Pragnienie. Ю Несбё
obejmując ją mocno prawą ręką. – Nigdzie nie idź.
– Muszę zrobić zakupy – powtórzyła i skrzywiła się, kiedy, wciąż wilgotny i parujący, przyciągnął ją do siebie. – Przyjdą Oleg i Helga.
Przytrzymał ją jeszcze mocniej.
– Naprawdę? Chyba mówiłaś, że nikogo nie będzie.
– Wytrzymasz dwie godziny z Olegiem i…
– Żartowałem. Będzie miło. Ale może poszlibyśmy raczej…
– Nie. Nie będziemy ich zabierać do żadnej restauracji. Helga jeszcze u nas nie była, a ja chcę się jej porządnie przyjrzeć.
– Biedna Helga – szepnął Harry i już miał ugryźć Rakel w płatek ucha, gdy nagle odkrył coś na granicy między jej klatką piersiową a szyją. – Co to jest? – Końcem palca delikatnie dotknął czerwonego śladu.
– Co? – Sama sprawdziła. – Aha. Lekarz pobrał mi krew.
– Z szyi?
– Nie pytaj mnie dlaczego. – Roześmiała się. – Słodki jesteś, kiedy się martwisz.
– Wcale się nie martwię – odparł Harry. – Jestem zazdrosny. To moja szyja, a oboje dobrze wiemy, że masz słabość do lekarzy.
Roześmiała się, Harry przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej.
– Nie – zaprotestowała.
– Nie? – Zorientował się, że jej oddech natychmiast staje się cięższy, a ciało ulega.
– Niech cię diabli – jęknęła Rakel. Sama o sobie mówiła, że jest osobą „o krótkim zapłonie”, a przeklinanie było tego najbardziej ewidentnym znakiem.
– Może powinniśmy przerwać w tym miejscu? – wyszeptał, puszczając ją. – Ogród wygląda fatalnie.
– Za późno – syknęła.
Rozpiął jej dżinsy i opuścił je razem z majtkami do kolan, tuż nad cholewki kaloszy. Rakel się pochyliła, jedną ręką chwyciła parapet, drugą sięgnęła do kapelusza, chcąc go zdjąć.
– Nie. – Zniżył się tak, że ich głowy znalazły się tuż obok siebie. – Zostań w nim.
Jej cichy perlisty śmiech załaskotał go w ucho. Boże, jak on kochał ten śmiech. Ale po chwili wmieszał się do niego inny dźwięk. Powarkiwanie wibrującego telefonu, który leżał tuż obok jej dłoni na parapecie.
– Rzuć go na łóżko – szepnął, starając się nie patrzeć na wyświetlacz.
– To Katrine Bratt – powiedziała Rakel.
Rakel podciągała spodnie, wpatrzona w głęboko skoncentrowanego Harry’ego.
– Jak dawno? – spytał. – Rozumiem.
Widziała, jak Harry jej znika, absorbowany przez głos tej drugiej kobiety. Chciała wyciągnąć po niego ręce, ale było za późno, już zniknął. Jego nagie szczupłe ciało z mięśniami wijącymi się jak korzenie pod bladą skórą ciągle stało przed nią. Spojrzenie, którego błękit trochę wypłukał się z tęczówek po tych latach, kiedy Harry nadużywał alkoholu, wciąż było utkwione w nią. Ale on już jej nie widział. Wzrok miał skierowany do wewnątrz. Poprzedniego wieczoru tłumaczył jej, dlaczego musi wziąć tę sprawę. Nie protestowała. Gdyby Olega wyrzucono z Wyższej Szkoły Policyjnej, znów mógłby się wciągnąć w nałóg. A wybierając między utratą Harry’ego a utratą Olega, wolała stracić Harry’ego. W traceniu Harry’ego miała już wieloletni trening, wiedziała, że potrafi bez niego żyć. Nie wiedziała natomiast, czy potrafi żyć bez syna. Ale kiedy Harry tłumaczył, że robi to dla Olega, w jej głowie odezwało się echo czegoś, co niedawno powiedział: „Może bowiem przyjść dzień, kiedy naprawdę będę musiał skłamać, a wtedy dobrze by było, gdybyś nie wątpiła w moją szczerość”.
