Fjällbacka. Camilla Lackberg

Fjällbacka - Camilla Lackberg


Скачать книгу
tylko ci, którzy chcą pracować i pomnażać dobrobyt społeczeństwa, można by się jeszcze zgodzić. Ale nie życzę sobie, żeby moje podatki szły na utrzymywanie tych darmozjadów.

      John westchnął. Durnie. Nie mają pojęcia, o czym mówią. Jak większość wyborczego stada baranów upraszczają problem, nie dostrzegają jego złożoności. Byli uosobieniem ignorancji, której nienawidził. Tymczasem od tygodnia był skazany na ich towarzystwo.

      Liv uspokajająco pogłaskała go po udzie. Wiedziała, co o nich myśli, i nawet w dużej mierze podzielała tę opinię, ale co mogła poradzić? Przecież to jej rodzice.

      – Najgorsze, jak ci ludzie się ze sobą mieszają – powiedziała Barbro. – Na nasze osiedle właśnie wprowadziła się rodzina. Ona jest Szwedką, on Arabem. Można sobie wyobrazić, jak wygląda życie tej biednej kobiety, zważywszy na to, jak Arabowie traktują swoje żony. Ich dzieciom też pewnie koledzy nie dają w szkole żyć. Potem wejdą na drogę przestępstwa i dopiero wtedy przyjdzie pora żałować, że się nie wzięło Szweda za męża.

      – Co prawda, to prawda – zgodził się Kent, próbując odgryźć kęs olbrzymiej kanapki z krewetkami.

      – Może byście dali Johnowi odpocząć od polityki? – powiedziała z wyrzutem Liv. – W Sztokholmie całymi dniami rozmawia o imigrantach i naprawdę ma dość. W każdym razie przydałaby mu się choćby krótka przerwa.

      John rzucił żonie spojrzenie pełne wdzięczności i podziwu. Po prostu idealna. Jasne, jedwabiste, miękko zaczesane do tyłu włosy. Czyste rysy, jasne błękitne oczy.

      – Przepraszam, kochanie. Nie pomyśleliśmy. Jesteśmy dumni z osiągnięć Johna i z jego pozycji. Zostawmy to i porozmawiajmy o czymś innym. Na przykład… jak ci idą interesy?

      Liv zaczęła z ożywieniem opowiadać o swoich zmaganiach z Urzędem Celnym: chodziło o to, żeby nie utrudniał jej pracy. Dostawy wyposażenia wnętrz z Francji ciągle się opóźniały. Importowane meble i wyposażenie sprzedawała potem w sklepie internetowym. Ale John wiedział, że jej zapał wyraźnie osłabł i że coraz bardziej angażuje się w działalność partyjną. Że w porównaniu z tym wszystko inne wydaje jej się nieistotne.

      Wstał, mewy krążyły nad ich głowami coraz niżej.

      – Proponuję sprzątnąć ze stołu. Mewy robią się denerwująco nachalne. – Wziął swój talerz, przeszedł na koniec pomostu i wrzucił skorupki do morza. Mewy zanurkowały w powietrzu, usiłowały złapać jak najwięcej. Resztą zajmą się kraby.

      Stał jeszcze chwilę, odetchnął głęboko i spojrzał na horyzont. Jak zwykle zatrzymał się przy Valö i jak zwykle poczuł ćmiącą złość. Na szczęście z odrętwienia wyrwała go wibracja telefonu. Sięgnął do kieszeni spodni i zerknął na wyświetlacz. Premier.

      – Co myślisz o tych kartkach? – Patrik przytrzymał drzwi Martinowi. Były tak ciężkie, że musiał się zaprzeć ramieniem. Komisariat gminy Tanum, zbudowany w latach sześćdziesiątych, przypominał bunkier. Kiedy Patrik przyszedł tu po raz pierwszy, uderzyła go posępność budynku. Od tamtego czasu tak się przyzwyczaił do burych pomieszczeń, że w ogóle nie zauważał, że są nieprzytulne.

      – Dziwna sprawa. Kto co roku anonimowo wysyła życzenia urodzinowe?

      – Nie całkiem anonimowo. Podpisuje się. G.

      – Rzeczywiście, to wiele wyjaśnia – zauważył Martin.

