Wielkie kłamstewka. Liane Moriarty
też Celeste z chłopcami. Już widzę, jak rzuci się na te babeczki. Kawa czy herbata? Lepiej nie pijmy szampana przy każdej okazji, choć nie miałabym nic przeciwko. Masz co oblewać?
Madeline zaprowadziła ją do wielkiej kuchni połączonej z jadalnią.
– Niestety nic – stwierdziła Jane. – Poproszę zwykłą herbatę.
– Jak tam przeprowadzka? – Madeline nastawiła czajnik. – Nie było nas w mieście, w przeciwnym razie pożyczyłabym ci Eda do pomocy. Zawsze wypożyczam go do przeprowadzek. On to uwielbia.
– Serio?
– Nie, skąd. Nienawidzi tego. Strasznie się na mnie wścieka. Mówi: „A co ja jestem, furgonetka?” – zniżyła głos, naśladując męża. – Ale wiesz, płaci za siłownię, więc co mu szkodzi przerzucić kilka pudeł za darmo? Siadaj. Przepraszam za bałagan.
Jane usiadła przy długim, drewnianym stole usłanym rekwizytami rodzinnego życia, wśród których znajdowały się naklejki z baletnicami, otwarta książka leżąca grzbietem do góry, krem przeciwsłoneczny, klucze, elektroniczna zabawka i samolocik z klocków Lego.
– Rodzina mi pomogła – wyjaśniła Jane. – Tam jest od groma schodów. Bliscy nie mogli mi tego darować, ale sami zaoferowali swoją pomoc. – („Lepiej, żebym za pół roku nie musiał znów targać tej cholernej lodówki”, zapowiedział brat.)
– Mleko? Cukier? – zaproponowała Madeline, wrzucając do kubków torebki herbaty.
– Nie, poproszę czarną. Uhm, widziałam dziś rano jedną z matek. – Jane chciała poruszyć temat rekonesansu pod nieobecność Ziggy’ego. – Na stacji benzynowej. Chyba udawała, że mnie nie zauważa.
Żadne „chyba”. Kobieta odwróciła głowę tak szybko, jakby ją spoliczkowano.
– Nie gadaj! – prychnęła Madeline z rozbawieniem i sięgnęła po ciastko. – Która to? Pamiętasz imię?
– Harper – odpowiedziała Jane. – Jestem prawie pewna, że to była Harper. Pamiętam, że nazwałam ją Harpią Harper, bo była taka niemiła i zapatrzona w Renatę. Zdaje się, że to jedna z Blond Paziów, ma twarz pociągłą jak basset.
Madeline zachichotała.
– Cała Harper. Tak, przyjaźni się z Renatą i bardzo się tym szczyci, jakby chodziło o wielką osobistość. Na każdym kroku podkreśla, że spotykają się na gruncie towarzyskim. „Ach, tak świetnie się bawiłyśmy w tej świetnej restauracji”. – Ugryzła babeczkę.
– Pewnie dlatego nie chce mnie znać – stwierdziła Jane. – Przez to, co się stało…
– Jane – przerwała jej Madeline – ta babeczka jest obłędna!
Jane uśmiechnęła się, rozbawiona jej zachwytem. Madeline miała okruch na nosie.
– Dzięki, mogę dać ci przepis, jeśli…
– Jezu, nie, nie chcę przepisu. Chcę babeczki. – Madeline wzięła duży łyk herbaty. – Wiesz co? Zaraz napiszę do Harper i zażądam wyjaśnień, dlaczego udała, że nie widzi mojej nowej przyjaciółki od babeczek. Gdzie ja posiałam komórkę…
– Ani mi się waż! – krzyknęła Jane. Zrozumiała właśnie, że ma do czynienia z jedną z tych trochę niebezpiecznych osób, które rzucają się na odsiecz przyjaciołom, powodując jeszcze większy zamęt.
– Ja sobie tego nie życzę – oznajmiła Madeline. – Jeśli te baby nie dadzą ci żyć z powodu tego, co się stało w czasie drzwi otwartych, już ja się z nimi policzę. Każdemu przecież mogło się zdarzyć.
– Kazałabym Ziggy’emu przeprosić – zapewniła Jane. Musiała dać Madeline do zrozumienia, że należy do matek, które w razie potrzeby umieją wymusić przeprosiny na własnym dziecku. – Ale powiedział, że to nie on, a ja mu wierzę.
