Pierwsza Spowiedniczka. Terry Goodkind

Pierwsza Spowiedniczka - Terry  Goodkind


Скачать книгу
czas przeminął, Magdo. Twój nie. Twoje przeznaczenie jest gdzie indziej, nie tutaj. Przeznaczone ci odnaleźć prawdę. Będzie to trudne, lecz miej odwagę przyjąć to powołanie.

      Spójrz na wzniesienie w leżącej w dole kotlinie, tuż za miastem, po lewej. Na tym wzniesieniu pewnego dnia stanie pałac. Tam jest twoje przeznaczenie, nie tutaj.

      Wiedz, że wierzę w ciebie. Wiedz również, że zawsze będę cię kochać. Jesteś niezwykłym wspaniałym kwiatem, Magdo. Bądź teraz silna, strzeż swego umysłu i przeżyj życie, które może być wyłącznie twoje.

      Magda zamrugała, strząsając łzy z rzęs, i jeszcze raz cicho przeczytała. W wyobraźni słyszała głos męża wypowiadającego te słowa.

      Uniosła kartkę do ust i pocałowała.

      Podniosła wzrok, wyjrzała przez otwór w kamiennym murze i poniżej zobaczyła piękne, zielone wzgórze wznoszące się nad Aydindril. Za nic nie mogła zrozumieć, co miał na myśli Baraccus, pisząc o pałacu i o tym, że jest on jej przeznaczeniem.

      Baraccus był czarodziejem. Miał między innymi dar prorokowania. Przełknęła tkwiącą w gardle gulę, zastanawiając się przez chwilę, czy chodziło mu o to, że powinna żyć i wyjść za innego.

      Nie chciała innego mężczyzny. Nie chciała wychodzić za nikogo innego. Poślubiła tego, którego kochała.

      A teraz go nie było.

      Jeszcze raz przeczytała wiadomość. Wiedziała, że za tymi słowami coś się kryje. Coś ważniejszego niż zwykłe proroctwo, a nawet prośba, żeby wybrała życie.

      Czarodzieje żyli we własnym, skomplikowanym świecie. Rzadko, jeśli w ogóle, pozwalali coś łatwo zrozumieć. Baraccus nie był inny.

      Te starannie dobrane słowa napisał z jakiejś przyczyny, niosły ukrytą wiadomość – wiedziała to. Chciał, żeby coś jeszcze zrozumiała.

      Przeznaczone ci odnaleźć prawdę. Będzie to trudne, lecz miej odwagę przyjąć to powołanie.

      Co chciał przez to powiedzieć? Jaką prawdę powinna według niego odnaleźć? Jakie powołanie przyjąć?

      W głowie jej się kręciło od gonitwy myśli. Zaczęła sobie wyobrażać najróżniejsze rzeczy, o które mogło mu chodzić. Może o prawdę o tym, co zrobił w Świątyni Wichrów. Albo o tym, czemu księżyc pozostał czerwony, chociaż Baraccus powiedział jej, że dostał się do środka.

      Może prawdę o tym, dlaczego wrócił ze świata umarłych tylko po to, żeby odebrać sobie życie.

      Wydawało się jej jednak, że wiadomość zawiera coś więcej. Że słowa mają ukryte znaczenie. Był powód, dla którego nie napisał otwarcie.

      Baraccus powiedział jej kiedyś, że przedwczesna wiedza może skazić proroctwo i spowodować fatalne, niezamierzone skutki. Znajomość proroctwa mogła zmienić czyjeś postępowanie, toteż niekiedy trzeba było zataić informację, by wolna wola pozwalała życiu toczyć się swoimi kolejami.

      Magda, nawet nie rozumiejąc właściwego przekazu listu, wiedziała, że Baraccus mówi jej tyle, ile może, nie ujawniając całej swojej wiedzy.

      Wiedziała, że zostawił jej wiadomość dotyczącą życia i śmierci. Rozumiała, jak ważne to było dla niego. I z tego wnioskowała, że dla niej te słowa pewnie są jeszcze ważniejsze.

      Przez chwilę znowu się zapatrzyła na pogrążającą się w mroku okolicę.

      Musiała się dowiedzieć, co Baraccus próbował jej przekazać. Nie mogła pozwolić, żeby jego wysiłek i poświęcenie poszły na marne. Musiała się dowiedzieć, co naprawdę chciał jej powiedzieć.

