Kherów. Jest w was coś innego… Od kilku lat badamy wasze DNA, ale nie doszliśmy jeszcze do sensownych wniosków. Cokolwiek jednak odkryją nasi uczeni, ważne jest to, że dwukrotnie udało wam się odeprzeć imperialnych Kherów.

      – Ach. Pokonaliśmy Imperium, więc chcecie, żebyśmy byli dostępni, gdy znów się zjawią?

      Roześmiał się cicho.

      – Nie pokonaliście Imperium. Sprawiliście, że wycofali się i przemyśleli swoje działania. To niesamowite osiągnięcie, ale jeszcze nie zwycięstwo. Wygranie tego konfliktu wymagać będzie wielu pokoleń, jeśli w ogóle jest możliwe.

      – Dobra, mniejsza z tym. Ziemia zrobiła na was wrażenie, więc nam pomagacie. Myślicie długoterminowo.

      – Pokonany gatunek musi tak myśleć. W waszej Galaktyce jesteśmy wyrzutkami, odciętymi od ojczystych światów i wygnanymi w mrok. Żyjemy w gromadach gwiezdnych otoczonych przez nicość. To jak żyć na paru samotnych wysepkach.

      Zamyśliłem się.

      – Hm, a jednak przybywacie tu z łatwością. Dlaczego nie wykorzystacie tych swoich transmatów, by najechać bezpośrednio Imperium i pokrzyżować im szyki?

      – Gdyby to tylko było takie proste… Mają sposoby na zablokowanie nas.

      – Ale nie my, na Ziemi. Tu przychodzisz, kiedy chcesz.

      Godwin wzruszył ramionami. Jego nastawienie nieco mnie wkurzało.

      – Czym ty właściwie jesteś? – spytałem. – Znaczy się pod spodem, kiedy nie udajesz człowieka? Wyglądasz jak osa albo dżdżownica czy jakiś rodzaj pająka?

      – Moja forma jest taka, jaką ją widzisz. To moją świadomość przeniesiono do tego ciała. Obecna forma mojej osoby nie ma znaczenia. Ten kształt wybrano, by was nie niepokoił.

      – Hmm… Dziwne. Więc gdzie indziej jest jakaś inna wersja Godwina? Może śpi?

      – Nie, ciała nie są zwykle utrzymywane przy życiu w momencie transferu świadomości. Łatwiej się ich pozbyć i wytworzyć nowe u kolejnego celu.

      Zmrużyłem lekko oczy. Byłem pod wrażeniem. To, co opisywał, wykraczało poza moje pojęcie. Czy te istoty naprawdę mog­ły podróżować po kosmosie, przenosząc umysły z jednego ciała do drugiego? Miało to jednak coraz więcej sensu.

      – Dlatego wyglądałeś wcześniej jak Jones, a teraz znowu jesteś Godwinem, prawda? Musiałeś użyć transmatu albo czegoś takiego.

      – Właśnie. Zdajesz sobie sprawę, że nie ma czegoś takiego jak natychmiastowy przesył materii, prawda? Nie bez ogromnej mocy i bardzo zaawansowanego sprzętu. Transmat tak naprawdę wysyła sygnał dalekiego zasięgu, przekraczający prędkość światła dzięki sztuczkom z dziedziny fizyki kwantowej. Budka, do której wchodzisz, nie przesyła osoby, ale dezintegruje ciało i tworzy kopię w miejscu docelowym.

      – To okropne!

      – Nie, gdy się do tego przyzwyczaisz. Dla mnie to nic straszniejszego niż ścięcie włosów. To także bezbolesne usunięcie niepotrzebnej materii, czyż nie?

      Im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej mnie przerażało. Ludzie, którzy używali transmatu, uważali, że są przenoszeni na ogromne odległości, ale to było kłamstwo. Urządzenie dezintegrowało ich i odbudowywało gdzie indziej.

      – Więc nie masz jednej prawdziwej formy? Czy kiedyś ją miałeś?

      – Oczywiście. Ale to było dawno temu. W końcu nazywają nas Nomadami. Nie mamy domu, nawet nasze ciała są tymczasowe.

      Na samą myśl o tych kosmitach przechodziły mnie ciarki, ale zmusiłem się do uśmiechu.

      – To szalenie ciekawe – powiedziałem. – Ale skoro już jesteś dziś taki gadatliwy, może powiedz mi, co tu robisz. Dlaczego nachodzisz wciąż właśnie mnie?