– No pewnie. To na pewno nie on. Wydaje się taki łagodny.
– Jestem na sto procent pewna. No, na dziewięćdziesiąt dziewięć. Ja… – Urwała i przełknęła ślinę, gdyż nagle owładnęło nią nieodparte pragnienie, aby zwierzyć się Madeline ze swoich wątpliwości. Opowiedzieć jej ze szczegółami, z czego wynika ów jeden procent. Zwyczajnie… wyznać prawdę. Zamienić ją w historię ukrywaną dotąd przed całym światem, prawdziwą historię – z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem.
„Był piękny, ciepły październikowy dzień. W powietrzu unosił się zapach jaśminu. Miałam okropny katar sienny. Drapało mnie w gardle. Łzawiły mi oczy”.
Mogła mówić, nie myśląc o tym, nie czując, dopóki nie opowiedziałaby całej historii.
A potem Madeline może rzuciłaby w ten swój zdecydowany, kategoryczny sposób: „Głowa do góry, Jane. To bez znaczenia! Ziggy jest dokładnie tym, za kogo go uważasz. A ty jesteś jego matką. Ty znasz go najlepiej”.
Ale gdyby zrobiła coś dokładnie przeciwnego? Gdyby wątpliwość, która dopadła Jane, odbiła się na chwilę w jej oczach? Wówczas Jane zdradziłaby syna w najgorszy z możliwych sposobów.
– Och, Abigail! Chodź, zjesz z nami babeczkę! – Madeline podniosła wzrok na nastolatkę, która właśnie weszła do kuchni. – Jane, to Abigail, moja córka. – W jej głos wkradł się fałszywy ton. Odłożyła ciastko i machinalnie zaczęła bawić się kolczykiem. – Abigail? – powtórzyła. – To Jane!
Jane obróciła się na krześle.
– Cześć, Abigail – powiedziała do dziewczynki, która stała niczym słup soli, z dłońmi złożonymi przed sobą jak do modlitwy.
– Cześć – odpowiedziała Abigail, posyłając jej niespodziewanie serdeczny uśmiech. Był to promienny uśmiech Madeline, lecz poza nim nie łączyło ich żadne podobieństwo. Abigail miała bardziej smagłą cerę i ostrzejsze rysy. Włosy opadały jej splątanymi kosmykami na plecy, jakby dopiero wstała. Do czarnych legginsów założyła bezkształtną jak worek, brązową sukienkę. Od dłoni aż na przedramiona piął się misterny tatuaż z henny, jedyną błyskotką zaś była srebrna czaszka na czarnym sznurowadle na szyi. – Zaraz odbierze mnie tata – oznajmiła.
– Proszę? – spytała Madeline. – Pierwsze słyszę.
– Tak, dziś będę tam nocować, bo umówiłam się na jutro z Louisą i muszę być wcześnie, a stamtąd mam bliżej.
– Najwyżej o dziesięć minut.
– Ale od taty i Bonnie jest łatwiej. I szybciej wyjedziemy z domu. Nie będziemy czekać w samochodzie, aż Fred znajdzie buty, a Chloe wróci do domu po Barbie.
– Zakładam, że Skye nigdy nie musi wracać po swoją Barbie – stwierdziła Madeline.
– Przede wszystkim Bonnie w życiu nie kupiłaby jej takiej lalki. – Abigail przewróciła oczami, jakby to było oczywiste. – Naprawdę powinnaś zabrać Chloe te lalki, mamo, będzie miała zaburzoną wizję kobiecego ciała.
– Obawiam się, że na to już za późno. – Madeline posłała Jane smętny uśmiech.
Zza okna dobiegł dźwięk klaksonu.
– To tato – oświadczyła Abigail.
– Już do niego dzwoniłaś? – Madeline dostała rumieńców. – Ustaliłaś to bez konsultacji ze mną?
– Zapytałam tatę – ucięła dziewczynka. Obeszła stół i cmoknęła matkę w policzek. – Pa, mamo. Miło było cię poznać. – Uśmiechnęła się do Jane i ruszyła w stronę drzwi.
Madeline gwałtownie wstała od stołu.
– Abigail