Sprawiedliwi. Maryla Ścibor-Marchocka
się zobaczyć po tym wszystkim. Jak cudnie wiedzieć, że przeżyły obie…
– A Kazik?
– Nie wiem. – Irenka popatrzyła w bok – Wiem tylko, że zostawił małą w zbożu i dalej biegł sam. Chyba chciał ich odciągnąć od nas.
Więc były już we dwie. Stefa wzięła na kolana Wiesię, Irenka Krzysia. Robiło się ciemno. I chłodno. Nie było ich czym przykryć, ani jak osłonić od rosy. Tyle, że gdy osiadła, dały dzieciom źdźbła pełne kropel do wyssania. „Nie martw się” pomyślała Irenka „Pan cię nakarmi”. Uśmiechnęła się wdzięczna Bogu. Ale Dobry Bóg miał dla nich jeszcze jeden prezent tej nocy. Ciemno już było, gdy Irenka usłyszała szelest zboża i jakieś ostrożne kroki. Przywarła do ziemi zakrywając sobą Krzysia. Znieruchomiała. Jeszcze chwila i… Kazik! Kazik! Żywy! Cały! Odnalazł ich na tym wielkim polu! Z taką czułością wita się tylko tych, co z krainy umarłych wracają do świata żywych.
Kazik przeprowadził rodzinę dalej, głębiej, w łan. Z półtora kilometra od szosy (by nikt nie słyszał płaczu dzieci), niedaleko łąk (bo łatwiej obserwować okolicę). Była tam wśród pola mała dolinka dobrze osłonięta ze wszystkich stron. Przyniósł siano z łąki. Pościelił. Poukładali dzieci w tym sianie. Przyniósł drugie tyle i nakrył je niby kołderką. Tylko buzie im wystawały i zadarte nosy. Pocałował te nosy. Obok położyły się Irenka i Stefa. Je też przykrył. Ruszył polem do łąki, ale nie na wprost, tylko łukiem, by, gdyby wyśledziły go czyjeś oczy, nie zdradzić kryjówki najbliższych. Postanowił pójść do Czepiuka. Czepiuk był Ukraińcem. Mieszkał na skraju wsi. Jego dom nie spłonął. Ale Czepiuka nie było w domu. Czepiuka, ani Czepiukowej. Pies na łańcuchu. W oborze cieliczka. W chlewiku świnka. Tylko gospodarzy brak. Przecież nie będzie grzebał ludziom po garnkach pod ich nieobecność! Rozejrzał się. Wiśnie. Tylko w co by tu… Wiadro. Nie, w wiadro trzeba wziąć wody. Wody będzie potrzeba dużo. Jutro znów będzie upał. Garnek. Na płocie się suszy. dobra nasza. W garnek uzbierał wiśni, do wiadra nabrał wody. Cicho, ostrożnie, (głupio by było teraz zginąć od jakiegoś patrolu, skoro się wczoraj przetrwało TAMTO) wracał do ukrytej w zbożu rodziny. Świtem poszedł ponownie do Czepiuka. Czepiuk musi przecież wrócić nakarmić zwierzęta. Usiadł w zbożu tuż przy jego gospodarstwie. Czeka. Dobrze już było koło południa, gdy przyszli oboje. Poszli obrządzać. Kazik wyszedł z kryjówki. Gdy go zobaczyli z przerażeniem zaczęli uciekać. Próbował ich gonić, ale bez skutku. Bał się patroli. A poza tym brał go pusty śmiech: po tym wszystkim, co się stało to Ukraińcy uciekają przed nim, Polakiem! No ale nadal nie zdobył jedzenia dla dzieci. Dzień zszedł na bezskutecznych poszukiwaniach i obserwacji okolicy. Wciąż nie było bezpiecznie. Pojawiały się patrole. Przeczesywały pogorzeliska, zarośla, pola. Nawoływali po polsku, że można już wychodzić, że nikogo nie ma. Przywoływali polskie imiona. Gdy ktoś się odezwał, gdy znaleźli czyjąś kryjówkę, gdy ktokolwiek wśród trupów się poruszył… Kazik wielokrotnie próbował nie słyszeć, zatkać uszy, nie myśleć. Nie dało się. Więc tylko modlił się modlitwą za konających i prosił Boga o szybką śmierć dla tych męczenników. O zmroku poszedł do domu. Właściwie: na miejsce domu. Bo domu nie było. Z zabudowań nie zostało nic. Nad ciepłym jeszcze pogorzeliskiem unosił się swąd. Kwiaty Ireny, tak starannie pielęgnowane na klombie, całe zdeptane, stratowane. Pomyślał o swoich arabach: cóż… jak ich nie zabili, będą ciągnąć chłopskie pługi. Biedne konie! Cóż zawiniły, że polskie. Przypomniał mu się „Koń na wzgórzu” Małaczewskiego. Nihil novi. Nihil novi. A jednak, coś ocalało: piwnica. Piwnica w ziemiance na skraju sadu. Zszedł ostrożnie do środka. Jest: mleko. Zsiadłe mleko. Cudne, gęste. A to się Irenka ucieszy! Wlał mleko do wiadra. Niósł ostrożnie, by nie uronić ani kropli. Walizka! Walizka z prowiantem od tylu tygodni szykowanym przez Irenę! Leży przy drodze. O! teraz już wiedział, że przetrwają. Bogu niech będą dzięki! Na skraju pola zobaczył panie Jaroszyńskie. Leżały skulone. To musiały być kule rozrywające. Biedne kobiety nie uciekły zbyt daleko. Zmówił pacierz nad nimi. Przeżegnał trupy znakiem krzyża. Nie może nic więcej. Musi je tak zostawić. Poszedł łanem przed siebie. Do kryjówki w dolince było w sumie ze dwa kilometry. Po drodze, w zbożu, odnalazł niedobitków. W sumie trzynaście osób. Wielka radość bo i mama i stryj Bronisław żyją. Ale niektórzy ranni. Gdzie indziej maleńkie dzieci. Dzielił się z tymi ludźmi swymi skarbami. Dzielił się tym co miał: mlekiem, ostatnim mlekiem od własnych krów, prowiantem z walizki. Do dolinki doniósł niewiele: tyle tylko, by starczyło na następny dzień. Bez pomocy kogoś z zewnątrz nie dadzą rady. Więc jeszcze tej nocy wrócił pod dom Czepiuka. Czekał całą noc. Rankiem zobaczył go. Szedł. Rozglądał się. Wyraźnie wylękniony. Ostrożny. Ale szedł: zwierzęta przecież już dwa dni nic nie jadły. Kazik tym razem był mądrzejszy: poczekał, aż Czepiuk wejdzie do stajni, wtedy wskoczył za nim i przymknął wrota.
– Ne wbywajte mene! (Nie zabijaj mnie!) – wrzasnął błagalnie i zasłonił się widłami.
– Czepiuk! Uspokój się! Nic ci nie zrobię!
– Ty ne wbjesz mene? (Ty mnie nie zabijesz?) – trzymał widły wciąż wysoko.
– Nie. Czepiuk, nie bój się. Ja tobie nic nie zrobię. Potrzebuję dla dzieci mleka i chleba.
– Prynesu, (Przyniosę) – oczy miał jeszcze wielkie, przerażone, ale widły opuścił – dzie? (gdzie?).
– Koło mojego domu, na miedzy w zbożu. Tam zostawisz. Wieczorem. Jak się ściemni.
– Prynesu (Przyniosę) – chwilę milczał, a potem podniósł na Kazika pełne bólu oczy – A twoja drużyna, Irena żywa?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.