Fjällbacka. Camilla Lackberg
mężczyzny. Erika zawsze była ciekawa, może wynikało to z jej zawodu. Jako pisarka była ciekawa ludzi i wydarzeń. Z czasem się dowie, bo nawet gdyby Patrik nic nie powiedział, wszystkie szczegóły i tak będą podawane z ust do ust. Takie są zalety i wady mieszkania we Fjällbace.
Wzruszała się do łez, kiedy wspominała, jak wielkie wsparcie okazywali im ludzie po wypadku. Wszyscy chcieli pomagać, zarówno dobrzy znajomi, jak i ci, których znali tylko z widzenia. Opiekowali się Mają i pilnowali domu, a kiedy wrócili ze szpitala, przywozili posiłki. W szpitalu omal nie utonęli w powodzi kartek z życzeniami powrotu do zdrowia, kwiatów, czekolady i zabawek dla dzieci. Wszystko od mieszkańców Fjällbacki. Tutejsi trzymają się razem.
A jednak dziś poczuła się samotna. Po rozmowie z Patrikiem w pierwszym odruchu chwyciła za słuchawkę, żeby zadzwonić do Anny, i zabolało ją, gdy zdała sobie sprawę, że nic z tego nie będzie.
Dzieci już spały. Ogień trzaskał w kominku, za oknami gęstniał zmierzch. W ostatnich miesiącach często się bała, ale nie bywała sama. Zawsze otaczali ją ludzie. Tego wieczoru panowała cisza.
Usłyszała krzyk i zerwała się na równe nogi. Trzeba nakarmić bliźnięta, a potem uśpić. Nie będzie miała czasu martwić się o Patrika.
– Dzień był długi, ale pomyślałem, że zanim się rozejdziemy do domów, powinniśmy się spotkać na godzinkę.
Patrik spojrzał na kolegów. Byli zmęczeni, ale skupieni. Zebrali się w pokoju socjalnym. Inne pomieszczenia już od dawna nie wchodziły w rachubę. Gösta z niezwykłą troską zadbał, żeby wszyscy dostali po filiżance kawy.
– Martinie, mógłbyś podsumować, czego się dowiedzieliście od sąsiadów ofiary?
– Pukaliśmy do wszystkich i większość lokatorów zastaliśmy. Zostało tylko kilka mieszkań, do których trzeba wrócić. Interesowaliśmy się zwłaszcza tym, czy ktoś słyszał jakieś odgłosy z mieszkania Matsa Sverina. Awanturę, hałasy albo strzały. Wynik jest w zasadzie zerowy. Jedyną osobą, która coś wniosła, był sąsiad z mieszkania obok. Nazywa się Leandersson. W nocy z piątku na sobotę obudził go jakiś odgłos, może wystrzału, ale równie dobrze mogło to być coś innego. Nie umie powiedzieć. Pamięta tylko, że coś go obudziło.
– Widzieli kogoś? Ktoś do niego przyszedł albo wychodził? – spytał Mellberg.
Annika pilnie notowała.
– Nikt nie pamięta, żeby go ktoś odwiedzał.
– Od jak dawna tam mieszkał? – spytał Gösta.
– Jego ojciec mówił, że niedawno przeprowadził się z Göteborga. Jutro, jak będzie trochę spokojniej, zamierzam porozmawiać z jego rodzicami. Wypytam ich – powiedział Patrik.
– Więc chodzenie po sąsiadach nic nie dało. – Mellberg patrzył na Martina, jakby go za to winił.
– Rzeczywiście, niewiele. – Martin odpowiedział takim samym spojrzeniem. Nadal był najmłodszym funkcjonariuszem w komisariacie, ale zdążył się pozbyć dawnego respektu dla Mellberga.
– Idziemy dalej – powiedział Patrik. – Rozmawiałem z ojcem ofiary, z matką się nie dało, była w szoku. Jak już powiedziałem, jutro chcę do nich pojechać na dłuższą rozmowę, może mi się uda wyciągnąć od nich coś więcej. Gunnar Sverin powiedział, że nic im nie wiadomo o tym, żeby ktoś coś miał do ich syna. Od powrotu do Fjällbacki raczej nie udzielał się towarzysko, chociaż stąd pochodzi. Paula i Gösta jutro przesłuchają jego kolegów z pracy, dobrze?
Paula i Gösta spojrzeli na siebie i skinęli głowami.
– Martinie, a ty spróbuj porozmawiać z sąsiadami, których dziś nie zastałeś. A ja sprawdzę to, o czym wspomniał Gunnar Sverin. Wkrótce przed przeprowadzką do Fjällbacki jego syn został ciężko pobity. W Göteborgu.