– Zaraz przyjeżdżam – oświadczył Harry. – Jaki adres?
Rozłączył się i zaczął się ubierać. Szybko i efektywnie, każdy jego ruch był odpowiednio wyważony. Harry działał jak maszyna, która nareszcie robi to, do czego ją skonstruowano. Rakel obserwowała go, uczyła się go na pamięć, tak jak człowiek stara się nauczyć na pamięć kochanka, którego przez dłuższy czas nie będzie widzieć.
Harry wyminął Rakel bez jednego spojrzenia, bez słowa pożegnania. Z umysłu Harry’ego Rakel została wyparta przez jedną z dwóch jego prawdziwych kochanek: whisky lub zbrodnię. Tym razem była to ta, której Rakel bała się bardziej.
Harry stał przy biało-pomarańczowych taśmach policyjnych, gdy uchyliło się okno na parterze kamienicy. Katrine Bratt wystawiła przez nie głowę.
– Wpuść go! – zawołała do młodego umundurowanego policjanta, który zagrodził Harry’emu drogę.
– On nie ma identyfikatora – zaprotestował funkcjonariusz.
– To Harry Hole! – krzyknęła Katrine.
– Naprawdę? – Policjant zmierzył Harry’ego wzrokiem od stóp do głów i dopiero uniósł taśmę. – Myślałem, że on jest tylko legendą.
Harry wszedł po trzech stopniach do otwartych drzwi mieszkania. W środku ruszył ścieżką wyznaczoną przez miniaturowe chorągiewki techników, oznaczające jakieś znaleziska. Dwóch specjalistów od badania śladów dłubało na klęczkach w szparze podłogi.
– Gdzie…?
– Tam – odparł któryś.
Harry zatrzymał się przed drzwiami wskazanymi przez technika. Nabrał powietrza i opróżnił mózg z myśli. Wszedł do środka.
Usiłował chłonąć tyle, ile mógł: światło, zapachy, wnętrze, wszystko, co tu było. Wszystko, czego tu nie było.
– Dzień dobry, Harry – powitał go Bjørn Holm.
– Możesz się odsunąć? – spytał Harry cicho.
Bjørn odsłonił zwłoki, odstępując w bok od kanapy, nad którą się nachylał. Zamiast podejść bliżej, Harry lekko się cofnął. Scena. Kompozycja. Całość. Zbliżając się, zaczął notować w umyśle szczegóły. Kobieta siedziała na kanapie, z nogami rozsuniętymi tak, że podwinęła jej się sukienka, odsłaniając czarne majtki. Głowę miała odchyloną na oparcie, długie włosy w kolorze fałszywego blondu opadły za kanapę. Części szyi nie było.
– Zabito ją w tym miejscu. – Bjørn wskazał ścianę przy oknie.
Harry omiótł wzrokiem tapetę i surowe deski na podłodze.
– Mniej krwi – zauważył. – Tym razem nie przegryzł tętnicy.
– Może nie wcelował. – Z kuchni wyszła Katrine.
– Jeżeli ugryzł, to ma mocne szczęki – stwierdził Bjørn. – Przeciętna siła ludzkiego ugryzienia to siedemdziesiąt kilogramów, ale tu wygląda na to, że za jednym podejściem odgryzł krtań i część tchawicy. Nawet przy żelaznych szczękach potrzeba do tego naprawdę wielkiej siły.
– Albo wielkiej wściekłości – stwierdził Harry. – Dostrzegasz w ranie ślady rdzy i farby?
– Nie, ale może te luźne fragmenty złuszczyły się, kiedy ugryzł Elise Hermansen.
– Mhm. Albo masz rację, albo tym razem nie użył żelaznych zębów, tylko czegoś innego. Ciała też nie przeniósł na łóżko.
– Rozumiem,