Fjällbacka. Camilla Lackberg
Linda. Jacob w okresie dojrzewania nie przysparzał mu tylu kłopotów. Wyobrażał sobie, że dziewczynki są spokojniejsze i bardziej uległe od chłopców. Tymczasem na głowę spadło mu nastoletnie monstrum, które zawsze ma inne zdanie i robi wszystko, aby spaskudzić sobie życie. Nie podobał mu się głupi pomysł zostania modelką. Wprawdzie ładna z niej dziewczyna, ale rozum niestety odziedziczyła po matce i w twardym świecie mody nie miałaby najmniejszych szans.
– Laine, rozmawialiśmy już o tym, nie zmieniłem zdania. Nie ma mowy, żeby Linda jechała na sesję zdjęciową do jakiegoś podejrzanego fotografa, który po prostu chce ją rozebrać. Linda ma się uczyć i już, nie ma o czym dyskutować.
– Ale ona za rok skończy osiemnaście lat, a wtedy i tak zrobi, co będzie chciała. Nie lepiej ją teraz wspierać, niż ryzykować, że za rok odejdzie od nas na zawsze?
– Linda wie, kto jej daje pieniądze, i zdziwiłbym się bardzo, gdyby zniknęła, nie zapewniając sobie stałego dopływu gotówki. Zapewni go sobie, jeśli będzie się uczyć. Obiecałem jej comiesięczną sumę w zamian za kontynuowanie nauki i obietnicy tej zamierzam dotrzymać. I nie życzę sobie więcej o tym rozmawiać.
Laine nadal splatała i rozplatała dłonie. Zrozumiała, że przegrała, i ze zwieszonymi ramionami wyszła z pokoju. Zamknęła delikatnie drzwi. Gabriel westchnął z ulgą. Denerwowało go jej gadanie. Po tylu latach małżeństwa powinna wiedzieć, że raz podjętej decyzji nie zmieni.
Zadowolenie i spokój wróciły dopiero, gdy znów zabrał się do pisania. Komputerowe programy do księgowania nie zdobyły jego uznania. Uwielbiał mieć przed sobą wielką księgę rachunkową z wypisanymi porządnie szeregami cyfr, sumowanymi na każdej stronie. Skończył i zadowolony rozparł się na krześle. Oto świat, nad którym sprawuje kontrolę.
Przez chwilę Patrik pomyślał, że chyba się pomylił. Czy to możliwe, żeby to był ten sam cichy, spokojny dom, z którego wyjechał dziś rano? Poziom hałasu przekraczał wszelkie dopuszczalne normy. Dom wyglądał, jakby ktoś wrzucił do środka granat. Wszędzie walały się nieznane mu sprzęty, inne leżały nie tam, gdzie powinny. Wyraz twarzy Eriki powiedział mu, że powinien był zjawić się już godzinę, a jeszcze lepiej dwie godziny temu.
Ze zdumieniem doliczył się zaledwie dwójki dzieci i dwojga dorosłych. Zdziwił się, bo robili zamieszanie jak całe przedszkole. Telewizor był nastawiony bardzo głośno, na kanał z kreskówkami Disneya. Nieduży chłopczyk biegał za jeszcze mniejszą dziewczynką z plastikowym pistoletem w dłoni. Rodzice rozsiedli się wygodnie na werandzie. Wielki, fajtłapowaty z wyglądu facet radośnie machnął Patrikowi na powitanie, ale nie zawracał sobie głowy wstawaniem z kanapy. Nie chciał się odrywać od półmiska z ciastkami.
Patrik poszedł do kuchni, do Eriki. Rzuciła mu się w ramiona.
– Kochany, zabierz mnie stąd. Musiałam ciężko zgrzeszyć w poprzednim wcieleniu, że mnie to spotkało. Te dzieci to wcielone diabły, a Conny to – Conny. Jego żona się prawie nie odzywa, kwaśna jak cytryna. Ratunku! Niech się stąd wyniosą jak najprędzej.
– Idź, spokojnie weź prysznic, a ja się zajmę gośćmi. Przecież jesteś cała mokra.
– Dziękuję, prawdziwy anioł z ciebie. Przygotowałam kawę. Piją już po trzeciej filiżance, ale Conny zaczął dawać do zrozumienia, że ma ochotę na coś mocniejszego. Sprawdź, co mamy.
– Załatwię to. Kochanie, już cię tu nie ma, bo jeszcze się rozmyślę.
Dostał całusa, a potem Erika z trudem zaczęła wdrapywać się po schodach do łazienki.
