Fjällbacka. Camilla Lackberg
okolicznościach. – Jesteśmy odpowiedzialni za gminę, jej mieszkańców i wszystkich, którzy zaangażowali się całą duszą nie tylko w ten projekt, ale we wszystkie przedsięwzięcia mające służyć rozkwitowi naszej społeczności. – Przerwał, mile zaskoczony, że udało mu się tak zgrabnie to sformułować. – To tragedia, że życie młodego człowieka zgasło przedwcześnie, ale nie wolno nam opuszczać rąk. Jak to mówią w Hollywood, the show must go on.
W sali zapadła absolutna cisza. Ostatnie zdanie wypadło tak znakomicie, że Erling musiał powiedzieć to jeszcze raz. Wyprostował się, wypiął pierś i z silnym szwedzkim akcentem powtórzył:
– The show must go on, people. The show must go on.
Siedzieli przy kuchennym stole, bezsilni, bezradni. Jeden z policjantów był uprzejmy odwieźć ich do domu. Gunnar wolałby wrócić własnym samochodem, ale nalegali. Ich samochód został na parkingu. Trzeba będzie po niego iść. Przy okazji może będzie mógł zajrzeć do…
Gwałtownie zaczerpnął tchu. Jak mógł choćby na sekundę zapomnieć, że Matte nie żyje? Przecież widzieli, jak leżał na pasiastym dywaniku utkanym przez Signe. Kiedyś miała taki okres. Leżał na brzuchu, z tyłu głowy miał dziurę. Jak mógł zapomnieć?
– Zaparzyć kawy? – Musiał przerwać ciszę, w której słyszał bicie własnego serca. Gotów był zrobić cokolwiek, byle tylko nie słyszeć miarowych uderzeń, przypominających mu, że żyje, oddycha, podczas gdy jego syn jest martwy.
– Zaparzę nam po filiżance. – Podniósł się, chociaż Signe milczała. Wciąż była pod wpływem środków uspokajających. Siedziała bez ruchu, z dłońmi splecionymi na ceracie, tępo patrzyła przed siebie.
Gunnar poruszał się jak automat. Włożył papierowy filtr, nalał wody, otworzył puszkę, odmierzył porcję kawy i nacisnął guzik. Maszynka zasyczała i zabulgotała.
– Chcesz coś do kawy? Kawałek babki biszkoptowej? – Mówił dziwnie normalnie. Podszedł do lodówki i wyjął babkę. Została od wczoraj. Delikatnie zdjął folię, położył ciasto na desce do krojenia i ukroił dwa spore kawałki. Nałożył na talerzyki i jeden postawił przed żoną, drugi przed sobą. Nie poruszyła się, ale nie miał siły się tym przejmować. Wciąż słyszał łomotanie w swojej piersi. Brzęk talerzy i bulgotanie maszynki zagłuszyły je tylko na krótką chwilę.
Kawa spłynęła do imbryka, sięgnął po filiżanki. Z wiekiem coraz ważniejsza stawała się siła przyzwyczajenia. Oboje mieli własne, ulubione naczynia. Signe zawsze piła kawę z delikatnej białej porcelanowej filiżanki w różyczki. On wolał solidną, ceramiczną, kupioną podczas wycieczki autobusowej do Gränna. On pił czarną kawę z kostką cukru, Signe z mlekiem i dwiema kostkami.
– Dla ciebie – powiedział, stawiając filiżankę obok talerzyka z ciastem.
Nawet nie drgnęła. Wypił duży łyk, oparzył się w przełyk i długo kaszlał. W końcu pieczenie ustąpiło. Ugryzł kęs ciasta. Urósł mu w ustach, zamieniając się w grudę cukru, jajek i mąki. Żółć podeszła mu do gardła, czuł, że musi się pozbyć tej pęczniejącej masy.
Pobiegł do ubikacji i ukląkł nad sedesem. Patrzył, jak kawa, okruchy ciasta i żółć mieszają się z zielonym płynem spływającym z kostki czyszczącej, którą Signe z uporem wieszała w muszli.
Gdy opróżnił żołądek, usłyszał bicie własnego serca. Puk, puk. Pochylił się i znów zwymiotował. W kuchni w białej filiżance w różyczki stygła kawa.
Zapadał wieczór, gdy kończyli oględziny. Było jeszcze widno, ale już ustawał wszelki ruch, na ulicy było coraz mniej ludzi, wyraźnie mniej przechodniów.