      Patrik się roześmiał.

      – Co was tak rozśmieszyło? – Annika siedziała za szybą recepcji. Gdy weszli, podniosła wzrok.

      – Nic takiego – odparł Martin.

      Annika obróciła się na krześle i stanęła w drzwiach swego pokoiku.

      – Jak poszło na wyspie?

      – Poczekamy, zobaczymy, co powie Torbjörn. Ale rzeczywiście wygląda na to, że ktoś chciał podpalić dom.

      – Nastawię kawę, pogadamy. – Annika ruszyła naprzód, popychając ich przed sobą.

      – Zgłosiłaś to Mellbergowi? – spytał Martin, gdy weszli do pokoju socjalnego.

      – Nie. Pomyślałam, że jeszcze nie ma potrzeby go informować. Ma wolny weekend, po co mu przeszkadzać.

      – Niewątpliwie masz rację – powiedział Patrik, siadając na krześle najbliżej okna.

      – No wiecie co… siadacie przy kawce i nic nie mówicie? – W drzwiach stanął Gösta z obrażoną miną.

      – To ty jesteś dziś w pracy? Przecież masz wolne. Dlaczego nie poszedłeś na pole golfowe? – Patrik wysunął dla niego sąsiednie krzesło.

      – Za gorąco. Pomyślałem, że przyjdę, napiszę kilka raportów i odbiję to sobie innego dnia, kiedy nie da się smażyć jajecznicy na asfalcie. Do jakiego wezwania pojechaliście? Annika wspomniała coś o podpaleniu?

      – Na to wygląda. Prawdopodobnie ktoś rozlał pod drzwiami benzynę albo coś w tym rodzaju. I podpalił.

      – Paskudna sprawa. – Gösta sięgnął po markizę i starannie rozdzielił połówki. – Gdzie?

      – Na Valö. W dawnym ośrodku kolonijnym – odparł Martin.

      Gösta znieruchomiał.

      – W ośrodku kolonijnym?

      – Tak, dziwna sprawa. Nie wiem, czy słyszałeś, ale najmłodsza z dzieci, ta dziewczynka, która została, kiedy zniknęła cała rodzina, wróciła na wyspę i przejęła dom.

      – Słyszałem, ludzie gadają – powiedział Gösta, wpatrując się w stół.

      Patrik spojrzał na niego z zainteresowaniem.

      – No właśnie, musiałeś pracować przy tamtej sprawie, prawda?

      – Zgadza się. Aż taki stary jestem – stwierdził Gösta. – Ciekawe, dlaczego wróciła.

      – Powiedziała, że umarł im synek – poinformował ich Martin.

      – Ebba straciła dziecko? Jak to? Kiedy?

      – Nie powiedzieli. – Martin wstał, żeby wziąć mleko z lodówki.

      Patrik zmarszczył czoło. To nietypowe dla Gösty tak się przejmować. Chociaż zdarza się. Każdy policjant z dłuższym stażem ma na koncie jakąś sprawę przez wielkie S, nad którą rozmyśla całymi latami i do której ciągle wraca, usiłuje znaleźć rozwiązanie albo odpowiedź, zanim będzie za późno.

      – Dla ciebie to było coś szczególnego, prawda?

      – Zgadza się. Dałbym nie wiem co, żeby się dowiedzieć, co się stało w tamtą Wielkanoc.

      – Nie ty jeden – wtrąciła Annika.

      – A teraz Ebba wróciła. – Gösta potarł podbródek. – I ktoś podpalił dom.

      – Spaliłby się nie tylko dom – powiedział Patrik. – Podpalacz musiał się domyślać, może nawet liczył na to, że Ebba i jej mąż są w środku i że śpią. Całe szczęście, że Mårten się obudził i ugasił pożar.

      – Rzeczywiście, dziwny zbieg okoliczności – powiedział Martin i aż podskoczył, kiedy Gösta huknął pięścią w stół.

      – Żaden zbieg okoliczności, to oczywiste!

      Spojrzeli na niego zdziwieni, zapadła cisza.

      – Może trzeba wrócić do tej starej sprawy – odezwał się w końcu Patrik. – Na wszelki wypadek.

      – Wyciągnę


Скачать книгу