Millennium. David Lagercrantz
się niepokoił, że to nie wystarczy. Cały czas miał wrażenie, że Benito i jej obstawa coś przed nim ukrywają. Mogły to być narkotyki, błyszczące przedmioty albo tylko jego przywidzenia. Chodził jak po rozżarzonych węglach, a to, że Lisbeth już od początku była zagrożona, wcale nie poprawiało sytuacji. Za każdym razem, kiedy rozbrzmiewał alarm albo ktoś się z nim łączył przez radio, czuł strach, że Lisbeth coś się stało. Próbował ją przekonać, by siedziała w izolatce. Odmawiała, a on nie był wystarczająco silny, żeby jej się przeciwstawić. Na nic nie był wystarczająco silny.
Prześladowały go niepokój i poczucie winy, cały czas oglądał się za siebie. Poza tym jak maniak pracował po godzinach, robiąc przykrość Vildze i przerzucając ich relację na ciotkę i sąsiadów. Był przesiąknięty potem. Na oddziale panował nieznośny upał i zaduch. System wentylacyjny był do niczego, a on czuł się psychicznie wykończony, wciąż zerkał na zegarek i czekał, aż zadzwoni dyrektor Rikard Fager i powie, że Benito ma zostać przeniesiona. Ale żadnego telefonu nie było, choć po raz pierwszy przedstawił sytuację bez jakiejkolwiek cenzury. Albo Rikard Fager był większym kretynem, niż mu się wydawało, albo był skorumpowany. Nie sposób było stwierdzić. Telefon wciąż milczał.
Kiedy w piątkowy wieczór drzwi cel się zamknęły, wszedł do swojego gabinetu i próbował zebrać myśli. Jego spokój nie trwał długo. Lisbeth Salander użyła wewnętrznego alarmu i znów chciała skorzystać z jego komputera. Poszedł po nią i po raz kolejny próbował zrozumieć, co kombinuje. Ale nie wydusił z niej zbyt wielu słów. Jej spojrzenie było mroczne. Tej nocy wrócił do domu dopiero późną nocą i mocniej niż kiedykolwiek czuł nadchodzącą katastrofę.
W SOBOTNI WIECZÓR przy Bellmansgatan Mikael jak zwykle czytał „Dagens Nyheter” w wydaniu papierowym, a „New York Timesa”, „Washington Post” i „New Yorkera” na iPadzie. Pił cappuccino i espresso, jadł jogurt z musli i kanapki z serem oraz pasztetem z wątróbek i po prostu zabijał czas, jak zawsze, kiedy on i Erika wysłali korektę „Millennium”.
Dopiero po godzinie czy dwóch usiadł przy komputerze i zaczął szukać Leo Mannheimera. To nazwisko czasami, choć nie za często pojawiało się na stronach biznesowych. Leo był doktorem ekonomii Wyższej Szkoły Handlowej w Sztokholmie, obecnie udziałowcem i szefem zespołu analityków w firmie brokerskiej, którą – zgodnie z przewidywaniami Lisbeth – Mikael znał bardzo dobrze.
To była firma dla zamożnych, nawet jeśli mocny, hałaśliwy styl bycia dyrektora generalnego Ivara Ögrena nie do końca współgrał z ambicjami przedsiębiorstwa, które chciało uchodzić za dyskretne. Z kolei Leo Mannheimer był drobny i szczupły, miał czujne, wielkie niebieskie oczy, kręcone włosy i grube, nieco kobiece wargi. Był oczywiście bogaty, choć nie dało się go uznać za szczególnego krezusa. Zgodnie z najnowszą deklaracją jego majątek wynosił osiemdziesiąt trzy miliony koron – nieźle, ale i tak skromnie w porównaniu z największymi rekinami. Najciekawsze, przynajmniej na pierwszy rzut oka, było to, że w reportażu z „Dagens Nyheter” sprzed czterech lat pisano o jego wysokim ilorazie inteligencji. Jak można było przeczytać, zmierzono go, jeszcze kiedy był małym chłopcem, i uzyskany wynik w swoim czasie wzbudził niemałe poruszenie. Mannheimer w sympatyczny sposób starał się wszystko tonować.
„IQ nic nie znaczy – mówił w wywiadzie. – Göring też miał wysokie. To nie wyklucza, że można być idiotą”. Potem przechodził do kwestii uczuć, empatii i tego wszystkiego, czego test na inteligencję nie zmierzy. Podkreślał, że to niegodne, wręcz niehonorowe opatrywać czyjeś uzdolnienia cyfrą.
Nie wyglądał na drania. Z drugiej strony dranie często są specjalistami w zgrywaniu świętoszków. Mikael nie dał sobie zaimponować nawet tym, że Leo Mannheimer przeznaczał pokaźne sumy na cele dobroczynne i w ogóle robił wrażenie zrównoważonego i skromnego.
