Maestro z Sankt Petersburga. Camilla Grebe

Maestro z Sankt Petersburga - Camilla  Grebe


Скачать книгу
zdążył się zorientować, co się dzieje, klient już skierował broń na chłopaka.

      – Siadaj. Tam.

      Chłopak z farbowanymi włosami upuścił torbę na podłogę i całe pomieszczenie wypełnił brzęk tłukącego się szkła. Fredrik poczuł intensywny zapach alkoholu wciskający się do nosa.

      – Siadaj – powtórzył jego klient głosem wciąż opanowanym.

      Farbowany blondyn bez protestu podszedł do fotela i usiadł na podłodze obok swojego przyjaciela. Fredrik patrzył na niego pytającym wzrokiem.

      – Grzeczny chłopak – wymamrotał klient i wyciągnął szyję, aż zatrzeszczały mu kości.

      Podszedł do Fredrika, skinął ku niemu głową i kontynuował:

      – Ten nędzny pedał na fotelu okradł nas na co najmniej milion dolarów. Masz go zastrzelić.

      – Co?

      – Masz kłopoty ze słuchem? Zastrzel go.

      – Ale ja nie umiem… Ja jestem adwokatem.

      Fredrik sam zdawał sobie sprawę, jak żałośnie zabrzmiał jego protest. Był coraz bardziej zrozpaczony. To wszystko jakaś absurdalna pomyłka. On jedynie sporządza umowy, odbywa spotkania i czyta kodeksy. Nigdy, jak daleko sięga pamięcią, nie wyrządził nikomu żadnej fizycznej krzywdy. Przenigdy. Jego życie polegało – w skrócie – na studiowaniu i zarabianiu pieniędzy. Między tymi dwoma zajęciami pozwalał sobie od czasu do czasu porządnie się zabawić, lecz z przemocą nigdy się nie zetknął.

      – To bardzo proste – odrzekł klient. – Po prostu do niego strzel. O tak.

      Podszedł do fotela i przyłożył lufę pistoletu do niewielkiego, niczym nie osłoniętego zagłębienia pod jabłkiem Adama na szyi mężczyzny.

      Mężczyzna w fotelu patrzył na niego wybałuszonymi oczami. Na jego spodniach rozlewała się w kroku coraz większa ciemna plama. Ile on może mieć lat? Pewno ledwie dwadzieścia, pomyślał Fredrik. Nigdy, przenigdy nie byłby w stanie nikogo zabić – a już na pewno nie śmiertelnie przerażonego dwudziestolatka mającego całe życie przed sobą.

      Pokręcił przecząco głową i oznajmił zgodnie z prawdą:

      – Nie umiem.

      Spojrzał na klienta, który westchnąwszy ciężko, cofnął się od fotela i przeszedł do kierowcy i kobiety.

      – Zastrzel go, bo jak nie, to ja zabiję tę dziwkę.

      Kobieta na podłodze wydała z siebie bulgoczący dźwięk. Zdołała uwolnić jedną rękę i daremnie próbowała wbić się paznokciami w beton. Szofer błyskawicznie chwycił jej ramię i jeszcze mocniej wcisnął kolano między jej łopatki. Fredrik usłyszał chrupnięcie pękającej kości.

      – Nie umiem – powtórzył, wpatrując się w broń, jakby w ogóle nie wiedział, co to jest.

      Jego klient pochylił się, odepchnął kierowcę i przytknął pistolet do karku kobiety.

      – No dobra. Ty decydujesz.

      Nagły strzał przeciął ciszę. Ciało kobiety napięło się, drgnęło, po czym z karku zaczęła spływać na betonową posadzkę krew, która zmieszała się z rozlaną wódką i zamieniła w jasnoczerwoną kałużę u stóp Fredrika.

      – Teraz ty zastrzelisz jego – powtórzył klient.

      Fredrik nie był w stanie się ruszyć. Stał jak zamurowany ze wzrokiem utkwionym w chude ciało kobiety, w krew, która wyciekała z otworu na karku. Przez ułamek sekundy miał niemal pewność, że to wszystko tylko mu się śni. Że on i jego przyjaciel zjedli jak zwykle kolację, napili się wódki, za dużo wódki, i teraz, pod wpływem alkoholu, przyśnił mu się koszmar.

