Wielkie kłamstewka. Liane Moriarty
Dla was to nie pierwszyzna, ale dla nas owszem! Nie wstydzę się przyznać, że zrobiło mi się trochę łzawo na widok Skye w mundurku.
– Masz już dziecko, które chodzi do szkoły, Nathanie. – Madeline nie wytrzymała.
Nathan spłonął rumieńcem. Złamała niepisaną zasadę, żeby nie docinać. Ale na miłość boską! Abigail chodziła do szkoły dwa miesiące, zanim się połapał. Zadzwonił w środku dnia na pogawędkę. „Jest w szkole”, zakomunikowała Madeline. „W szkole”, wykrztusił. „A nie jest za mała?”
– Skoro mowa o Abigail, Madeline, nie masz nic przeciwko, żeby w ten weekend była nasza kolej? – zapytał Nathan. – W sobotę są urodziny matki Bonnie i idziemy na kolację. Ona bardzo lubi Abigail.
Bonnie zmaterializowała się u jego boku z anielskim uśmiechem. Zawsze uśmiechała się anielsko. Madeline miała podejrzenia, że prochy są u niej na porządku dziennym.
– Świetnie się dogadują – dodała pod adresem Madeline, która miała to w poważaniu.
No właśnie: kogo obchodzi, że córka „świetnie się dogaduje” z teściową byłego męża? Jedynie Bonnie mogła uznać, że to pożądana informacja, ale człowiek nie ma prawa pisnąć słówka, nieprawdaż? Ani pomyśleć: Milcz, suko, gdyż Bonnie nie była suką. Dlatego Madeline nie pozostawało nic innego, jak pokiwać głową i to przełknąć, podczas gdy jej nastrój kłapał zębami i toczył pianę z ust.
– Jasne – odpowiedziała. – Nie ma sprawy.
– Tatusiu! – Gdy Skye pociągnęła Nathana za koszulę, posadził ją sobie na biodrze. Bonnie spojrzała czule na oboje.
„Wybacz, Madeline, ale ja nie daję rady” – tak brzmiały jego słowa, kiedy Abigail miała trzy tygodnie i była marudnym noworodkiem, który od powrotu ze szpitala nie przespał ciurkiem dłużej niż trzydzieści dwie minuty. „Ja też”, ziewnęła Madeline. Nie pomyślała, że mówi to dosłownie. Godzinę później patrzyła w osłupieniu, jak pakuje rzeczy do długiej, czerwonej torby do krykieta, przelotnie patrzy na dziecko, jakby należało do kogoś innego, a potem wychodzi z domu. Nigdy, przenigdy nie darowała mu tego przelotnego spojrzenia, którym omiótł swoją śliczną córeczkę. Dziś ta córeczka była nastolatką, która sama robiła sobie kanapki do szkoły, sama szła na szkolny autobus i na odchodne wołała przez ramię: „Nie zapomnij, że dziś nocuję u taty!”.
– Cześć, Madeline – rozległ się głos Jane.
Znów nosiła na sobie zwykły, biały podkoszulek z dekoltem w serek (czyżby innego nie miała?), tę samą niebieską spódnicę z dżinsu i japonki. Znów ciasno zaczesała włosy do tyłu i ukradkiem żuła gumę. Jej prostota była wytchnieniem dla nastroju Madeline, jakby Jane była niezbędna dla poprawy samopoczucia, tak jak człowiek marzy po chorobie o zwykłej, suchej bułce.
– Jane – rzuciła ciepłym tonem. – Jak się masz? Widzę, że poznałaś mojego uroczego byłego męża i jego rodzinę.
– Ho, ho, ho – wtrącił Nathan jak Święty Mikołaj, bo nie wiedział, jak inaczej zareagować na przytyk o „uroczym byłym mężu”.
Madeline poczuła dłoń Eda na ramieniu – ostrzeżenie, że wkracza na grząski teren.
– Owszem. – Twarz Jane nic nie zdradzała. – A to moi rodzice, Di i Bill.
– Witajcie! Macie pięknego wnuka. – Madeline strząsnęła rękę męża i przywitała się z rodzicami Jane, którzy wyglądali na przemiłych, co zresztą od razu rzucało się w oczy.
– Uważamy, że Ziggy to wcielenie mojego kochanego taty – zaćwierkała matka Jane.
– Nieprawda – oznajmił jej małżonek. Spojrzał na Chloe, która ciągnęła Madeline za sukienkę. – A to pewnie wasza mała, hę?
Chloe podała matce różową kopertę.
– Schowasz, mamusiu? To zaproszenie na urodziny Amabelli. Trzeba się przebrać za coś na literę A. Ja przebiorę się za księżniczkę. – I pobiegła.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.