Pragnienie. Ю Несбё
– weszła mu w słowo Bratt. – Słyszałeś, żeby ta kobieta powiedziała albo może zrobiła coś, co mogłoby nas zainteresować?
– Nie. Chociaż kiedy o tym mówisz… Wspomniała coś o jakimś stalkerze, który ją prześladował. – Mehmet podniósł głowę znad szklanek. – Muzyka grała cicho, a ona mówiła głośno.
– Jasne. Był tu w barze ktoś jeszcze, kto okazywał jej zainteresowanie?
Mehmet zaprzeczył.
– To był spokojny wieczór.
– Taki jak dzisiaj?
Mehmet wzruszył ramionami.
– Dwaj pozostali goście, którzy tu wczoraj byli, zdążyli wyjść, zanim Geir się stąd zabrał.
– To znaczy, że nietrudno będzie odnaleźć numery ich kart?
– Jeden płacił gotówką, to pamiętam. Ten drugi niczego nie zamówił.
– Okej. A gdzie ty sam byłeś między dwudziestą drugą a pierwszą w nocy?
– Ja? Tutaj. Albo w domu.
– Ktoś to może potwierdzić? Chcielibyśmy od razu cię wyeliminować.
– Tak. To znaczy nie.
– Tak to znaczy nie?
Mehmet się zastanowił. Wmieszanie w sprawę karanego już wcześniej lichwiarza mogło oznaczać więcej kłopotów. Postanowił zatrzymać tę kartę na chwilę, kiedy ewentualnie będzie jej bardziej potrzebował.
– Nie. Mieszkam sam.
– Dziękuję. – Bratt uniosła szklankę. Mehmet w pierwszej chwili pomyślał, że do toastu, ale ona wskazała nią na kasę.
– Napijemy się miejscowych jabłek, a ty w tym czasie poszukasz, dobrze?
Truls załatwił przydzielone mu bary i restauracje sprawnie i szybko. Pokazywał zdjęcia barmanom i kelnerom, wychodził, gdy tylko usłyszał odpowiedź, której się spodziewał: „Nie” albo „Nie wiem”. Jak się nie wie, to się nie wie, a ten dzień i tak ciągnął się już długo. Poza tym miał jeszcze jedną rzecz na liście.
Puknął ostatni raz w kropkę i spojrzał na krótki, ale w jego opinii treściwy raport. Zob. załączoną listę barów i restauracji sprawdzonych przez niżej podpisanego z podaniem godziny. Nikt z personelu obecnego w pracy nie potwierdził, że widział Elise Hermansen w wieczór zabójstwa. Wcisnął Wyślij i wstał.
Usłyszał cichy terkot i zobaczył błyskającą lampkę telefonu stacjonarnego. Po numerze widocznym na wyświetlaczu poznał, że dzwoni dyżurny. Centrala przyjmowała zgłoszenia od ludzi i przekazywała te, które dyżurni uznali za w miarę istotne. Cholera, nie miał czasu na rozmowę z kolejnymi gadułami. Mógł udać, że nie zauważył tego telefonu. No ale z drugiej strony jeśli to coś ciekawego, to może będzie miał jeszcze więcej do przekazania tam, dokąd się teraz wybierał.
Podniósł słuchawkę.
– Słucham, Berntsen.
– Nareszcie! Nikt nie odbiera, gdzie są wszyscy?
– W barach.
– Czy wy nie macie zabójstwa, którym…
– O co chodzi?
– Mam tu faceta, który twierdzi, że spotkał się wczoraj z Elise Hermansen.
– Przełącz go.
Rozległo się kliknięcie i zaraz potem Truls usłyszał oddech tak ciężki i szybki, że mógł oznaczać tylko jedno, a mianowicie strach.
– Sierżant Berntsen, Wydział Zabójstw, o co chodzi?
– Nazywam się Geir Sølle. Na stronie internetowej „VG” zobaczyłem zdjęcie Elise Hermansen. Zgłaszam się, ponieważ wczoraj wieczorem byłem na bardzo krótkiej randce z podobną do niej kobietą. Przedstawiła się jako Elise.
