Maestro z Sankt Petersburga. Camilla Grebe

Maestro z Sankt Petersburga - Camilla  Grebe


Скачать книгу
przystanął, zapalił papierosa i mocno się zaciągnął. Snop światła latarki przesuwał się po murze pokrytym plamami wilgoci i w końcu zatrzymał się na czerwonych drzwiach. Sądząc po wypisanych odręcznie szyldach, w lokalu miało siedzibę wiele firm działających w branży importowo-eksportowej. Szofer wyjął pęk kluczy tak ciężki, że można by go chyba użyć jako kotwicy dla niewielkiej łodzi w porcie. Do każdego klucza była przyklejona karteczka. Zręcznymi ruchami szybko wyszukał stary mosiężny klucz i otworzył zamek.

      Za drzwiami było kolejne pomieszczenie. Ktoś przycisnął włącznik światła i po chwili z lekkim trzaskiem rozbłysły jarzeniówki. Stali w wąskim korytarzu, długim może na dziesięć metrów. Po obu jego stronach znajdowały się drzwi z tabliczkami. Fredrik się domyślał, że firmy, które zajmują te lokale, po prostu je sobie zarekwirowały. Na betonowej podłodze nie walały się żadne śmieci poza kupkami niedopałków tu i ówdzie.

      – Na samym końcu – powiedział szofer, dorzucając swojego peta.

      Od ścian poodpadały całe płaty tynku, skądś dochodził odgłos kapiącej wody. Pod samym sufitem biegły wzdłuż korytarza rury i przewody, przeplatały się ze sobą, tworząc niemal organiczne formy. Fredrikowi nasunęło się porównanie z wielkim drzewem, pod którym stoi i patrzy na konary.

      Zatrzymali się przed drzwiami na końcu, klient spojrzał na niego, następnie wyciągnął rękę do kierowcy. Ten zaś, nie mówiąc ani słowa, wyjął z kieszeni jakiś czarny metalowy przedmiot i wręczył go klientowi.

      To był pistolet.

      Zimne światło jarzeniówek odbijało się w ciemnym metalu.

      – Jezu, o co tak naprawdę tutaj chodzi? – spytał Fredrik, ale nie doczekał się odpowiedzi. Kierowca ponownie sięgnął do kieszeni kurtki i wygrzebał drugi identyczny pistolet. Podał go Fredrikowi, który mimo pierwszego impulsu nakazującego mu nie brać broni poczuł, jak jego dłoń odruchowo zaciska się na chłodnej rękojeści. Nie strzelał od czasu, kiedy był w woju. Nie miał nawet pewności, czy jeszcze pamięta, jak się to robi. Skądś z głębi docierały odgłosy przyłtumionego postukiwania i skocznej muzyki.

      – No dobra, chłopaki, chyba musicie mi coś wyjaśnić. Po co wam ta broń? Czego się boicie?

      Kierowca, wysoki i potężny jak kulturysta, zignorował jego pytanie. Podciągnął tylko dresowe spodnie, które opadły mu niemal do połowy owłosionego tyłka, i dłonią na płask uderzył kilka razy w drzwi. Muzyka w środku umilkła i Fredrik usłyszał zbliżające się kroki.

      Klient odwrócił się do niego. Nagle nie wyglądał już wcale na takiego małego, wręcz jakby urósł w drodze do tego zapuszczonego „biurowca”. Całkiem zmieniła się jego cała postawa, co nadało mu kompletnie inny wizerunek: nie było śladu po poprawnym, uprzejmym biznesmenie, który niecałą godzinę temu siedział naprzeciw niego i grzecznie podpisywał umowę.

      Teraz zmierzył go wzrokiem.

      – Czego się boimy? Niczego, do cholery!

      Drzwi otworzył młody mężczyzna w dżinsach i poplamionej koledżówce z napisem „Princeton” na piersi. Wyraźnie osłupiał, a papieros, który miał w kąciku ust, spadł na podłogę – nie ulegało wątpliwości, że spodziewał się innych gości. Spróbował zatrzasnąć z powrotem drzwi, lecz kierowca zdążył już wsunąć swojego makarowa do środka.

      – Tatiana, znikaj – wrzasnął mężczyzna w bluzie w głąb lokalu, podczas gdy kierowca napierał na drzwi.

      Fredrika ogarnęło przejmujące poczucie odrealnienia. To wszystko nie mogło dziać się naprawdę – ludzie ulegają wypadkom na ulicy albo naparzają się w knajpach. Zdarza się też, że spadają samoloty. Ale tutaj to było zupełnie co innego. Oto nagle stał się częścią jakichś przestępczych porachunków. Nie wiedział nawet, gdzie są ani po co tu przyjechali. A tym bardziej nie wiedział, dlaczego w ogóle jego klient chciał go tu zabrać.