Na koniec, pamiętając o konieczności zminimalizowania skutków udziału w śledztwie szefa, zwrócił się do Mellberga: – Bertilu – powiedział z powagą. – Jako nasz szef jesteś potrzebny na miejscu, w komisariacie. Najlepiej radzisz sobie z mediami, a nigdy nie wiadomo, kiedy zaczną węszyć.
Mellberg natychmiast się ożywił.
– Naturalnie. Mam duże doświadczenie w kontaktach z mediami.
– Doskonale. – W głosie Patrika nie było śladu ironii. – Wszyscy wiedzą, od czego jutro zacząć. Anniko, będziemy ci zlecać zadania. Będziemy potrzebować pomocy w szukaniu informacji.
– Będę na miejscu – powiedziała Annika, zamykając notes.
– Dobrze. Idziemy do domu, do rodzin, i trochę się przespać.
Mówiąc to, Patrik poczuł, jak bardzo tęskni za Eriką i dziećmi. Zrobiło się późno, ze zmęczenia padał na nos. Dziesięć minut później był w drodze do Fjällbacki.
Fjällbacka 1870
Karl jeszcze ani razu jej nie dotknął. Emelie czuła się zagubiona. Niewiele wiedziała o tych sprawach, ale orientowała się, że między mężem i żoną powinno dojść do pewnych rzeczy.
Żałowała, że nie ma Edith i że tak się między nimi popsuło, zanim wyjechała z Karlem. Mogłaby z nią porozmawiać albo przynajmniej napisać z prośbą o radę. Żonie chyba nie wypada rozmawiać o tym z mężem? Przecież tego się nie robi. Swoją drogą to dziwne.
Już nie zachwycała się wyspą tak bardzo jak na początku. Jesienne słońce ustąpiło wichrom, fale waliły o skały. Kwiaty zwiędły, na rabatce zostały smutne nagie badyle. Niebo dzień w dzień miało ołowiany kolor. Emelie przeważnie siedziała w domu. Na dworze aż się trzęsła z zimna, choćby się ubrała nie wiadomo jak ciepło. A dom był mały i ciasny, miewała wrażenie, jakby ściany powoli na nią napierały.
Czasem przyłapywała Juliana, jak patrzy na nią złośliwie, ale natychmiast odwracał wzrok. Ani razu się do niej nie odezwał. Nie mogła zrozumieć, co mu takiego zrobiła. Może przypomina mu kogoś, kto go skrzywdził? Jakąś kobietę. Ale to, co gotowała, mu smakowało. Obaj jedli z wielkim apetytem. Nieźle jej nawet wychodziło gotowanie z tego, co miała pod ręką, czyli makreli. Codzienne krótkie wyprawy łódką, na które Karl wypływał z Julianem, przynosiły obfity połów. Kilka rybek smażyła i podawała na obiad z ziemniakami, resztę soliła na zimę, na ciężkie czasy.
Łatwiej by jej było żyć na wyspie, gdyby Karl od czasu do czasu powiedział jej dobre słowo. Nie patrzył jej w oczy, nie klepał przyjaźnie, kiedy obok niej przechodził. Zachowywał się tak, jakby nie istniała, jakby nie przyjął do wiadomości, że ma żonę. Wszystko było inaczej, niż sobie wymarzyła, i czasem przypominało jej się ostrzeżenie Edith. Powinna uważać.
Takie myśli starała się jak najszybciej odsuwać. Życie na wyspie było ciężkie, ale nie zamierzała narzekać. Taki los przypadł jej w udziale i musi sobie radzić, jak umie. Tego ją nauczyła matka i tego zamierzała się trzymać. Nigdy nie jest tak, jak by się chciało.
Martin nie znosił chodzenia po domach i wypytywania ludzi. Przypominały mu się czasy podstawówki, gdy musiał sprzedawać losy, skarpetki albo inne bzdety, żeby uzbierać pieniądze na szkolną wycieczkę. Wiedział jednak, że to wchodzi w zakres jego obowiązków, więc nie pozostawało mu nic innego, jak przejść do następnej bramy i biegać po piętrach, i pukać do wszystkich drzwi. Na szczęście już wczoraj zaliczyli większość mieszkań. Zerknął na listę, sprawdził, ile jeszcze zostało. Zaczął od najbardziej obiecującego, od mieszkania sąsiadów z piętra Matsa Sverina.
Na drzwiach widniało nazwisko