Fjällbacka. Camilla Lackberg

Fjällbacka - Camilla Lackberg


Скачать книгу
Może ma gorączkę i nie przyszło mu do głowy zadzwonić, zgłosić, że jest chory. Chyba że… Żaden inny powód nie przychodził mu do głowy. Matte był bardzo sumienny, na pewno by zgłosił, że nie może przyjść do pracy.

      Signe siedziała obok niego. Była blada. Patrzyła przed siebie. Na kolanach miała torebkę i ściskała ją kurczowo. Zastanawiał się, na co jej torebka. Potem pomyślał, że to coś w rodzaju koła ratunkowego, coś, czego można się chwycić.

      Zaparkowali przed domem Mattego. Klatka B. Chciał biec, ale ze względu na żonę udawał spokój. Szedł normalnie, musiał się do tego zmuszać.

      – Masz klucze? – Signe pierwsza dopadła do klatki i otworzyła drzwi.

      – O, tu. – Pokazał jej pęk zapasowych kluczy, który Matte im dał.

      – Pewnie jest w domu i nie będą potrzebne. Na pewno sam nam otworzy…

      Słyszał jej paplaninę, gdy wbiegali po schodach. Matte mieszkał na samej górze i gdy stanęli przed jego drzwiami, byli mocno zasapani. Gunnar musiał się pohamować, żeby od razu nie włożyć klucza do zamka.

      – Najpierw zadzwonię. Jeśli wparadujemy, a okaże się, że siedzi w domu, to się na nas wścieknie. Może ktoś u niego jest i dlatego nie poszedł do pracy.

      Signe już zdążyła nacisnąć guzik. Dźwięk dzwonka rozszedł się po mieszkaniu. Nacisnęła jeszcze raz i jeszcze raz. Czekali na kroki, liczyli na to, że Matte zaraz otworzy. Było cicho.

      – Proszę cię, otwórz – powiedziała Signe, patrząc twardo na męża.

      Gunnar skinął głową, przecisnął się obok niej i zaczął gmerać kluczem w zamku. Przekręcił i szarpnął klamkę. Zmieszał się, kiedy zdał sobie sprawę, że właśnie zamknął otwarte drzwi. Zerknął na Signe. Oboje mieli w oczach panikę. Dlaczego drzwi były otwarte, jeśli nie ma go w domu? A jeśli jest, dlaczego nie otworzył? Gunnar jeszcze raz przekręcił klucz. Usłyszeli szczęk. Trzęsącymi się rękami nacisnął klamkę i pociągnął.

      Zajrzał do przedpokoju i natychmiast zrozumiał, że Signe miała rację.

      Annie rozchorowała się tak jak jeszcze nigdy. W nozdrzach czuła woń wymiocin. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że wymiotowała do kubła stojącego przy materacu. W głowie miała watę. Poruszyła się ostrożnie. Bolało ją całe ciało. Zmrużyła oczy i próbowała spojrzeć na zegar, ale oczy ją bolały. Jaki dziś dzień? I co z Samem?

      Jak tylko o nim pomyślała, zebrała siły i usiadła. Jego łóżko stało obok jej materaca. Spał. Wytężyła wzrok, żeby zobaczyć, która godzina. Parę minut po pierwszej. Sam śpi po obiedzie. Pogładziła go po główce.

      Musiała o niego zadbać, mimo gorączki. Zadziałał matczyny instynkt. Poczuła ulgę, ból wydał jej się do zniesienia. Rozejrzała się. W jego łóżku leżała butelka wody, na podłodze paczki herbatników, owoce, kawałek sera. Jednak dopilnowała, żeby miał co jeść i pić.

      Mdliło ją od zapachu z kubła. Widocznie postawiła go przy materacu, gdy się źle poczuła. Brzuch miała zupełnie pusty, wszystko zwymiotowała.

      Podniosła się. Musiała się zmusić, żeby nie jęknąć. Nie chciała obudzić Sama. W końcu udało jej się wstać, choć nogi się pod nią uginały. Powinna coś wypić, coś zjeść. Nie była głodna, chociaż burczało jej w pustym brzuchu. Odwróciła wzrok, wzięła kubeł i wyniosła go z pokoju. Pchnęła ramieniem drzwi i zaskoczona zatrzęsła się z zimna. Widocznie nadchodzące lato na czas jej choroby zrobiło sobie przerwę.

      Ostrożnie zeszła na pomost i nie patrząc na to, co robi, wylała zawartość kubła do morza. Wzięła sznur i przywiązała go do uchwytu. Zanurzyła kubeł po drugiej stronie pomostu i wypłukała.