      W jej życiu nagle pojawił się cel.

      Przeznaczone ci odnaleźć prawdę.

      Musiała odkryć, co chciał przez to powiedzieć.

      Baraccus dotarł do niej ze świata umarłych i dał jej powód do życia.

      Wierzył w nią.

      Jeszcze raz ucałowała kartkę, osunęła się na ziemię i zapłakała nad tym, co utraciła, i nad tym, co właśnie zyskała. Szlochała z żalu nad stratą i z ulgi, że żyje.

      ROZDZIAŁ 8

      W pobliżu jej komnat, w cichym korytarzu oświetlonym blaskiem lamp z odbłyśnikami, zawieszonych w regularnych odstępach na ciemnych deskach ścian, zbrojni zastąpili Magdzie drogę. Liczni. Nie byli to ani zwykli żołnierze, ani elitarna straż Wieży. Przez chwilę nawet się obawiała, czy to aby nie oddziały prokuratora.

      Lothain, jako Naczelny Prokurator, miał własnych żołnierzy, słuchających wyłącznie jego rozkazów i lojalnych tylko wobec niego. Był to przywilej związany z wysokim stanowiskiem, jakiego nikt inny w Wieży nie miał. Utrzymywano, że prokurator powinien mieć własne oddziały – żeby zachować niezależność i nie ulegać zewnętrznym naciskom; miały chronić urząd i pilnować wykonywania wyroków na tych, którzy by próbowali tego uniknąć.

      Lecz ci żołnierze nie nosili ciemnozielonych kurtek urzędu prokuratora. Byli wysocy i zwaliści, o masywnych karkach, krzepkich barkach, umięśnionych ramionach i szerokich piersiach. Pod skórzanymi napierśnikami mieli kolczugi, mocno zużyte, porysowane i zaśniedziałe. Czuła woń oliwy, którą czyścili oręż, chroniąc go przed rdzą. Nieco zjełczały zapaszek mieszał się z wonią zastarzałego potu; nie był to przyjemny aromat.

      Ich zbroje na pewno nie były paradne. Broń – miecze, noże, maczugi i bojowe topory – także często służyła w walce.

      Ci żołnierze o ponurych twarzach z pewnością nie maszerowali w defiladach ani nie odbywali rutynowych patroli.

      Z uśmiechem patrzyli śmierci w oczy.

      Magda zamarła. Nie mogła podejść do drzwi swoich komnat i nie wiedziała, co robić. Oni z kolei milczeli, przyglądając się jej jak osobliwości, która się między nimi pojawiła, lecz jej nie zaatakowali.

      Zanim zdążyła ich zapytać, co tutaj robią, czy nakazać, żeby usunęli się z drogi, zza szeregu żołnierzy wyszedł mężczyzna o sięgających ramion blond lokach, ubrany w ciemny strój podróżny i skórę. Był równie wysoki jak oni i tak samo uzbrojony po zęby, ale odrobinę starszy, może tuż po czterdziestce. Twarz zaczynały mu żłobić zmarszczki.

      Przechodząc wśród odzianych w zbroję żołnierzy, zdjął długie rękawice i zatknął za szeroki skórzany pas. Tuż za nim szli dwaj zbrojni, jeszcze wyżsi niż on i tamci. Byli blondynami, jak pozostali. Magda zauważyła, że powyżej łokci mieli metalowe opaski ze sterczącymi ostrzami – broń do okrutnej walki wręcz. Nie mieli kolczug, tylko dopasowane skórzane pancerze przylegające do potężnych mięśni. Pośrodku napierśników okrywających szerokie piersi widniała litera „R”.

      Mężczyzna o długich włosach i przenikliwym spojrzeniu drapieżnego ptaka pochylił głowę w krótkim ukłonie.

      – Lady Searus?

      Magda spojrzała w niebieskie oczy stojących za nim żołnierzy, potem znowu popatrzyła na niego.

      – Tak.

      – Jestem Alric Rahl – powiedział, zanim zdążyła zapytać.

      – Z D’Hary?

      Potwierdził skinieniem głowy.

      – Mój mąż pochlebnie się o tobie wyrażał.

      Nie odrywał przenikliwego wzroku od jej oczu.

      – Baraccus był nie tylko zacnym człowiekiem. Jemu jednemu w Wieży ufałem. Z wielkim smutkiem przyjąłem wieść,


Скачать книгу