      – Spośród miliardów istot na tej planecie niewiele jest wartych uwagi. Ty akurat się do nich zaliczasz. Moi zwierzchnicy mają nadzieję, że Ziemia w przyszłości stanie się jeszcze bardziej uciążliwa dla Imperium.

      Zaczynałem łapać. Nie mieliśmy wygrać wojny z Imperium. Mieliśmy je wkurzyć.

      – Więc Nomadzi planują coś większego…

      Godwin wyglądał przez chwilę na zaskoczonego, ale szybko się opanował.

      – Zawsze planujemy. Zawsze szukamy drogi do odzyskania naszych rodzimych gwiazd. Widzisz w tym coś złego?

      – Nie, skądże. To całkowicie zrozumiałe. Po prostu nie jestem pewien, czy z punktu widzenia Ziemi jesteście sojusznikami.

      Godwin wziął głęboki oddech.

      – Blake, dla dobra zarówno naszego, jak i waszego, powinieneś zrozumieć, że stawki w tej wojnie są ogromne. Nikt tak naprawdę nie jest waszym przyjacielem. Nawet rebelianccy Kherowie, którym najbardziej ufasz.

      Nie podzielałem do końca jego opinii, bo wiedziałem, że niektórzy z Rebeliantów przedkładali honor i przyjaźń nad życie. Inni, tacy jak Fex, rzeczywiście obracali się jak wiatr zawieje.

      Czy ktoś z nich ryzykowałby jednak istnienie swojej ojczystej planety dla przyjaźni? Nie byłem pewien.

      Dostarczywszy nowe „instrukcje” na kolejne spotkanie z Fexem, Godwin odszedł. Zapewniłem go, że przekażę jego rady zwierzchnikom, ale nie mog­łem gwarantować, że Ziemia się podda. A nawet w to wątpiłem.

      – Co za strata – odparł i pokręcił głową.

      Gdy wróciłem do kwatery, przez resztę nocy nie mog­łem zasnąć.

      Czy Godwin miał rację? Czy rezygnacja z suwerenności, by pozwolić Fexowi na „ochronę” Ziemi, była słuszną decyzją? Nie mog­liśmy tego wiedzieć i była to gorzka pigułka do przełknięcia.

      9

      Jak zdarzało się często w przeszłości, ziemskie rządy niechętnie sięgały do skarbca, dopóki nie doświadczyły realnego zagrożenia. Przez ostatnie kilka lat naszą przestrzeń odwiedzało wiele groźnych okrętów kosmicznych, ale niewielu ludzi ginęło. Niektórych, jak mnie, porywano i kazano nam walczyć w kosmicznych bitwach, ale nawet większości z nich udawało się przeżyć. Teraz wszystko się zmieniło. Ziemia była świadkiem kosmicznego starcia. Pojawiły się trzy wielkie okręty, leciały z wrogimi zamiarami na naszą planetę, a nasze małe jednostki je zaatakowały. Odstraszyliśmy przeciwnika, ale nie mog­liśmy już czuć się komfortowo.

      Kolejne tygodnie, co zrozumiałe, pełne były gorączkowej aktywności. Ziemia zaczęła na dobre szykować się do wojny.

      – To wojna – oznajmił admirał Vega zgromadzonym wokół stołu ponurym oficerom. – Nie miejmy złudzeń. Przybyli tu, zagrozili nam i się obroniliśmy. Ale to zdecydowanie nie koniec.

      Przemawiał nieco zbyt dramatycznie, ale musiałem się z nim zgodzić. Po kilku kolejnych pełnych patosu zdaniach Vega odwrócił się do mnie.

      – Znacie państwo kapitana ­Blake’a, a na pewno wszyscy o nim słyszeli. To nasz najbardziej doświadczony oficer floty kosmicznej. Poprowadzi resztę tego seminarium.

      Admirał ruszył do wyjścia i przechodząc obok mnie, spojrzał surowo.

      – Jeśli ktoś zaśnie, należy go rozstrzelać.

      – Tak jest. Bez ostrzeżenia.

      Oficerowie spojrzeli po sobie. Paru się zaśmiało, ale nikt nie był pewien, czy to żart. Obaj mieliśmy kamienne twarze.

      Vega w końcu wyszedł i uczestnicy szkolenia stali się teraz moim problemem.


Скачать книгу