      Gdy wracała do domu, wiatr targał jej ubranie. Ciało protestowało przeciw wysiłkowi, była zlana potem. Z obrzydzeniem zrzuciła ubranie. Chciała się chociaż obmyć, zanim włoży suchy Tshirt i dres. Trzęsącymi się rękami zrobiła sobie kanapkę, nalała szklankę soku i usiadła przy stole. Dopiero po kilku kęsach zaczęło jej smakować. Łapczywie zjadła jeszcze dwie kanapki. Poczuła, że wstępuje w nią życie.

      Zerknęła na zegarek, na datę. Policzyła, wyszło jej, że jest wtorek. Chorowała trzy dni. Trzy dni pustki i snów. O czym śniła? Starała się przywołać obrazy, które krążyły jej po głowie. Jeden wrócił. Potrząsnęła głową, znów zrobiło jej się niedobrze. Nadgryzła czwartą kanapkę i żołądek się uspokoił. Śniła jej się kobieta, w jej twarzy było coś szczególnego. Zmarszczyła czoło. Kobieta ze snu wydała jej się znajoma. Gdzieś ją widziała, chociaż nie mogła sobie przypomnieć gdzie.

      Wstała. Z czasem sobie przypomni. Ale nastrój snu pozostał. W twarzy kobiety był wielki smutek. Z takim samym smutkiem Annie poszła do pokoju, żeby się zająć Samem.

      Patrik miał za sobą kiepską noc. Udzielił mu się niepokój Eriki o Annę. Budził się kilka razy, mroczne myśli nie dawały mu spać. Jedna chwila i życie może się całkowicie zmienić. To, co mu się przytrafiło, również mocno nim wstrząsnęło. Może dobrze, że już nie podchodzi do życia bez obaw, jak do czegoś oczywistego. Łapał się na tym, że jest nadopiekuńczy, jak nigdy dotąd. Wolałby na przykład, żeby Erika nie woziła dzieci samochodem. Właściwie byłoby lepiej, gdyby w ogóle nie prowadziła samochodu. A już najlepiej, żeby dzieci wcale nie wychodziły z domu. Powinni je trzymać z dala od wszelkich niebezpieczeństw.

      Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie jest to ani normalne, ani racjonalne. Ale tak niewiele brakowało, żeby stracił życie, Erikę i bliźnięta. Byli o włos od śmierci.

      Chwycił się biurka i starał się spokojnie oddychać. Od czasu do czasu miewał ataki panicznego lęku. Może trzeba się przyzwyczaić. W końcu jego rodzina ocalała.

      – Co się dzieje? – W drzwiach stała Paula.

      Patrik odetchnął głęboko.

      – W porządku. To tylko zmęczenie. Nocne karmienie, wiesz, jak jest – powiedział z wymuszonym uśmiechem.

      – Nie udawaj. – Patrzyła mu w oczy, jej spojrzenie mówiło, że nie nabierze się na wykręty ani fałszywe uśmiechy. – Pytam: co się dzieje?

      – Wzloty i upadki – niechętnie przyznał Patrik. – Trzeba czasu, żeby się przestawić. U nas właściwie wszystko w porządku. Gorzej z siostrą Eriki.

      – Co z nią?

      – Nie za bardzo.

      – Trzeba czasu.

      – Pewnie tak. Ale zupełnie się zamknęła w sobie. Nawet z Eriką nie chce rozmawiać.

      – Dziwisz się? – spokojnie spytała Paula.

      Patrik nie od dziś wiedział, że jego koleżanka ma talent do nazywania rzeczy po imieniu. Mówiła rzeczy, które się nie tyle chce, ile powinno usłyszeć. I często miała rację.

      – Wasze bliźniaki przeżyły. Anna swoje dziecko straciła. Nie ma się co dziwić, że się zamknęła przed Eriką.

      – Erika właśnie tego się boi. I co z tym robić?

      – Na razie nic. Anna ma rodzinę, partnera, ojca zmarłego dziecka. Najpierw oni muszą się na nowo odnaleźć, dopiero potem przyjdzie czas na siostrę. Choć to przykre, Erika powinna się usunąć w cień. Co wcale nie znaczy, że ma zostawić Annę. Przecież będzie gotowa na każde wezwanie.

      – Ja to rozumiem, ale nie wiem, jak przekonać Erikę. – Patrik głęboko nabrał tchu. Przestało go tak strasznie uciskać w piersi.

      – Wydaje


Скачать книгу