– Ja chcę lody!
Victor zaczaił się za Patrikiem, celując do niego z pistoletu.
– Niestety, nie mamy w domu lodów.
– To idź kupić.
Patrik czuł, jak go ogarnia wściekłość na to bezczelne dziecko, ale postarał się mówić uprzejmie i spokojnie.
– Nie mam zamiaru. Na werandzie są ciastka, możesz sobie wziąć.
– Ja chcę lody!!! – dzieciak wrzeszczał, podskakując. Ze złości aż poczerwieniał na buzi.
– Powiedziałem, nie ma lodów! – Patrik tracił cierpliwość.
– LODY, LODY, LODY…
Victor nie dawał za wygraną, ale z oczu Patrika prawdopodobnie wyczytał, że przebrał miarę. Umilkł i wycofał się z kuchni. Pobiegł z płaczem do rodziców, którzy siedzieli na werandzie, zupełnie nie zwracając uwagi na hałasy dobiegające z kuchni.
– TAATAA, ten wujek jest niedobry! Ja chcę LODY! LODY!
Patrik udawał, że nie słyszy, i z dzbankiem z kawą w dłoni poszedł się przywitać. Conny wstał i wyciągnął rękę. Następnie Patrik miał wątpliwą przyjemność uścisnąć rybią dłoń Britty.
– Victor jest na etapie sprawdzania, jak daleko może się posunąć. Nie chcielibyśmy ograniczać rozwoju jego osobowości. Chodzi o to, by sam się zorientował, gdzie przebiega granica między jego życzeniami a życzeniami otoczenia.
Britta z czułością spojrzała na syna. Patrik przypomniał sobie, że jest psychologiem. Cóż, jeśli ma takie poglądy na wychowanie, zapewne Victor, gdy podrośnie, będzie miał częsty kontakt z przedstawicielami tego zawodu. Conny zdawał się nie zwracać na nic uwagi. Uciszył syna, wkładając mu do buzi spory kawałek ciastka. Sądząc po pulchnych kształtach dziecka, była to sprawdzona metoda. Patrik musiał przyznać, że rzeczywiście jest skuteczna i w swej prostocie bardzo pociągająca.
Erika wróciła spod prysznica ze znacznie weselszą miną. Patrik właśnie stawiał na stole krewetki z dodatkami. Zdążył też przywieźć pizzę dla dzieci, domyślając się, że tylko to zapobiegnie całkowitej katastrofie.
Zasiedli do stołu. Erika już otwierała usta, by zachęcić do jedzenia, kiedy Conny zanurzył obie ręce w krewetkach i nałożył sobie jedną garść, potem drugą, wreszcie trzecią. W misce zostało mniej niż połowa.
– Mmm, pycha. Macie przed sobą człowieka, który zna się na krewetkach. – Conny poklepał się po brzuchu i rzucił się do jedzenia.
Patrik pomyślał o dwóch kilogramach nieprzyzwoicie drogich krewetek. Westchnął w duchu i nałożył sobie garstkę. Nie zajęła wiele miejsca na talerzu. Erika w milczeniu zrobiła to samo i podała miskę Britcie, która z ponurą miną nałożyła sobie resztę.
Po nieudanej kolacji przygotowali gościom spanie w pokoju gościnnym i poszli do siebie, wymawiając się tym, że Erika musi odpocząć. Patrik pokazał Conny’emu, gdzie trzyma whisky, po czym z ulgą poszedł na górę. Tam był spokój.
Położyli się do łóżka i Patrik zaczął opowiadać, co się wydarzyło w ciągu dnia. Już dawno przestał przed nią ukrywać, co się dzieje w pracy. Wiedział, że nikomu tego nie powtarza. Gdy doszedł do dwóch zaginionych kobiet, nadstawiła ucha.
– Pamiętam, czytałam o tym. Myślicie, że to ich kości?
– Jestem tego prawie pewien. W przeciwnym razie byłby to wręcz niewyobrażalny zbieg okoliczności. Gdy tylko dostaniemy protokół lekarza sądowego, ruszymy ze śledztwem na poważnie. Na razie trzeba brać pod uwagę najróżniejsze możliwości.
– Nie przydałaby ci się pomoc przy wyszukiwaniu materiałów z tamtego okresu?
– Nie, nie, powinnaś odpoczywać. Nie zapominaj, że jesteś na zwolnieniu.
– Tak, ale ostatnio ciśnienie miałam w normie. Poza tym zaczynam wariować od siedzenia w domu. Nawet nie zaczęłam nowej książki.
Książka