Pięć minut zajęło Geirowi Sølle zrelacjonowanie spotkania w barze Jealousy i opowieść o tym, jak następnie poszedł do domu, do którego dotarł przed północą. Trulsowi majaczyło się, że chłopcy sikający w bramie widzieli Elise żywą po dwudziestej trzeciej trzydzieści.
– Ktoś może potwierdzić, o której wrócił pan do domu?
– Historia na komputerze. I Kari.
– Kari?
– Żona.
– Ma pan rodzinę?
– Żonę i psa.
Truls usłyszał nerwowe przełykanie śliny.
– Dlaczego nie zadzwonił pan wcześniej?
– Dopiero teraz zobaczyłem to zdjęcie.
Truls zanotował i zaklął w duchu. To nie był zabójca, tylko jedna z osób, które należało wyeliminować ze sprawy, a i tak oznaczało to pisanie kolejnych raportów. Będzie dziesiąta, zanim wreszcie stąd wyjdzie.
Katrine szła przez Markveien. Andersa Wyllera odesłała do domu po pierwszym dniu pracy. Uśmiechnęła się na myśl, że chłopak z całą pewnością zapamięta go do końca życia. Tylko chwila w komendzie, potem prosto na miejsce, w którym dokonano zabójstwa, i to porządnego. Nie jakiejś smętnej likwidacji narkomana, o którym ludzie zapomną dzień później, tylko takiego, które Harry nazywał zabójstwami typu „to mogłem być ja”. Zbrodni dokonanej na tak zwanym zwyczajnym człowieku w zwyczajnym otoczeniu – właśnie takie zabójstwa ściągały tłumy na konferencje prasowe i gwarantowały artykuły na pierwszych stronach gazet. To, co znajome, umożliwiało opinii publicznej większe zaangażowanie. I dlatego atakowi terrorystycznemu w Paryżu poświęcono o wiele więcej miejsca niż temu w Bejrucie. A prasa to prasa. Z tego samego powodu komendant Bellman tak świetnie orientował się w sprawie. Wiedział, że padną pytania. Co prawda nie od razu, ale jeśli zabójstwo młodej wykształconej kobiety, pracującej dla dobra społeczeństwa, nie zostanie wyjaśnione w ciągu najbliższych dni, będzie zmuszony się wypowiedzieć.
Dotarcie stąd do mieszkania na Frogner mogło zająć pół godziny, ale nawet jej to pasowało, potrzebowała trochę przewietrzyć głowę. I ciało. Z kieszeni kurtki wyjęła telefon i otworzyła aplikację Tindera. Szła, jednym okiem patrząc na chodnik, a drugim na wyświetlacz, jednocześnie przesuwając zdjęcia na lewo i na prawo.
A więc dobrze odgadli, Elise Hermansen wróciła do domu z randki, na którą umówiła się za pośrednictwem Tindera. Mężczyzna opisany przez barmana wydawał się niegroźny, ale z własnego doświadczenia wiedziała, że niektórzy faceci mają spaczone wyobrażenie o tym, że jeden szybki numerek daje im prawo do czegoś więcej. Może archaiczne przekonanie, że akt seksualny oznacza ze strony kobiety poddanie się wykraczające poza czysty seks. Ale z tego, co wiedziała, także wiele kobiet nosiło się z równie archaicznym przekonaniem, że u mężczyzn chęć penetracji ich podbrzusza automatycznie wiąże się z moralnym zobowiązaniem. No cóż, niech tak sobie myślą. A ona ma właśnie match.
Napisała: Za dziesięć minut mogę być w Nox na Solli plass.
Okej, już tam będę, odpisał Ulrich, który sądząc po zdjęciu na profilu i tekście, powinien być dość nieskomplikowanym mężczyzną.
Truls Berntsen obserwował Monę Daa obserwującą samą siebie.
Nie przypominała mu już pingwina. To znaczy, owszem, przypominała, ale takiego