      W ciasnym pomieszczeniu stały dwa biurka, kilka komputerów i jeden wysiedziany skórzany fotel. Na podłodze leżały pliki listów i stosy teczek bezładnie rzuconych jedne na drugie. Gołe ściany były brudnoszare, tu i ówdzie jednak jaśniejsze prostokątne plamy zdradzały, w którym miejscu wisiały kiedyś obrazy. Pod sufitem leniwie dyndała w tę i z powrotem samotna żarówka.

      Kobieta, najwyraźniej rzeczona Tatiana, stała na jednym z biurek, próbując się dostać do okna zabitego płytą pilśniową. Kiedy odchyliła się do tyłu, uderzyła w lampę, która odbiła się od przeciwległej ściany. Kierowca rzucił się do biurka i chwycił kobietę za nogi. Ona zaś wrzasnęła przeraźliwie i runęła do przodu. Chociaż próbowała się oprzeć na rękach, uderzyła twarzą o blat, kiedy kierowca usiłował ściągnąć ją na dół. W końcu zrobiła półobrót i wylądowała na plecach na podłodze. Strużka krwi płynęła jej z rozciętej wargi po brodzie i ściekała niżej, na dżinsową kurtkę.

      – Puszczaj mnie, pieprzony pedale! – wrzasnęła, wymachując blisko twarzy kierowcy niebezpiecznie cienkimi obcasami.

      – Stul pysk, suko!

      Jednym gwałtownym ruchem szofer obrócił kobietę, przycisnął ją brzuchem do podłogi i odwiódł jej ręce do tyłu. Kobieta wrzasnęła znowu, ale tym razem nie dało się odróżnić słów. Z jej gardła dobywał się jedynie głuchy ryk.

      Fredrik poczuł się tak, jakby spod stóp umykała mu podłoga. Na chwilę zdołał oderwać wzrok od kierowcy oraz kobiety i odwrócił się, szukając wyjaśnienia tego, co tu się działo.

      Za nim stał jego klient z bronią wymierzoną w dwudziestolatka w koledżówce.

      – Siadaj – powiedział spokojnie, wskazując fotel.

      Młody mężczyzna cofnął się powoli i opadł na skórzany fotel. Niechcący zawadził stopą o radiomagnetofon stojący na podłodze i znowu włączyła się muzyka.

      – I wyłącz to gówno! – wrzasnął klient Fredrika na całe gardło, aby ją przekrzyczeć.

      Chłopak wychylił się do przodu, ale nie dosięgnął stereo – może był zbyt przerażony, żeby znaleźć właściwy przycisk. W końcu wyrwał wtyczkę z kontaktu w ścianie.

      Zaległa cisza.

      Lampa pod sufitem kołysała się dalej, powodując, że przez pokój przemykały w tę i z powrotem niespokojne cienie. Fredrik stwierdził, że z każdą chwilą narasta w nim poczucie nierzeczywistości i coraz bardziej umyka mu grunt spod nóg. Uderzyła go pewna myśl – tyle razy zastanawiał się nad tym, czy kiedyś nie przyjdzie mu zapłacić sporej ceny za to, że asystuje podejrzanym biznesmenom o kreatywnym podejściu do finansów i kwestii podatkowych. Czy ten dzień właśnie nadszedł?

      Jego klient zaczął chodzić w tę i we w tę po ciasnym pomieszczeniu. Zupełnie tu nie pasował w tym swoim szytym na miarę ciemnoszarym garniturze, z gładko ulizanymi włosami. I z pistoletem w ręku.

      – Pieprzone gnoje! Jesteście jak szczury. Myśleliście, że uda się wam mnie oszukać? Ja widzę wszystko, wiem dokładnie, ile benzyny podprowadziliście z naszych stacji i komuście ją sprzedali. Wiem, od kiedy to się ciągnie, gdzie szczacie i z kim się bzykacie.

      Przerwał i wskazał czarną skrzynkę wbudowaną tuż pod sufitem w prawym rogu pokoju. Fredrik, mrużąc oczy, spojrzał do góry, gdzie spotkał obojętne czarne oko kamery.

      – Naprawdę wierzyliście, że dam się nabrać? Ja? – kontynuował jego klient. – Wszystko jest nagrane.

      Gdzieś rozległo się trzaśnięcie drzwi. Kroki w korytarzu były coraz bliżej.

      – Tylko


Скачать книгу