– Już dojechali do zakładu – zameldował Torbjörn Ruud.
Gdy z komórką w dłoni podszedł do Patrika, wyglądał na zmęczonego. Współpracowali ze sobą podczas kilku śledztw i Patrik darzył siwobrodego kolegę wielkim szacunkiem.
– Jak myślisz, kiedy będą mogli zrobić sekcję? – Patrik potarł nos u nasady. Dzień okazał się wyjątkowo długi, już to odczuwał.
– Pytaj Pedersena. Ja nic nie wiem.
– A jak brzmi twoja wstępna opinia? – Stali na niewielkim trawniku przed domem. Bardzo wiało. Patrik zatrząsł się z zimna i ściągnął mocniej kurtkę.
– Sprawa nie wydaje się skomplikowana. Rana postrzałowa w potylicy. Jeden strzał, śmierć na miejscu. Kula tkwi w głowie. Łuska, którą znaleźliśmy, pochodzi z pistoletu kaliber dziewięć milimetrów.
– Znaleźliście w mieszkaniu jakieś ślady?
– Zdjęliśmy wszystkie odciski palców, jest też kilka włókien. To już coś, jeśli znajdzie się podejrzany, jeśli będzie materiał do porównania.
– Pod warunkiem, że odciski palców i włókna będą należały do podejrzanego – zauważył Patrik. Technika to dobra rzecz, wiedział jednak z doświadczenia, że do rozwikłania zagadki potrzeba jeszcze szczęścia. Ślady mogli równie dobrze zostawić przyjaciele i rodzina. Jeśli mordercą był ktoś z nich, staną przed zupełnie innym problemem: jak powiązać sprawcę z miejscem zbrodni.
– Nie za wcześnie na pesymizm? – Torbjörn trącił Patrika w bok.
– Masz rację, przepraszam. – Patrik zaśmiał się. – Chyba jestem zmęczony.
– Mam nadzieję, że nie przesadzasz z pracą. Słyszałem, że szedłeś na czołowe z własnym sercem. To się długo czuje.
– Nie bardzo mi się podoba to określenie. Szedłem na czołowe – mruknął Patrik. – Ale zgadza się, dostałem ostrzeżenie.
– Nie jesteś taki stary, pewnie popracujesz w policji jeszcze wiele lat.
– Co myślisz o śladach, które zebraliście? – spytał Patrik, żeby zmienić temat. Dobrze pamiętał tamten ból w piersi.
– Trochę tego jest. Wyślemy wszystko do Państwowego Laboratorium Kryminalistycznego. Jak wiesz, to może potrwać, ale są mi winni kilka przysług, więc mam nadzieję, że uda się to przyśpieszyć.
– Będziemy wdzięczni. Im wcześniej dostaniemy wyniki, tym bardziej. – Patrik zmarzł. Jak na czerwiec było zimno, pogoda okazała się zupełnie nieprzewidywalna. Teraz jest jak wczesną wiosną, a dopiero co było tak ciepło, że siedzieli z Eriką w ogrodzie w krótkich rękawkach.
– A wy? Dowiedzieliście się czegoś? Ktoś coś widział albo słyszał? – Torbjörn kiwnął głową, wskazując na pobliskie domy.
– Pukaliśmy do wszystkich drzwi, ale na razie niewiele to dało. Jeden z sąsiadów mówi, że coś słyszał w nocy z piątku na sobotę, nawet go to obudziło, ale nie potrafił powiedzieć, co to było. Poza tym nic. Mats Sverin nie utrzymywał kontaktów z sąsiadami. Kłaniali się sobie na klatce, i tyle. Ludzie na ogół wiedzieli, kim jest, bo przecież pochodzi stąd i tu mieszkają jego rodzice. Wiedzieli również, że pracował w urzędzie gminy, i tak dalej.
– Tak, wydaje się, że miejscowa poczta pontoflowa działa sprawnie – zauważył Torbjörn. – Przy odrobinie szczęścia i wy z niej korzystacie, prawda?
– O tak. Na razie wygląda na to, że żył jak pustelnik. Jutro zabieramy się do roboty.
– Jedź do domu, odpocznij. – Torbjörn klepnął Patrika po ramieniu.
– Dziękuję, zaraz to zrobię – skłamał Patrik. Dzwonił już do Eriki, żeby uprzedzić, że wróci późno. Jeszcze dziś trzeba obmyślić strategię. Potem kilka godzin