      Szofer westchnął i znowu podciągnął sobie spodnie.

      – No strzelaj, inaczej zastrzelę tego drugiego – nie ustępował klient.

      Nastolatek z blond włosami zakwilił głośno.

      – Błagam, błagam! – wymamrotał mężczyzna w fotelu, podczas gdy głowa dygotała mu w takt szlochu, który nim wstrząsał.

      Fredrik nie bardzo wiedział, jak to się stało, ale nagle znalazł się przed fotelem. Zgodnie z instrukcją klienta celował w miejsce na szyi dwudziestolatka. Podszedł do niego na tyle blisko, że widział pulsującą żyłę pod cienką jak papier skórą, czuł zapach moczu. Widział jego strach, śmiertelny strach w zaczerwienionych oczach.

      To nie dzieje się naprawdę. To tylko sen.

      Przymknął powieki i nacisnął spust. Pod wpływem odrzutu zatrzeszczało mu w barku, ból rozszedł się po ramieniu i klatce piersiowej. Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że mężczyzna siedzi bezwładny jak szmaciana lalka z głową opuszczoną na pierś. Krew ciekła po bluzie i skapywała na fotel.

      Fredrik stał nieruchomo, patrząc nieprzytomnie na broń w swojej ręce, następnie podniósł wzrok i spotkał ciemne, puste oko kamery monitorującej.

      Jego klient przeszedł powoli przez pokój, starając się nie wdepnąć w kałużę krwi i wódki, która szybko stawała się coraz większa. Zatrzymał się przed farbowanym nastolatkiem. Chłopak wciąż głośno szlochał.

      – Błagam, błagam. Przysięgam, że nikomu nie powiem. Błagam…

      – Klucze.

      Chłopak sięgnął do kieszeni, wyciągnął plik kluczy i podał go drżącą ręką.

      – Dziękuję.

      Klient wycelował z pistoletu w jasną głowę i nacisnął spust.

      Potem zaległa cisza. Słychać było jedynie deszcz bębniący o pilśniową płytę w oknie.

      Fredrik się ocknął.

      – Czemu go zastrzeliłeś, przecież mówiłeś, że…

      Klient podszedł do niego, stanął obok o głowę wyższego Fredrika tak blisko, że czuć było jego oddech. Powolnym ruchem położył mu dłoń na ramieniu.

      – Teraz wiesz, co się dzieje, jak ktoś nas oszukuje.

      Dziesięć lat później, Moskwa, 2003

      Ulica Spiridoniewska, Moskwa, 6 maja

      Dokładnie w momencie, gdy zderzak miał uderzyć w miękkie ciało, Tom się obudził. I jak zwykle ogarnęły go w równym stopniu przerażenie i bezsilność, kiedy zdał sobie sprawę, że sen nie jest tylko snem, że tego, co naprawdę się wydarzylo, nie da się cofnąć. Odrzucił mokre od potu przykrycie i wcisnął głowę w poduszkę pachnącą jeszcze maglem.

      Teraz sen powtarzał się już rzadziej, lecz intensywność emocji, jakie budził, pozostała taka sama. A poczucie winy i wstydu, które głęboko wżarło się w niego i stało się jego nieustępliwym prześladowcą, narastało. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, jakby chciało przypomnieć, jak bardzo silny, zdrowy i całkiem nietknięty wyszedł z tamtego wypadku i jak mocno tkwi wśród żywych.

      Kolejna wina do dźwigania: jego zdrowie, jego życie, jego sukces. To niesprawiedliwe. Świat jest niesprawiedliwy.

      Odegnał od siebie te myśli, próbując zmaterializować je sobie jako liście porwane i rozwiane przez wiatr.

      Dawno temu, daleko stąd.

      Dziesięć lat, tysiąc kilometrów. Tutaj jest bezpieczny.

      Gdy ucisk w piersi zelżał, zmusił się do skupienia myśli na planie czekającego go dnia: spotkania, protokoły do napisania, lunch, który zamierzał


Скачать книгу