Domyślał się, że Lisbeth wspomniała o nim nie po to, żeby zaprezentować wzór do naśladowania. Niczego jednak nie wiedział na pewno. Przy poszukiwaniu bez żadnych wstępnych założeń nie należy się poddawać żadnym stereotypom – czy to z jednej, czy z drugiej strony. Dlaczego Lisbeth była taka beznadziejna? Utkwił wzrok w wodach Riddarfjärden za oknem i pogrążył się w myślach. Wyjątkowo nie padało. Niebo się rozpogodziło, zapowiadał się wspaniały poranek. Mikael rozważał, czy mimo wszystko nie wyjść na cappuccino do Kaffebaru, gdzie mógłby doczytać swój kryminał i dać sobie spokój z Leo Mannheimerem, przynajmniej do końca tygodnia. Soboty po oddaniu gazety były najlepszymi dniami w miesiącu, właściwie jedynymi, kiedy pozwalał sobie na absolutną wolność. Z drugiej strony… obiecał, więc nie mógł ulec lenistwu.
Lisbeth nie tylko dała mu temat dziesięciolecia i sprawiła, że „Millennium” odzyskało dawną pozycję i popularność. Uratowała życie dziecku i odkryła międzynarodową aferę przestępczą. Nic nie można było stwierdzić z większą pewnością niż to, że prokurator generalny Richard Ekström i cały sąd rejonowy to banda kretynów. On zebrał pochwały, a prawdziwa bohaterka siedziała za kratkami. Dlatego szukał dalej informacji na temat Leo Mannheimera, tak jak go prosiła.
Nie było to szczególnie emocjonujące zajęcie, nawet jeśli wkrótce odkrył, że mają ze sobą coś wspólnego. Obaj próbowali ustalić prawdę na temat ataku hakerskiego na Finance Security w Brukseli. W zasadzie połowa szwedzkich dziennikarzy i cały rynek finansowy w taki czy inny sposób się w to zaangażowali, ale mimo wszystko… Może coś w tym było. Kto wie, może Leo Mannheimer miał jakieś informacje albo tajemnice związane z tym skokiem.
Rozmawiał już o tym z Lisbeth. Pojechała wtedy na Gibraltar, żeby się zająć swoimi środkami finansowymi. To był dziewiąty kwietnia tego roku, tuż przed terminem, w którym miała się stawić w więzieniu. Wydawała się dziwnie niezaangażowana, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę tematykę. Miał wrażenie, że po prostu chciała się nacieszyć ostatnimi chwilami na wolności i nie przejmować się wiadomościami, nawet jeśli chodziło o hakerstwo. Mimo to miała powody tym się zainteresować i może – nie mógł tego wykluczyć – coś na ten temat wiedziała. On sam akurat siedział w redakcji przy Götgatan, kiedy zajrzała do niego koleżanka, Sofie Melker, i oznajmiła, że banki mają problemy z witrynami internetowymi. Nie mogłoby go to mniej obejść.
Giełda też najwyraźniej nie reagowała. Po chwili jednak zanotowała spadek zainteresowania krajowymi akcjami. Zaraz potem wszystko zupełnie stanęło, a tysiące ludzi nie widziało swoich środków online. Po prostu nie dało się zobaczyć żadnych pieniędzy ani inwestycji w papiery wartościowe. Wysłano całe mnóstwo komunikatów prasowych w stylu: „To tylko błąd techniczny. Wszystko zostanie naprawione w krótkim czasie. Sytuacja jest pod kontrolą”.
Lecz niepokój narastał. Kurs korony spadał i nagle, niczym tsunami, pojawiła się fala plotek, że szkody są na tyle poważne, iż nie da się w całości odtworzyć portfeli papierów wartościowych. Powtarzano informację o ryzyku, o tym, że znaczne zasoby finansowe przepadły bezpowrotnie, choć najróżniejsze autorytety odrzucały to jako bzdury. Rynki finansowe szalały. Cały handel został wstrzymany, w słuchawkach rozlegały się krzyki, padały serwery poczty elektronicznej. Szwedzkiemu Bankowi Narodowemu grożono zbombardowaniem. Tłuczono szyby. Finansista Carl af Trolle tak gwałtownie kopnął rzeźbę z brązu, że złamał prawą stopę.
Zdarzyło się wiele incydentów, ludzi ogarniało przeczucie czegoś, co mogło się kompletnie wymknąć spod kontroli. Wkrótce jednak wszystko dobiegło końca. Środki na kontach znów się pokazały, a sama szefowa Banku Narodowego, Lena Duncker, twierdziła, że nie było żadnego niebezpieczeństwa. Obiektywnie rzecz ujmując, oczywiście mówiła prawdę. Jednak tym razem to nie obiektywny aspekt – samo bezpieczeństwo IT – był najbardziej interesujący. Najciekawsze były nieporozumienia i panika. Kto doprowadził do ich wybuchu?
Nie